Jak powstała bomba atomowa
Zatem mamy tu spisaną historię XX-wiecznej fizyki, poczynając od odkrycia budowy atomu, przez mechanikę kwantową, badanie zjawiska promieniotwórczości, rozszczepienia jądra atomu, w końcu odkrycie izotopów uranu i pierwiastków pochodnych oraz wywołanie reakcji łańcuchowej. Towarzyszy tej opowieści cała plejada znakomitych fizyków, m.in. Edward Rutherford, Niels Bohr, Maria Curie-Skłodowska i jej córka, Otto Frish, Heisenberg, Leo Szilard, Enrico Fermi no i oczywiście wszyscy ci, którzy pracowali przy projekcie Manhattan (zdecydowanie przydałby się indeks postaci, którego nie ma w tej pozycji!). Nawet, jak już dochodzimy do rozdziałów o projekcie Manhattan, narrację w dalszym ciągu dominują opisy eksperymentów i technikalia, dotyczące np. budowy stosów/reaktorów, urządzeń do wzbogacania uranu i oddzielania plutonu od uranu, a nawet samej konstrukcji bomby, którą potem zrzucono na Japonię. Szczegółowość, z jaką Rhodes opisuje powyższe zagadnienia fizyczne,
badania i eksperymenty jest powalająca. Są tu nawet rysunki techniczne i schematy. I ciągnie się to i ciągnie…Nie żeby w tej książce nie było też innych rzeczy, tzn. tych, które mnie
interesowały znacznie bardziej, tzn. życiorysów ww. naukowców, opisu
sytuacji politycznej albo kwestii moralnych, związanych z budową bomby.
Były, tylko że tak w proporcji ⅓ do fizyki. No i teraz zależy kto czego się spodziewał po lekturze tej książki.
Jeśli wywodów na temat fizyki i techniki, to te oczekiwania zostają
spełnione z nawiązką. Dla mnie, która spodziewała się raczej kwestii historyczno-politycznych było to dużo za dużo. Spokojnie można sobie podarować połowę tych opisów, bez żadnej szkody dla zrozumienia meritum, a już zwłaszcza jeśli ktoś nie fascynuje się aż tak fizyką. Poza tym autor wykazuje tendencję do opisywania wszystkiego nadmiernie szczegółowo, od “początku świata”, że tak to ujmę, a niektóre fragmenty nawet trudno stwierdzić po co tu są. Np. po co szczegółowy opis zastosowania gazów bojowych w czasie I wojny światowej? Ani to nie ma szczególnego związku z fizyką jądrową, ani z II wojną światową.
Na temat fizyki nie będę się wypowiadać, natomiast chcę pochylić się nad pewnymi kwestiami "ogólnymi". Autor słusznie zwraca uwagę na pewne mechanizmy, które pojawiły się już w
trakcie pierwszej wojny światowej, a które - na nieszczęście dla
ludzkości - uwydatniły się w pełnej krasie w trakcie drugiej wojny:
Śmiercionośna machina pobrała na razie tylko próbkę z bogatych zasobów surowcowych - cywilów znajdujących się za linią frontu. Jeszcze nie było sprawnego sprzętu, na razie służyły do tego tylko wielkie działa i niezgrabne dwupłatowe samoloty bombowe. Nie stworzono niezbędnego uzasadnienia, dlaczego należy traktować starców, kobiety i dzieci tak samo jak uzbrojonych, umundurowanych młodych mężczyzn. I dlatego, mimo brudu i nędzy oraz okrucieństwa, w oczach następnych pokoleń pierwsza wojna wyglądała tak niewinnie.
W żadnych świadectwach nie ma lepszego przykładu narastającej w czasie II WŚ krwiożerczości: Robert Oppenheimer, człowiek, który w różnych okresach swego życia głosił, że wierzy w zasady ahinsy (jak sam wyjaśnia jest to słowo oznaczające nieczynienie krzywdy lub bólu), pisał potem z entuzjazmem o przygotowaniach do masowego zatrucia 500 tys. ludzi.
W miarę trwania i przedłużania się drugiej wojny, stała się
ona totalna, nastawiona na “produkcję trupów”, jak to bezceremonialnie
nazywa autor. Politykom bez problemu przychodziło podejmowanie decyzji o
masowej zagładzie, ludobójstwach, zmieceniu z powierzchni ziemi całych
miast i kilkudziesięciu (a nawet kilkuset) tysięcy ludzi, w dodatku
cywilów. Tym głównie były powodowane bombardowania alianckie w Europie i
Japonii (po co zbombardowano Drezno???).
Bombardowanie Hamburga nie było odosobnionym przypadkiem, lecz jeszcze jednym okrucieństwem w coraz bardziej okrutnej wojnie. (...) Bez względu na to jakie dylematy moralne budziły te okrucieństwa, były wynikiem stopniowej eskalacji wojny przez wszystkie walczące strony i dążenia do zwycięstwa za wszelką cenę. (...) jednym ze sposobów eskalacji było doskonalenie techniki zabijania. (...) Naloty dywanowe i uwzględnianie “pełzania wstecz” były udoskonaleniami organizacyjnymi, podobnie jak wprowadzone przez Eichmanna rozkłady jazdy pociągów, które usprawniły transport do obozów.
