Zaginione miasto Z
Do tej pory najlepszą relacją o dżungli
amazońskiej, jaką czytałam, były opowieści Wojtka Cejrowskiego. W bardzo
obrazowy i nieraz mrożący krew w żyłach sposób pisze on o spotkaniach z
Indianami i o survivalu w dżungli. O krwiożerczych rybach, trujących
motylach, goniących człowieka wężach, czy pasożytach, zjadających
człowieka od środka. To rzeczywiście działa na wyobraźnię. Przeciętny
człowiek, o zdrowym instynkcie samozachowawczym raz na zawsze zakonotuje
sobie, aby do dżungli się nie zbliżać. Zawsze jednakowoż znajdą się
tacy, których do tego zielonego piekła ciągnie, aby zmierzyć się z samym
sobą i przyrodą. Taką właśnie personą był angielski odkrywca, pułkownik
Percy Harrison Fawcett, eksplorujący tereny dżungli amazońskiej w
początkach XX wieku. Był pozostałością po odchodzącej już epoce
wiktoriańskich dżentelmenów, wyruszających w nieznane jedynie z
kompasem, maczetą i strzelbą. Bez radia, GPS-ów, samolotów,
specjalistycznej odzieży. Znany był ze swojej niezrównanej wytrzymałości
i odporności, ale także twardego, bezkompromisowego charakteru. Na
takich wyprawach, w warunkach skrajnie niesprzyjających człowiekowi,
załamywali się najsilniejsi, Fawcett natomiast trwał i wracał. W owym
czasie Amazonia była jednym z nielicznych już terenów z białymi plamami
na mapie świata, ale nikt nie wierzył już w legendy o Eldorado, które
tak rozpalały wyobraźnię konkwistadorów. Pułkownik jednak ogarnięty był
obsesją odnalezienia w dzikich ostępach miasta, które świadczyłoby o
tym, że i Indianie żyjący na terenie Amazonii zdolni do wykształcenia
wysokiej cywilizacji. Nazwał to miasto po prostu Z. W 1925 roku, po
latach przygotowań i planowania Fawcett wyruszył wreszcie, aby
ostatecznie zmierzyć się ze swoją obsesją. Na wyprawę zabrał swojego
syna oraz jego przyjaciela. Wyprawa zaginęła, to samo spotkało zresztą
wielu śmiałków, którzy podjęli się później odszukania pułkownika. Dla
wielu osób Fawcett sam w sobie stał się mitem - sami pozwalali opętać
się myśli o tym, co stało się z wyprawą pułkownika, podobnie zresztą,
jak David Grann, autor Zaginionego miasta Z. On też stał się „świrem od Fawcetta”, jak nazwało kolejnych śmiałków Królewskie Towarzystwo Geograficzne.
Jedziesz do Amazonii, żeby odnaleźć kogoś, kto zaginął dwieście lat temu? – zapytała moja żona Kyra.(…)
- To było zaledwie 80 lat temu.
- A więc masz zamiar szukać kogoś, kto zaginął 80 lat temu?
- Zasadniczo tak.
- A skąd w ogóle wiesz, gdzie szukać?
- Tego jeszcze dokładnie nie wiem. (…)
- Nie ja pierwszy tam jadę – dodałem – Przede mną były tam setki ludzi.
- I co się z nimi stało? (…)
- Wielu z nich zaginęło.
Patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
Smaczku dodaje fakt, że Grann opisuje
sam siebie, jako przeciętnego faceta, w średnim wieku, nie mającego
poczucia kierunku, lubiącego wygody, jakie serwuje nam cywilizacja. Mając do wyboru wejście po schodach na pierwsze piętro i skorzystanie z windy, nieodmiennie wybieram windę.
To jednak nie jest opowieść o amazońskiej wyprawie Granna, ale opowieść
o podróżniku sprzed lat. Jakim człowiekiem był Fawcett? Co go
napędzało? Wreszcie, co wydarzyło się 90 lat temu w dżungli? Amerykański
reporter nie tylko pojechał do Amazonii śladem pułkownika Fawcetta, ale
przedtem wykonał mrówczą robotę, przeglądając dokumenty dotyczące tego,
co dotyczyło Amazonii, jak i życia Fawcetta. Dotarł do jego żyjących
krewnych i dzięki temu odkrył, że należy zweryfikować trasę, jaką
podążała wyprawa. Skontaktował się także ze współczesnymi badaczami
Amazonii, antropologami i archeologami. Efektem tego jest zawarta w
książce opowieść, którą czyta się z zapartym tchem. Opowieść, w której
czuje się wiktoriański jeszcze etos, ducha przygody, a także szaleństwo,
jakie nieraz ogarniało śmiałków, wyprawiających się do Amazonii.
Zakończenie zaś zaskakuje, jak w najlepszym kryminale. Zaginione miasto Z
to historia do tej pory mi nieznana, a zrelacjonowana przez Granna w
sposób równie interesujący – choć może nie tak zabawny – co Gringo wśród dzikich plemion.
Dziś już nie ma na mapie białych plam,
amazońskim Indianom raczej się przypomina o ich tradycjach, niż ich
cywilizuje, a do lasu może wyruszyć teoretycznie każdy, wyekwipowany
cuda nauki i techniki, nabyte w nowoczesnym sklepie podróżniczym. To już
nie to, co kiedyś, kiedy podróżnicy chcieli ODKRYWAĆ dla ludzkości –
dziś na takich wyprawach odkrywa się raczej samego siebie i granice
własnej wytrzymałości. Osobiście wolałabym, żeby jednak nie było tak, że
człowiek może dotrzeć wszędzie, bo kończy się to jak zawsze… Myśląc
więc o dżungli, cieszy mnie to, że jest takie miejsce, gdzie przyroda
wygrywa z człowiekiem.
Moja ocena: 5/6
David Grann, Zaginione miasto Z, Wyd. W.A.B., 2011
Komentarze
Prześlij komentarz