No i dotarliśmy do końca kwartetu klimatycznego. Akcja Snu o drzewie rozgrywa się (głównie) na Svalbardzie, gdzie, jak wiadomo, ludzie założyli Światowy Bank Nasion. Spotykamy tu ponownie bohaterki z poprzednich części cyklu: Historii pszczół (szczerze mówiąc to już nie bardzo ich pamiętam) oraz Błękitu (tu cieszę się, że sobie tę powieść przypomniałam całkiem niedawno).

Widzimy, że na Svalbardzie na początku XXII wieku żyje mała, odizolowana ale zżyta społeczność ludzka, i to żyje jej się zupełnie dobrze. Katastrofa klimatyczna opisana w Śnie o drzewie wydaje się być odległa, enigmatyczna. Uwidacznia się ona w jakichś przebłyskach, wspomnieniach (np. z wędrówki, jaką odbyła Louise, którą poznaliśmy jako dziewczynkę w Błękicie), tęsknocie za tym, co odeszło i za tymi, którzy odeszli, ale także dylematach jakie do rozwiązania mają bohaterowie.  W ostatniej części, jak można się domyślić po tytule, norweska pisarka skupia się na roślinach. Louise pięknie opowiada o cudzie, jakim są i strzeże banku nasion. Niestety wydaje się, iż ludzkość zapomniała o swoich własnych pomysłach - przecież bank ten w założeniu ma zabezpieczać potrzebę odtworzenia gatunków roślin, które wyginęły, na wypadek takich kataklizmów, jak właśnie… katastrofa klimatyczna. Jaki jest więc sens tego, że kiedy ta nastąpiła - ludzie w ogóle się tym nie interesują? Może to świadczyć o tym, że niestety spełniły się scenariusze o rozpadzie uporządkowanych społeczeństw - a bez struktur i organizacji nikt nie będzie myślał o czymś więcej, niż własne “tu i teraz”. Czy w takim układzie ktokolwiek jest jeszcze zobowiązany do dotrzymywania dawnych układów? Można by pomyśleć, że po Zapaści, w XXII wieku, nowe pokolenia wreszcie będą mądrzejsze. Ale czy są mądrzejsze? Czy warto je ratować? Czy tylko żałują tego, że nie mogą żyć tak, jak ich dziadkowie? Czy ludzie zmienili swoje nastawienie do przyrody? Czy historia się nie powtórzy i znowu nie roztrwonimy cennych darów? Nie wiadomo. 

- Ale przeszłości nie da się zmienić, a nasiona są nam potrzebne - nalegała - Tyle gatunków odeszło już w zapomnienie.

- Odeszło w zapomnienie. Zabawnie to ujęłaś. Jakby te gatunki po prostu pewnego dnia postanowiły dokądś sobie pójść. Pomogę ci. Zostały wytępione. Przez człowieka. (...)
- W banku trzymamy tylko nasiona roślin uprawnych - powiedział ostro. Intensywna uprawa służy jedynie ludziom, reszta świata jej nie potrzebuje.

I wiecie co, w tej powieści czuć bardzo wyraźnie złość. Tę złość, którą ja też czuję: że ludzie nie zasłużyli na cały ten piękny świat, który przypadł nam w udziale. Świat, który być może jest jedynym takim we wszechświecie. Miałeś chamie złoty róg..  Wycinaliśmy, betonowaliśmy i przeliczaliśmy na pieniądze bez opamiętania i nikt nie zadumał się nad pięknem natury, bo jakże to natura może być ważniejsza, niż ludzkie upodobania? Po czym oczywiście, jak już nic nie zostało, to jest lament. Zniszczyliśmy planetę, żyjąc na kredyt myśląc tylko o sobie, i nawet nie o przyszłych pokoleniach, więc dlaczego by teraz cokolwiek jeszcze ludziom dawać i ich ratować?

(...) człowiek w ciągu ostatnich 200, nie 2000 lat na wszystkie możliwe sposoby dowiódł, że nie jest tego wart… Milion gatunków, Tommy (...) A człowiek to zaledwie jeden. (...)
Niewykluczone, że Homo sapiens w końcu wyciągnie wnioski z własnych błędów. Ale ludzie, których spotkałam w trakcie tych wszystkich lat wędrowania… większość z nas utwierdziła nas w przekonaniu, że raczej nie zmierzamy ku lepszemu. Większość nie zasługiwała na ten spadek, na ten urodzaj.
Kiedy dziś rodzice aktywistów z Ostatniego Pokolenia piszą list do innych rodziców: A Ty, co powiesz, gdy Twoje dziecko zapyta Cię o katastrofę klimatyczną? Gdy zapyta, dlaczego zaprosiłaś je na świat, którego koniec musi obserwować na własne oczy? Co odpowiesz na pytanie: „co zrobiłeś, by powstrzymać katastrofę, która rozpędza się do nieznanych ludzkości rozmiarów?” to właśnie głos tych pokoleń słyszymy w Śnie o drzewie.

