Hydrozagadka
Marzenia o osuszaniu bagien, czy regulacji rzek były więc zrozumiałe i nawet usprawiedliwione 100 i więcej lat temu, ale dziś są zaprzeczeniem ekologii, a przede wszystkim realiów i naszych aktualnych potrzeb. Ironia „losu” polega na tym, że dziś w Polsce zaczyna wody brakować.
Wielkie Osuszanie doprowadziło do jednego z większych paradoksów w naszych dziejach. Dzikie rzeki, rozlewiska, mokradła, pła, (…) – wszystkie te miejsca, które sto lat temu były dowodem naszego zacofania, w czasach kryzysu klimatycznego stają się naszą przewagą rozwojową. Sytuacja nagle uległa odwróceniu – to nie nadmiar wody staje się naszym obciążeniem, ale odwrotnie – (…) jej niedobór.
I szkopuł w tym, że nasi rządzący zatrzymali się w epoce Przedwiośnia i udają, że problemu nie ma. [Autor opowiada anegdotkę, jak to turyści z Zachodu zachwycali się naszymi … kałużami, a mnie przypomniało się, jak dwa tygodnie temu, kiedy cały dzień lało, biegałam po osiedlu w poszukiwaniu jakiejś kałuży do zdjęcia – nomen omen - Hydrozagadki.] A jak już przyznają, że jest, to proponują działania pozorowane przynoszące jeszcze więcej szkód, niż pożytku. Ubiegłoroczna katastrofa ekologiczna na Odrze, największa w dziejach – i co? Zamiecione pod dywan, zwalone na „naturę”, dziś nikt już nie pamięta. Kiedy czytałam o tych pomysłach i ambitnych planach wobec polskich rzek (podobnych do planów realizowanych ongiś w Związku Radzieckim), przechodziły mnie dreszcze zgrozy. Budowanie tam i progów - kiedy dziś tamy się burzy, a rzeki renaturyzuje… Kopalnie odkrywkowe węgla brunatnego? Nie wiedziałam, że w XXI wieku jeszcze w Polsce coś takiego jest, a tu okazuje się, że nie tylko jest, ale i działa pełną parą. Dlaczego? Jak zwykle, jak nie wiadomo o co chodzi, wiadomo, że ktoś na tym zarabia lub chce zarobić. A po drugie każdy polityk musi coś robić i się wykazać, a to najprościej zrobić przez jakieś inwestycje. Nieważne, że czasem bezsensowne, nieopłacalne, a nawet szkodliwe. Na przykład prostowanie rzek, przekopanie jakiegoś kanału, czy wycinanie lasów. Dla polityków przyroda jest czymś „bezproduktywnym”, a jakże to tak może być. Za to jak się coś wybuduje, wyrówna, wybetonuje, to i jest efekt, i pieniążki wydane. Tymczasem, by chronić przyrodę często wystarczy po prostu nie robić nic, zostawić ją w spokoju – to jednak nie mieści się w ramach współczesnej polityki. Jest to o tyle istotne, że Mencwel wskazuje konkretnych winowajców takiego, a nie innego stanu rzeczy w Polsce (i nie tylko w Polsce). Nie są to „ludzie” ogółem, ale rządząca elita, podejmująca konkretne decyzje w zaciszu gabinetów, panowie bogacący się kosztem środowiska oraz instytucje państwowe (będące wszak tylko narzędziami władz) takie jak Lasy Państwowe, czy Wody Polskie. To, że ww., jak i Ministerstwo Środowiska (czy jak się tam teraz nazywa) jest szkodnikiem, który środowisko niszczy, to wiedziałam już dawno. Ale jak obuchem uderzyła mnie konstatacja, że ci ludzie, w obliczu kryzysu, zagrażającego nam wszystkim, nie dosyć, że nie robią nic, to jeszcze wykorzystują go, żeby jeszcze bardziej się wzbogacić, a w dodatku zwalić wszystko na antopocen i katastrofę klimatyczną. Dokładnie tak, jak ów mafiozo z Quantum of Solace. A ci, którzy walczą z tymi szkodliwymi działaniami polityków, to zwykli ludzie, aktywiści. Niestety również zwykłym ludziom zawdzięczamy to, że tacy ludzie siedzą na tych stołkach.
