Brzemię rzeczy utraconych
Długo się wzbraniałam od czytania tej
książki, pomimo jej świetnych recenzji. Styl mianowicie, w jakim piszą
hinduscy prozaicy – z Salmanem Rushie na czele – jest dla mnie trudny.
Nie przepadam za naturalistycznymi opisami, ubieraniem w literackie
ozdobniki brzydoty tego świata. Niestety Brzemię rzeczy utraconych również reprezentuje taki styl, więc jego lektura nie była dla mnie wielką przyjemnością.
W powieści spotykamy emerytowanego
hinduskiego sędzię, który zamieszkuje wraz ze swoją wnuczką Sai oraz
kucharzem w północnych Indiach, gdzieś w niedalekim sąsiedztwie Nepalu.
Zakątek kraju piękny, ale dom sędziego chyli się ku upadkowi, a w
okolicy szerzy się separatystyczny ruch Ghurków. Na kartach powieści
znajduje się też miejsce dla syna kucharza, który usiłuje robić
„karierę” w Ameryce, młodego Nepalczyka, będącego korepetytorem Sai, a
także kilku postaci reprezentujących „uprzywilejowaną” warstwę
społeczeństwa hinduskiego. Ta warstwa zresztą znajdzie się pod
obstrzałem, kiedy nasilać się zaczną separatystyczne działania
Nepalczyków. W dużej mierze Brzemię pokazuje właśnie
różnorodność hinduskiego społeczeństwa, wzajemną nienawiść - narodów,
kast - która od wielu lat jest źródłem wielu konfliktów w Indiach.
Owocem takich konfliktów były chociażby zamachy na Indirę i Rajiva
Gandhiego.
Pełna nepalskich zapachów i hinduskich przypraw, ciepła opowieść
– jak głosi opis na okładce? Nie powiedziałabym – w tej powieści jest
indyjski klimat, owszem, ale nie ma on nic wspólnego z poezją smaku i
pięknymi krajobrazami. Moje odczucie jest takie, że Brzemię rzeczy utraconych
koncentruje się na rzeczach brzydkich, na negatywnych emocjach. Cała
powieść jest jak gdyby ukazaniem Indii w krzywym zwierciadle – nawet to
co piękne zostaje tu zniekształcone. Może tylko opierają się temu
Himalaje majaczące majestatycznie w tle powieści. Bohaterowie, Hindusi,
okazują pogardę zarówno swoim rodakom – i tym biedniejszym od siebie, bo
biedniejsi, i bogatszym - bo im się powiodło, jak i innym nacjom, w
szczególności krajom wysokorozwiniętym. Jest w tym ogromna dawka
indyjskich kompleksów: z powodu biedy, braku wykształcenia, braku
perspektyw – a te kompleksy przekształcają się w nienawiść. W zasadzie
to jest ten sam mechanizm, który działa w przypadku Polaków – my też
mamy kompleksy wobec naszych bogatszych sąsiadów, a za granicą
najchętniej nie przyznawalibyśmy się w ogóle, że jesteśmy z Polski.
Podobnie zresztą opis walki o uzyskanie wymarzonej amerykańskiej wizy
brzmi znajomo. Problem polega na tym, że lektura Brzemienia nie
wzbudziła we mnie wcale współczucia dla hinduskiej biedy i szarpaniny,
żeby się z tej biedy wydobyć. Bo ta bieda nie dosyć, że nie jest
malownicza (jak wydaje się turystom), to jeszcze wyrasta z ignorancji.
Czy też błędnego koła karmy: pożądanie, gniew, niewiedza. Powieść nie
tylko więc odzwierciedla nędzę ludzkiej egzystencji, ale tak naprawdę
nędzną kondycję umysłową tych ludzi: ich zaślepienie, okrucieństwo, brak
szacunku dla siebie nawzajem. Oni wcale nie są lepsi od tych, którzy
ich wykorzystują: gdyby tylko mogli chętnie zamienili by się z nimi
miejscami. Tyle tylko, że nie mają tyle sprytu, przedsiębiorczości,
szczęścia, ect., więc w samoobronie gardzą tymi, którym się lepiej
powodzi, tak jakby nieokrzesanie i głupota były powodami do chluby.
Takiej biedy trzeba się bać, bo jednego dnia prosi o pomoc, a drugiego
dnia może napaść, ograbić i zabić. Nie zgadzam się z tym, nie zgadzam
się ze stwierdzeniem, że taki jest właśnie portret „zwykłego” człowieka.
Kiedy myślę o Indiach, pierwsze co
przychodzi mi do głowy jest PRZELUDNIENIE. Nic dziwnego, że tyle tam
nędzy, że kraj się tak wolno rozwija: ziemia ma ograniczone zasoby, nie
jest w stanie wyżywić takiej ilości ludzi, jest to naturalne. I nic
dziwnego, że Hindusów wyjeżdżających na Zachód, w poszukiwaniu lepszego
życia, tak często spotyka rozczarowanie. Tu również działa ta sama
zasada: i w bogatych społeczeństwach nie ma tylu miejsc pracy, i bogate
kraje nie są w stanie zapewnić życie na wysokim poziomie tak dużej
ilości ludziom. Więc dlaczego, do ciężkiej cholery Hindusi tego nie
rozumieją? Jeśli chce się żyć, tak jak bogate społeczeństwa, trzeba
zrezygnować przesądów, zabobonów, przebrzmiałych wartości, które
przynoszą więcej szkody i pożytku. Nie można mieć cukierka i go zjeść.
Nie można oczekiwać od całego świata, że nam pomoże, będzie nas
utrzymywać i ponosić konsekwencje naszej ignorancji. A właśnie takie
nastawienie króluje w powieści Kiran Desai: pretensje do całego świata,
stąd wywołało to we mnie sprzeciw i rozdrażnienie. Przed oczyma mam tych
niezliczonych krewnych, którzy przyjeżdżają do Ameryki i oczekują
pomocy od tych, co znaleźli się tam przed nimi.
Brzemię rzeczy utraconych, to
niewątpliwie dobra literatura, ale jak dla mnie ta książka niesie w
sobie bardzo negatywny ładunek emocjonalny: gorzkie poczucie
niespełnienia, beznadziei i straty. Nawet miłość Sai i jej Nepalczyka
przeradza się we wrogość, a Sai przekonuje się, że każdy musi się w swoim życiu pogodzić z niedoskonałością i stratą.
Kiran Desai, Brzemię rzeczy utraconych, Wyd. Znak, 2007
Komentarze
Prześlij komentarz