Ci, którzy żyli przed nami. Przedłożyli własne życie, życie w czasie teraźniejszym, tych swoich kilka lat, miesięcy, tygodni, minut ponad ogrom życia i czasu, który miał się narodzić po nich. Chciałabym moc ich ukarać, chciałabym przenieść ich w przyszłość, do moich czasów, chciałabym żeby zobaczyli, co zrobili. (...) Bo zachowywali się jak dzieci, myśleli jak dzieci, dokonywali wyborów jak dzieci*. Chciałabym postawić ich przed sądem, niech się tłumaczą. Bez obrońców, nie zasługują na nich. Człowieku, ty głupcze.
Tę ciasną, egoistyczną ludzką mentalność uosabia w Śnie o drzewie Rakel. Jedna z najbardziej irytujących postaci ever: niezadowolona z tego, co ma, chcąca więcej - jak to człowiek - więcej ludzi, nie rozumiejąca, że żyje w okolicznościach takich, a nie innych. Nie chcąca ani współpracować z pozostałymi, ani pozyskiwać wiedzy, troszcząca się tylko o siebie i kierująca się niskimi instynktami, a nie rozumem. A przecież tylko wiedza jest w stanie nas uratować, tylko dzięki wiedzy świat się rozwijał. Rakel dokucza Tommy’emu, bo jest od niej inny, ma inne potrzeby i wartości, a Rakel tego nie rozumie i nie chce zrozumieć nawet kiedy zostają zdani sami na siebie i odpowiedzialni za trójkę rodzeństwa. Tej odpowiedzialności Rakel nie chce przyjąć. Jesteśmy tylko dziećmi - twierdzi, kiedy jej jest wygodnie. W innych sytuacjach jednak zachowuje się jak dorosła. To właśnie ona nie potrafi przedłożyć miłości do świata nad małostkową miłość własną. Jest jak dzisiejsi ludzie: tak niewiele trzeba, byśmy stracili z oczu nadrzędny cel, zapomnieli o przeszłości, byśmy dali pierwszeństwo własnym potrzebom, byśmy zawęzili spojrzenie do swojego małego wycinka historii.  I nawet nie zauważyli apokalipsy, bo wszystko to jakoś nam umknęło w wirze codziennych obowiązków i walki o lepsze, spokojniejsze i bardziej dostatnie jutro. Można powiedzieć, że wręcz przyzwyczailiśmy się do życia w czasach powszedniej, codziennej Apokalipsy. Tak bardzo, że przyjęliśmy ją jako coś zupełnie naturalnego (to cytat z innej książki, ale pasuje). Egoizmowi Rakel Lunde przeciwstawia opowieść o Nikołaju Wawiłowie, rosyjskim naukowcu i jego współpracownikach, którzy w czasach stalinowskiego terroru oddali życie za swoje ideały, za pracę, mającą na celu dobro ludzkości, a nie tylko zapewnienie sobie samemu bytu i bezpieczeństwa. Ale co z tego, skoro takich ludzi już nie ma?

Oczywiście jest to też powieść o rodzinie, o trosce o bliskich i bólu, jaki czujemy, kiedy nie potrafimy im zapewnić bezpieczeństwa, a także kiedy nie umiemy się z nimi porozumieć. O samotności, o tym, że nie umiemy funkcjonować bez innych ludzi, bo takimi nas stworzyła natura i nic na to nie poradzimy. A jednocześnie z tymi innymi ludźmi ciągle się kłócimy i walczymy. I to nam przysłania wszystko inne, ważniejsze cele. Miłość i nienawiść to dwie strony ludzkiej natury, odwieczne pole do popisu dla filozofów; jedni upatrują “wielkości” człowieka właśnie w miłości, karmimy się opowieściami, w których zwycięża miłość i dobro, ale niestety w rzeczywistości znacznie częściej to nienawiść jest tym, co przeważa.

Autorka jak zwykle oszczędnie, po skandynawsku, operuje słowami i nieszczęście, które spada na tych ludzi również jest tak opisane. To jest dość spokojna, melancholijna narracja, nie ma tu dramatyzmu, jest raczej rozpamiętywanie popełnionych błędów i rezygnacja. Całość jest osnuta mgłą tajemnicy. Nie wiadomo, co dzieje się w pozostałych częściach świata, ani też, co ludzkość zrobiła, by poradzić sobie z katastrofą; bohaterowie - tak naprawdę kilkoro dzieci/nastolatków są również dosyć zagadkowi, nie potrafiłam ich rozgryźć. O co chodziło Rakel? A o co Chińczykom, którzy przybywają na Svalbard (poza pragnieniem pozyskania nasion), w tym Tao, która wywozi owe dzieci do swojego kraju. Nie bardzo wiedziałam po co. Żałowałam, że Lunde nie rozbudowała postaci Runy, siostry Rakel.

Czy to jest zakończenie z przytupem? No nie. Jak widać powieść przynosi wiele pytań, a mało odpowiedzi. Na koniec wszystko jakby rozpływa się we mgle… Owa rezygnacja płynąca z treści jest bardzo niepokojąca. Wskazuje na to, że ludzie, którzy walczą o przyrodę, o politykę klimatyczną (w taki, czy inny sposób), powoli godzą się z tym, że zmierzamy ku własnej zagładzie (zwłaszcza widząc odwrót od polityki klimatycznej w wielu krajach). Choć pewnie odbiór tego zależy od tego, jakie sami mamy nastawienie do otaczającej nas rzeczywistości.

Metryczka:
Gatunek: powieść - dystopia
Główni bohaterowie: Tommy, Rakel
Miejsce akcji: Svalbard
Czas akcji: XXI wiek
Ilość stron: 544
Moja ocena: 4,5/6
 
Maja Lunde, Sen o drzewie, Wydawnictwo Literackie, 2024

*i jeszcze mówili tym, którzy stawali w obronie przyrody, że są "naiwni". 

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później