Zgubieni
Ta książka wywołuje u mnie pomieszanie, nie wiem, co o niej napisać, bo nie mam po jej przeczytaniu żadnych refleksji. A przynajmniej takich refleksji, jakie powinnam mieć. Szczerze mówiąc, spodziewałam
się czegoś więcej, po książce, która była pisana przez 10 lat. Temat
jest interesujący – przestępstwa popełniane w szalupach ratunkowych.
Młoda mężatka Grace, ratuje się z katastrofy liniowca a la Titanic,
trafiając na szalupę wraz z prawie 40-ma innymi osobami. Szalupa jest
jednak przeciążona i pojawia się pytanie, co rozbitkowie zrobią w
przypadku kiedy ratunek nie nadejdzie wystarczająco szybko, kiedy
nadejdzie sztorm, zabraknie jedzenia i wody pitnej, etc. Łódź dryfuje,
zaczyna brakować pożywienia, kolejne osoby po prostu umierają, bez
wyraźnej przyczyny. Zasada: aby ktoś mógł przeżyć, ktoś musi zginąć
wydaje się wszystkim oczywista i nie budzi zbytnich emocji. Zdarzają się
nawet pasażerowie, którzy „opuszczają łódź” dobrowolnie, bez zbędnych
ceregieli – czyli popełniają samobójstwo, aby uratować innych! Bardzo
szlachetne, jednak czy prawdopodobne? Większość pasażerów szalupy
stanowią kobiety - rychło więc między pasażerkami zaczynają krążyć
jakieś dziwne opowieści, plotki, bezpodstawne oskarżenia, kobiety
zaczynają spiskować, tworzą się jakieś alianse… Można by powiedzieć, że
to trudna sytuacja i wyczerpanie fizyczne zaćmiło im
umysł – problem jednak w tym, że z relacji Grace nie wynika to jasno. A
mamy tylko jej relację… Niektóre kobiety histeryzują i chciałoby się je
uciszyć… To wszystko jednak bardziej przypominało mi żeńskie liceum, niż
ekstremalną sytuację, w której ujawniają się prawdziwe charaktery i
zaczyna dominować instynkt.
Książka jest ładnie napisana,
rzeczywiście, cyzelowana, ale nie dla mnie. W powieści panuje ten
specyficzny wiktoriański klimacik, który tak działa mi na nerwy: tu
nawet w sytuacji zagrożenia życia zwycięża konwenans. Wszyscy są
grzeczni, uprzejmi, mężczyźni są dżentelmenami, a dramat dzieje się w
sferze aluzji, niedopowiedzeń, spojrzeń, przy czym bohaterowie zachowują
się, jakby wszystko było jasne i oczywiste. Dlatego moment, kiedy to
kobiety zwracają się przeciwko mężczyznom, a ściśle rzecz biorąc
przeciwko dominującemu i kierującemu łodzią marynarzowi jest dla mnie
mało zrozumiały, w kontekście tego, że wcześniej nie dzieje się nic
takiego, co by uzasadniało tak gwałtowne czyny. Głosowanie nad tym, czy
gościa wyrzucić z szalupy, czy nie, skojarzyło mi się z Robinsonami: jak
w reality show zagłosujemy teraz, kto z naszego
towarzystwa ma odejść, bo się może nam naraził, a może stał się zbyt
groźny. Nie potrafię stwierdzić jaki to miało sens, co właściwie panie
chciały przez to osiągnąć? Czy była to „zbrodnia na morzu”, czy też akt
jakiegoś źle zrozumianego feminizmu. Jak dla mnie nie miało to nic
wspólnego z ratowaniem własnego życia, jedynie z o wiele mniej wzniosłą
walką o władzę, co jak najbardziej zasługiwało na późniejszą karę.
Dla mnie tematem Zgubionych nie
są przestępstwa na morzu, ale bardziej postać głównej bohaterki. Kim
tak naprawdę jest – młodą nieszczęśliwą wdową, która dopiero co utraciła
męża, czy też łowczynią posagów. A może psychopatką, która ukuła swoją
opowieść tak, aby było to dla niej wygodne? Gdzie jest prawda, w tym, co
mówi – gdzie nagina fakty, a gdzie być może rzeczywiście zawodzi ją
pamięć? Czy jest słaba i niezdecydowana, czy wręcz przeciwnie? Im dalej w
las, tym więcej wątpliwości, ale te kwestie pozostają na zawsze
tajemnicą Grace. Ostatecznie przetrwała, a tylko to się liczy.
Eh, dochodzę do wniosku, że ta opowieść
jest tak niejednoznaczna, że każdy może z niej wysnuć, co mu się podoba.
Na przykład sama autorka stwierdza, że jest ona metaforą współczesnego
świata, w której w szalupie są ci bogaci, a topią się ci biedni. I morał
jest taki, że każdy musi troszczyć się o samego siebie… Wywiad z
Charlotte Rogan dał mi chyba więcej do myślenia, niż sama książka;
zaskoczyło mnie np. zdanie autorki o pisaniu:
Gdy wydawnictwo zdecydowało się opublikować "Zgubionych", nauczyłam się, że na amerykańskim rynku przebijasz się dziś, gdy masz historię. Styl i poglądy nie są tak istotne. Szuka się przede wszystkim dobrych historii, a nie dobrego pisarstwa. Powieści, które sama czytam dla przyjemności, to rzeczy pięknie napisane. Dla mnie nie musi się w nich zbyt wiele dziać, wśród moich ulubionych tekstów są ostatnio odkryte "Zone One" dziejąca się w postapokaliptycznym Nowym Jorku, "Śmierć Wergilego" Hermanna Brocha, "Droga" Cormaca McCarthy'ego.
Dobra historia, pięknie opowiedziana, ale nie poruszyła mnie ona, tak jak powinna była, jak chociażby Życie Pi lub Alive. Dramat w Andach. Pytania, które stawia są zbyt słabo słyszalne, cała ta zasłona niedopowiedzeń była jak błądzenie we mgle; wiktoriański konwenans przesłonił mi dramat bohaterów.
Moja ocena: 4,5/6
Komentarze
Prześlij komentarz