Kryzys klimatyczny dostarcza tym, którzy do niego doprowadzają doskonałego alibi: nic, tylko zamknąć temat hasłem antopocen i wpędzać w depresję klimatyczną zwykłych obywateli, którzy na widok zdjęć z niskiego stanu wody w Wiśle po raz kolejny pomyślą: „jest naprawdę źle, nie ma już dla nas ratunku, zasługujemy na to wszystko”.
Na koniec przykład z mojego własnego podwórka. Obok biurowca, gdzie pracuję jest droga szybkiego ruchu i wiadukt. Pod wiaduktem też droga, tworząca nieckę. I za każdym razem, kiedy przychodzi oberwanie chmury ta droga pod wiaduktem jest kompletnie zalana, nieprzejezdna. Ostatnio wydarzyło się to na początku lipca, rano, akurat kiedy jechałam do pracy. I nie miałam jak do tej pracy się dostać, bo wszędzie stała woda, droga zamknięta. Strażacy, którzy brodzili w tej wodzie mieli jej po pas. Sprawa jest uciążliwa i kilkanaście dni temu przeczytałam, że miasto się za to wzięło i że będzie remont, powstanie zbiornik retencyjny, odprowadzający te opady do kanalizacji. No właśnie. Do kanalizacji. Czyli cała ta deszczówka się zmarnuje. Nie można inaczej? Zapewne w mieście jest trudniej, Mencwel i o tym pisze, podając jednak pozytywne przykłady rozwiązań. Nie wiem, czy akurat w tym miejscu się da, ale nie wiem też, czy w ogóle ktoś to rozważał.
Hydrozagadka to świetny tytuł dla tej książki. Odzwierciedla to, że choć woda jest nam niezbędna, to jej nie rozumiemy i w związku z czym popełniamy kardynalne błędy wpływające na jej obieg. A potem zastanawiamy się, czemu wody nie ma i „jak to się stało”. Może trochę brakło mi w tej książce podjęcia tego, o czym pisze Bujalski w kontekście niedoborów wody, kwestii dystrybucji, a także wody w miastach oraz takiej syntezy tego wszystkiego. Ale styl i argumenty Jana Mencwela po prostu do mnie trafiają. Podobnie jak Betonoza to jest książka, którą powinien przeczytać każdy, by uświadomić sobie, w jakiej rzeczywistości żyje i co się dzieje wokół nas. Ale niestety wiem, że przeczyta ją tylko garstka zapaleńców…
Gatunek: reportaż
Trzecią, uzupełniającą temat lekturą jest książka Rzeki, których nie ma. Stanowi ona ciekawe połączenie eseju z reportażem, gdzie autor płynnie przechodzi od analizy literatury do rzeczowego wywodu typowo ekologicznego. Spisuje też własne peregrynacje w poszukiwaniu rzek, których nie ma, w czym zwraca uwagę specyficzna czułość i antropomorfizacja, z jaką traktowane są te cieki. Najczęściej zawłaszczone, zanieczyszczone, a potem zepchnięte do podziemi przez człowieka - to standardowa droga. Pierwsze skojarzenie z tym tytułem to Łódź, ale autor nie ogranicza się tylko do tej miejscowości (wszak nawet Londyn jest pełen takich "znikniętych" rzek). Sama mieszkam w mieście, które akurat rzeką pochwalić się nie może, bo za taką trudno uznać Rawę, zamienioną w ściek - a przecież, jak dowodzi Maciej Robert - ludzie rzek po prostu potrzebują i za nimi tęsknią.
Gatunek: reportaż
Komentarze
Prześlij komentarz