Tak to jest, jak za pisanie powieści zabiera się biolog. Przyroda jest w tej książce nie tłem, ale jednym z głównych bohaterów. Znajdziemy tu cudowne opisy lasu i jego mieszkańców: drzew, kwiatów, ptaków, owadów… Najpiękniejszy z nich, to pean na cześć jesieni, w liście pewnego malarza, usiłującego oddać to, co dzieje się na jego oczach i który nie tylko potrafi malować (uwierzywszy autorowi), ale też najwyraźniej jest poetą. A ten fragment o “miłości” …korników.. Nie spodziewałam się, że to będzie TAKA powieść. 

Cała historia rozpoczyna się dawno temu, za czasów pierwszych osadników w Ameryce Północnej, czyli, jakoś w XVII wieku. Wtedy tereny dzisiejszego Massachuset pokrywały gęste lasy, zamieszkiwane przez Indian. Domek, a potem dom, wybudowany w tej kniei jest nie tyle azylem, co świadkiem wydarzeń i kolejnych mieszkańców, niekoniecznie powiązanych ze sobą więzami krwi, bo dom zmienia właścicieli: Anglika uprawiającego jabłka i jego córek, wspomnianego wyżej malarza, myśliwego wypełniającego dom wypchanymi zwierzętami, matki szukającej pomocy dla swojego syna cierpiącego na schizofrenię. Mają oni swoje tajemnice, które zabierają ze sobą do grobu, a które stają się dla potomnych nierozwiązanymi zagadkami. Bohaterowie ci nie są chyba bardziej zagubieni, niż każdy z nas - po prostu wybrali jako swoje miejsce do życia łono natury, a nie miasto. Nie ma wątpliwości, że są jej częścią, zamieszkując w takim ekosystemie, choć nie każda z postaci go szanuje, są też takie, które przyrodę traktują instrumentalnie. Dom w lesie to ich mikrokosmos, a to, co dzieje się w świecie, jest tylko odległym echem. Oczywiście im bliżej do czasów współczesnych, tym bardziej cywilizacja zbliża się do natury, odbierając jej kolejne tereny… Każdy z rozdziałów jest oryginalny i wciąga, intryguje na swój sposób, każdy autor wzbogaca o jakieś nadnaturalne czy też może duchowe? elementy, co kojarzy się z realizmem magicznym.  Mason wprowadza też różne formy narracji, urozmaicające powieść: wiersze, piosenki, listy.  

Dopisuję tę pozycję do półeczki książek o przyrodzie, a konkretnie o lesie - W północnym lesie ma wspólne DNA z takimi powieściami, jak Listowieść i Drwale. Jest głęboko ekologiczna, ale też nie jest tak dosadna w swojej wymowie, jak inne powieści o przyrodzie, dotykające nieuchronnie bolesnego tematu katastrofy klimatycznej, wymierania gatunków, zaniku bioróżnorodności. Mason pokazuje zmiany w świecie przyrody - również te, których przyczyną jest działalność człowieka, jak wycinanie lasu, przenoszenie gatunków inwazyjnych, w tym zarodników chorób niszczących amerykańskie drzewa (zaraza wiązów i kasztanowców) - z delikatnością i raczej, jako nieuchronny proces, któremu podlega wszystko, co żyje. Ostatnia bohaterka doświadcza tego, co wielu z nas, biofilów: cierpi, bo zakochała się w czymś, co umiera. Ale też odkrywa, że wyłącznym sposobem, by postrzegać świat, jako coś innego, niż opowieść o stracie, jest ujrzeć go jako opowieść o zmianie. To dotyczy ostatecznie także nas, naszego przemijania, z którym nie umiemy się pogodzić, zajęci setkami przyziemnych spraw, które po naszej śmierci okazują się jakże mało istotne. 
 

Metryczka: 
Gatunek: powieść 
Główni bohaterowie: wielu
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone
Czas akcji: XVII wiek - współcześnie
Ilość stron: 448
Moja ocena: 66
 
Daniel Mason, W północnym lesie, Wydawnictwo Poznańskie, 2025

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później