Kiedy byłam w trakcie lektury Jak powstała bomba atomowa, w księgarni przejrzałam sobie biografię Oppenheimera. Rzucił mi się w oczy brak opisów fizycznych teorii i eksperymentów – w związku z czym pomyślałam sobie, że przeczytam tę biografię, której w zasadzie czytać nie miałam zamiaru… Poza tym, jak już pisałam, film jaki powstał na podstawie tej książki, zupełnie mi się nie podobał – co było jeszcze jedną motywacją do jej przeczytania, by wyjaśnić sobie, o co tu właściwie chodziło…

Moje wrażenie wyniesione z księgarni okazało się być trafne. To biografia, pokazująca człowieka, jakim był Oppenheimer: ewolucję jego osobowości, relacje z innymi ludźmi, poglądy, życie osobiste. Oraz oczywiście życie zawodowe, z tym, że autorzy zupełnie nie zajmują się fizyką, nie opisują nad czym pracował Oppenheimer, fragmenty tego typu to są ledwie wzmianki, ograniczone do minimum. Ufff. (A przecież nawet Walter Isaacson w biografii Einsteina nie podarował sobie obszernych wyjaśnień dotyczących teorii względności, czy innych zagadnień, nad którymi pracował uczony). Być może przyczyna tkwi w tym, że Oppenheimer, jakkolwiek był wielkim umysłem, co wielokrotnie w książce podkreślono, to nie znamy go de facto jako twórcę jakichś nowatorskich teorii (chyba najbardziej znaną rzecz, którą wymyślił to teoria czarnych dziur – które jeszcze wtedy nie nazywały się czarnymi dziurami), ale bardziej jako nauczyciela i administratora, kogoś, kto pobudza i syntetyzuje pomysły innych. Poza tym, był Oppenheimer człowiekiem wszechstronnym, wychodzącym w swoich zainteresowaniach daleko poza fizykę – o czym tu poczytamy. Oczywiście najważniejszym jego życiowym osiągnięciem jest pokierowanie Projektem Manhattan, ale, choć nazywamy Oppenheimera „ojcem bomby atomowej”, to przecież nie on ją de facto stworzył, bo pracował nad tym cały sztab ludzi, w tym innych wybitnych naukowców. Później, po zakończeniu II wojny światowej, Oppenheimer został zatrudniony na uniwersytecie Princeton i został tam dyrektorem Institute of Advanced Study, tego samego, który był również ostoją Alberta Einsteina. Niestety to przy tej okazji Oppenheimer spotkał Lewisa Straussa, który okazał się jego nemezis…   

Wątkiem, który dominuje tę książkę jest wcale nie fizyka, ale poglądy polityczne Oppenheimera, a ściślej mówiąc oskarżenia o związki z komunistami i generalnie lewicową ideologią. Oparte to wszystko było o bardzo wątłe podstawy, na tym, że ktoś coś tam komuś powiedział. Oppenheimer owszem, przyznawał, że miał za młodu lewicowe inklinacje i popierał nawet partię komunistyczną (amerykańską), do której należał nawet jego brat. Niestety to wystarczyło, by zorganizować na tego wybitnego fizyka nagonkę w czasach mccartyzmu. Komuś się mogą lewicowe poglądy nie podobać, ale dla mnie niezrozumiałe jest, czemu w USA traktowano to jak jakieś przestępstwo (i nadal chyba tak jest) – piętnowano takich ludzi, a nawet próbowano ścigać i karać, tak jakby było to nielegalne. I to w kraju, w którym wolność słowa jest świętością, a wyrażanie własnych poglądów jest gwarantowane przez konstytucję. O ile są prawilne, czyli prawicowe, zdaje się… To tak jak z tymi autami Forda: możecie mieć każdy kolor, pod warunkiem że będzie to czarny… Względnie lewicowe poglądy kwitowano jako „naiwność” lub głupotę – i ta „naiwność” przypisywana Oppenheimerowi też się tu przewija. Poza tym, pamiętać trzeba, że o ile dziś komunizm kojarzy się jednoznacznie źle, to przecież wcale tak nie było w latach 30-tych XX wieku, w czasach wojny domowej w Hiszpanii, w której republikanów popierał jedynie Związek Radziecki, i w czasach kiedy wielu ludzi wierzyło w ten ustrój w ZSRR. Nie było to także takie oczywiste w czasie II wojny światowej, w końcu Rosjanie walczyli ramię w ramię z aliantami… Skończyło się jednak zimną wojną i wybuchem antykomunistycznej histerii w Stanach Zjednoczonych, co Amerykanie sami sobie de facto zafundowali, wyolbrzymiając zagrożenie ze strony ZSRR (kraju też przecież wykończonego wojną). Dlatego też poglądy Oppenheimera (które się de facto potem zmieniły) stały się pretekstem to tego, by zrujnować jego reputację, a czytanie o tym „procesie”, który mu wytoczono rodzi naprawdę skojarzenia z Kafką. Oskarżono go m.in. o „nieodpowiedzialne’ zarządzanie PM, ale zaraz… to miałoby sens, gdyby projekt poniósł porażkę, ale przecież wszystko się udało: wyprodukowano bombę, upokorzono Japończyków, Ameryka wygrała wojnę… Słusznie zapytywał Izydor Rabi:

