Magdalena Salik zaserwowała nam technologiczny thriller, z motywem przewodnim katastrofy klimatycznej. Miał być hit, a jest kit i zła byłam o to, bo dużo dobrego się naczytałam o tej powieści. Dlaczego? 

1. Nie wiadomo o co w tej książce chodzi, do czego to wszystko zmierza - wiemy, że jacyś ludzie wpadli na pomysł, jak poradzić sobie z katastrofą klimatyczną, ale na czym to polega, tego się nie dowiadujemy i jeśli cokolwiek się wyjaśnia (a wyjaśnia tak naprawdę niewiele), to dzieje się dopiero na ostatnich stronach powieści. A przedtem czułam się, jakbym błądziła we mgle. Zresztą - z zakończenia też niewiele wynika. 

2. Za dużo bohaterów i to napisanych tak, że nikomu nie chce się kibicować, że ich losy i ich zachowanie były dla mnie obojętne, nawet ekologa, który jest agresywnym, antypatycznym facetem. Na dodatek - potrafi tylko gadać i bluzgać, bo jak przychodzi do realnych działań, to niczym się nie różni od reszty ludzi, nie potrafiących wyjść poza ustalone konwencjonalne ramy i pogodzić się z tym, że “nie da się zrobić jajecznicy bez rozbicia jajek”. Żąda “natychmiastowego zaprzestania emisji”, ale w jaki sposób świat miałby to zrobić, tego już nie mówi. A jak ktoś wreszcie robi coś konkretnego, nasz aktywista robi w tył zwrot i przechodzi na drugą stronę barykady. Ten aktywista klimatyczny, nie ma tudzież żadnego problemu z posiadaniem potomka, sprowadzonego na świat w dobie hiperkatastrofy. Jest też uzależniony od “soszialów” i zasięgów. Serio, przedstawianie aktywistów klimatycznych jako fanatyków i hipokrytów, nie pomaga w dyskusji o problemie. 

3. Wspomniane wyżej błądzenie we mgle potęguje język, w jakim napisany jest Wściek - za dużo informatycznego żargonu oraz niezmiernie irytujące spolszczone anglicyzmy, od których roi się tekst. Np. sosziale,  fejm, szerowanie, krindż, czy atencja, użyta oczywiście w angielskim, a nie polskim znaczeniu, co rozpowszechniło się w mediach (czy ktoś w ogóle jeszcze wie, co to jest “atencja” w języku polskim?). Autorka przy tym jest niekonsekwentna, bo niektóre anglicyzmy zostawia w oryginalnej pisowni (blackout, event, vibe). A co to jest altgospa? Czułam się, jakbym czytała jakąś korpomowę albo nastolatków uzależnionych od internetu. Są też fragmenty udające naukowość. 

Odpaliłam nakładkę gamefikacyjną, włącznie z pętlami dopaminowymi, dodałam do tego własny spersonalizowany booster i przez następne 3 tygodnie jakie dzieliły mnie od kanadyjskiego eventu trzaskałam task po tasku jak alien. 
Bełkot po prostu. 

Nie doświadczyłam podczas czytania żadnego “wścieku” raczej nudy i irytacji pretensjonalnym językiem. Czego dowiadujemy się bowiem o sytuacji planety, o hiperkatastrofie, z którą bohaterowie chcą walczyć? Niczego w zasadzie, poza tym, że roztopił się cały lód w Arktyce. Jakie są konsekwencje tego? Nie wiadomo. Generalnie wydaje się, że owa hiperkatastrofa nie ma w ogóle wpływu na ludzi - wszystko funkcjonuje w miarę normalnie, bussines się kręci as usual. Ewentualne blackouty są spowodowane celowymi wyłączeniami, a nie problemami z klimatem. Czytelnik w ogóle nie odczuwa więc powagi sytuacji - przynajmniej ja nie czułam. Brak tu rzetelnie przedstawionego tła wydarzeń, jakichkolwiek danych (taki jak to zrobił Mark Elsberg w Celsjuszu). Kwestia deekstynkcji wymarłych gatunków ginie w tym całym szumie. Podobnie jak niemoralna chciwość bogaczy (tzn.w sumie kogo?, bo w powieści jest bogacz - sztuk jeden). Nikt nie dyskutuje z tezą, że ludzie są ewolucyjnie niezdolni do zmiany, bo nie można “stłumić ich instynktów ekonomicznych”, choć przecież jest to teza wylansowana przez kapitalizm. Jedno tylko jest fajnie podsumowane: są ludzie, którzy zamiast mózgu mają funkcję nieskończonego dodawania - i to jest problem. Ale jasnej konkluzji brak, a finał tej awantury żałosny. Na pewno ta powieść nikogo nie skłoni do refleksji na temat naszej umierającej planety. 

Miałam poczucie, że Magdalena Salik chciała napisać coś podobnego do Rozgwiazdy (Trylogii Ryfterów) Petera Wattsa, który też częstuje nas fantastycznonaukową wizją świata przyszłości, walczącego ze skutkami zmian klimatycznych, ze sztuczną inteligencją w tle. W obydwu książkach (w zasadzie oby-czterech) też jest zbyt dużo nauki, na czym cierpi warstwa fabularna i jej zrozumiałość. Proponowane "rozwiązanie" sytuacji problemowej też jest pokrewne. Nie wiem, czy autorka się inspirowała, prozą Wattsa, czy też podobieństwo jest przypadkowe. Mimo wszystko Rozgwiazda broni się bardziej. 

Metryczka: 
Gatunek: science fiction
Główni bohaterowie: Marie Duchêne, Dagan Talbot, boty
Miejsce akcji: cały świat
Czas akcji: niedaleka przyszłość
Ilość stron: 373
Moja ocena: 2/6
 
Magdalena SalikWściek, Wydawnictwo Powergraph, 2024

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później