Dr Oppenheimer jest doradcą. Jeśli nie chcecie jego rady, nie pytajcie go. (…) Wydaje mi się, że tego rodzaju postępowanie przeciwko człowiekowi, który osiągnął to, co dr Oppenheimer, jest niewłaściwe. Ma on na koncie ogromne zasługi. Mamy przecież bombę atomową i to nie jedną, czego więc jeszcze chcecie?
Oppenheimera bynajmniej nie potraktowano więc, jako geniusza (a ci jak wiadomo są trochę wariatami), któremu wolno więcej, niż innym ludziom. Tylko że, komunistyczne zaszłości Roberta były jedynie pretekstem, punktem zaczepienia, a tak naprawdę, w miarę czytania jasne stawało się dla mnie, że prawdziwy powód tej nagonki leżał gdzie indziej. A mianowicie był nim sprzeciw Oppenheimera wobec kontynuowania prac nad bronią atomową, w tym wodorową (forsowaną przez Tellera), powiększania arsenału jądrowego i postępującego militaryzmu, co popierali ówcześni republikańscy (oczywiście) politycy.* Robert, podobnie jak wielu innych uczonych, ostrzegał, że doprowadzi to tylko do wyścigu zbrojeń, a świat na krawędź zagłady… Proponował objąć energię atomową międzynarodową kontrolą. I jak zwykle, politycy uczonych nie słuchali – dobrze wiemy, że skończyło się dokładnie tak, jak to przewidzieli ci drudzy. Bird i Sherwin opisują jakie parcie na zbrojenie się mieli amerykańscy politycy – i czytając to, trudno naprawdę uwierzyć w to, że tak beztrosko planowali oni sobie wojnę atomową, zrzucenie bomb tu i tam, a nawet zniszczenie całych miast czy krajów (ZSRR? – zrzućmy na nich atomówkę, Chiny? – to samo, zniszczyć…). Świat znalazł się w niebezpieczeństwie przez głupotę, ignorancję i zadufanie rządzących, którzy nie chcieli słuchać mądrzejszych od siebie. Dziś każde dziecko wie, że wojna atomowa to byłoby samobójstwo ludzkości, tymczasem ci ludzie wtedy serio myśleli o rozpętaniu takiej wojny… A tych, którzy się temu sprzeciwiali, nawet jeśli byli tu ludzie wybitni, ustosunkowani, starano się uciszyć i wyeliminować z „gry”. Jak Oppenheimera właśnie. W „demokratycznym” kraju człowieka chciano ukarać i potraktować jak zdrajcę dlatego, że krytykował politykę rządu. W takim razie wsadźmy od razu do więzienia całą opozycję – tylko że taki ustrój nazywa się dyktaturą. Przy czym Robert był amerykańskim patriotą, więc wyobraźmy sobie, jak musiało dotknąć go to, jak potraktował go ten ukochany „kraj” (Einstein, nomad i wieczny buntownik, radził mu, by rzucił to wszystko w cholerę, ale Oppie nie mógł się na to zgodzić).

Przestrogi Oppenheimera zignorowano, a później uciszono jego samego. Niby grecki bóg Prometeusz**, który wykradł ogień Zeusowi i obdarzył nim ludzkość, Oppenheimer dał nam atomowy ogień. Jednak gdy próbował poddać go kontroli i uświadomić nam jak bardzo jest niebezpieczny, rządzący, tak jak Zeus, rozgniewali się i postanowili go ukarać.
Można się zastanawiać czy w przypadku „ojca bomby atomowej” nie były to krokodyle łzy, musztarda po obiedzie, w końcu dobitnie przyłożył się do tego, by faktycznie „zwieńczeniem trzech wieków fizyki była broń masowej zagłady”, a jego stosunek do tego osiągnięcia był chwiejny. W każdym razie ta biografia rzuca więcej światła na to zagadnienie i dylematy, z jakimi mierzył się Robert. Także na to, że USA wcale nie jest takim wspaniałym państwem, za które usilnie chce uchodzić, ale jest imperium, narzucającym swoją wolę, wcale nie lepszym od innych (tylko jeszcze do niedawna lepiej się maskowało – bo teraz już maska opadła). Odrazą napawa świadomość, że bomba atomowa została zrzucona na Japonię, zabijając 200 tys. ludzi, choć wcale nie było konieczności, by ją zrzucać. Te 200 tys. cywilów zginęło dla jakiejś idei i kaprysu amerykańskich wojskowych, którzy kłamali, że bez tego Japonia się nie podda. Oppenheimer dokłada cegiełkę do objaśnień Rhodesa dotyczących nowoczesnych wojen i planowania masowej zagłady.

Co mamy sądzić o cywilizacji, która zawsze uważała moralność za istotną część ludzkiego życia, lecz która nie umie mówić o możliwości zgładzenia niemal wszystkich ludzi inaczej niż językiem dyplomacji, w kategoriach teoretycznej gry?
Historia opowiedziana w tej książce to jest tego rodzaju historia – także historia niesłusznie szkalowanego uczonego – którą „osądzą potomni”. Być może wtedy tamci politycy i wojskowi wygrali, ale kiedyś kolejne pokolenia będą ich potępiać, jak wszystkich zbrodniarzy, a niesłusznie prześladowanym – oddadzą sprawiedliwość. Zarazem, stanowi to gorzkie memento dla nas współczesnych: to wszystko, o czym piszą autorzy jest niepokojąco aktualne, w obliczu kolejnych wynalazków i postępu technicznego. I atmosfery w USA… Historia jest najlepszą nauczycielką, ale wynika z tego, że ludzkość niczego się nie uczy. Znowu jesteśmy w momencie, kiedy odkryliśmy niesamowite rzeczy – sztuczną inteligencję i biologię syntetyczną – i znowu wszystko zmierza do tego, że wynalazki te w pierwszym rzędzie posłużą do wyprodukowania kolejnej broni masowego rażenia. Przestrogi i zalecenia naukowców są ignorowane, politycy postępują dokładnie odwrotnie, a ludzie słuchają tych polityków z kłamstwami na ustach i nienawiścią w oczach. Po tych wszystkich wojnach powinniśmy być już mądrzejsi, tymczasem my przemy do kolejnej, zamiast skupić się na ratowaniu zasobów naszej planety tak, byśmy wszyscy mogli z niej jak najdłużej korzystać (a nie tylko bogacze). W tej sytuacji, jakże aktualnie brzmią słowa Oppiego:

W tym świecie – powiedział – każdy z nas, (…) musi trzymać się tego, co mu bliskie, znane, tego, co umie robić; musi trzymać się swoich przyjaciół, swych tradycji, tych, których kocha, po to, by nie pogrążyć się w powszechnym zamęcie, niczego nie wiedzieć i niczego nie kochać (…). Jeśli ktoś mówi nam, że ma inne poglądy, i że to, co nam wydaje się brzydkie, jest dla niego piękne, zostawmy go w spokoju, oszczędzając sobie udręk i kłopotów.

To bardzo dobra, kompletna biografia, owszem szczegółowa, ale autorzy nie zanudzają czytelnika, np. całą genealogią bohatera, czy niepotrzebnymi dygresjami. Ogrom włożonej pracy, zasługuje na uznanie. Mam tylko zastrzeżenia do używania określenia Rosja zamiast ZSRR oraz najwyraźniej nieuznawania feminatywów (przez tłumacza). 

Metryczka:
Gatunek: biografia
Główny temat: Robert Oppenheimer
Miejsce akcji: USA
Czas akcji: I połowa XX wieku
Ilość stron: 775
Moja ocena: 5/6
 
Martin J. Sherwin, Kai Bird, Oppenheimer. Triumf i tragedia ojca bomby atomowej, Wydawnictwo Replika, 2022
 
*Jak to też pokazano w filmie, to młody senator Kennedy, zbulwersowany sprawą Oppenheimera, stanął na politycznej drodze Lewisa Straussa i to dopiero za jego prezydentury zaczęto odpuszczać zbrojenia
**Prometeusz był herosem, a nie bogiem


Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później