Innym sposobem eskalacji było powiększenie klasy dopuszczalnych ofiar, które wolno było pozbawiać życia za pomocą śmiercionośnej techniki. Niestety ludność cywilna była jedyną grupą, która jeszcze mogła paść ofiarą. Lepsze uzbrojenie i jeszcze lepsza organizacja umożliwiały atak na coraz liczniejsze rzesze ludności. (...)
Anglicy i Amerykanie oburzali się, słysząc o okrucieństwie Japończyków i nazistów, o bataańskim marszu śmierci i bezdennej grozie obozów śmierci. Natomiast za cechę ssaków, a nie ludzi, bombardowanie miast znajdujących się poza zasięgiem wzroku, słuchu i powonienia, zostało powszechnie zaakceptowane. Ani Stany Zjednoczone ani Wielka Br nie przyznały publicznie, że celowo bombardują ludność cywilną. Według określenia Churchilla nieprzyjaciel miał być pozbawiony domów (dehoused).
Przejdźmy zatem do implikacji natury historycznej i moralnej. Zawsze przy tej okazji cytowane są słowa Oppenheimera: Jest głęboką i bezsporną prawdą, że osiągamy wielkie rzeczy w nauce nie dlatego, że są potrzebne; osiągamy je, ponieważ można je osiągnąć. Brzmi to tak, jakby naukowcy nie potrafili odróżnić dobra i zła i przewidzieć konsekwencji swoich działań. Naukowiec nie stoi ponad zasadami moralnymi i ponad prawem. Budując śmiercionośną broń, chyba nie ma się wątpliwości, jak zostanie ona wykorzystana? To jak zrzeczenie się odpowiedzialności za to, co się robi, tłumaczenie się nieuchronnością, tak samo jak w przypadku postępu (jak to ujął pewien chiński przedsiębiorca: jesteśmy niewolnikami historii, a nie jej twórcami). Poza tym, dobrze, naukowcy dokonują odkryć, ale do ich obowiązków nie należy chyba budowanie broni i tłumaczenie się powyższym? I mierzi mnie to ciągłe opowiadanie o tym, że jak zbudujemy jeszcze potężniejszą broń, to zakończy to wojny, bo się ludzie przestraszą? Na litość boską, ludzie powtarzają to chyba od starożytności. Pewnie to samo mówiono jak wynaleziono proch, armaty, to samo mówił Nobel. I jakoś wojny się nie skończyły. Fakt, że bomba atomowa spowodowała, że mocarstwa ją posiadające znalazły się w swego rodzaju klinczu, przed czym ostrzegali też naukowcy i niektórzy, co mądrzejsi politycy. Mówiono też, że dojdzie do wyścigu zbrojeń i do tworzenia arsenału broni, której de facto nie da się wykorzystać jeśli nie chce się wysadzić całej ludzkości w powietrze). Nawet Hitler tego nie chciał!
Faktycznie, gdy zapytałem prof. Heisenberga czy reakcje rozszczepienia można z absolutną pewnością utrzymać pod kontrolą, czy też może się ona przekształcić w reakcję łańcuchową, nie udzielił mi ostatecznej odpowiedzi. Hitler najwyraźniej nie był zachwycony ewentualnością, że Ziemia pod jego panowaniem mogłaby się zamienić w rozżarzoną gwiazdę.*
Można oczywiście zastanawiać się, co by było, gdyby nie było realiów II wojny i nad głową naukowców nie wisiałoby widmo, że bombę skonstruują Niemcy. Bo jest to jakaś okoliczność mocno usprawiedliwiająca. (nota bene Rhodes pisze, że wielu wątpiło, czy da się zbudować bombę PRZED końcem wojny - tak jakby ktokolwiek wiedział, kiedy ta wojna się skończy…). Ale przecież broń powstawała zawsze w różnych okolicznościach, w czasie pokoju też. Nigdy nie dowiemy się, czy Niemcy nie zbudowali bomby, bo nie byli w stanie, czy też niemieccy naukowcy (z Heisenbergiem na czele) celowo spowalniali prace, co sugerują niektórzy. Rhodes nie podejmuje tego tematu. No i jest faktem, że ostatecznie decyzje podejmują politycy - w filmie Oppenheimer Truman odpowiada Oppenheimerowi, skarżącemu się, że ma krew na rękach, że “to ja podjąłem decyzję, to ja jestem winny, nie pan”. Rhodes pisze, iż
już na samym początku amerykańskiego programu energii atomowej naukowców pozbawiono prawa głosu w decyzjach związanych z użyciem politycznym i wojskowym broni, której budowę forsowali. (...) Każdy naukowiec mógł zdecydować: chce czy nie chce uczestniczyć w budowie broni jądrowej. Miał tylko taki wybór. Zrzeczenie się wpływu na inne sprawy było ceną za przyjęcie do kręgu, który później rozrósł się i przerodził w otoczone tajemnicą suwerenne państwo.Mimo to wielu naukowców, jak Niels Bohr, czy Leo Szilard próbowało powstrzymać świat przez użyciem bomby atomowej…
Jak powstała bomba atomowa to zatem pozycja kompleksowa, na pewno wyczerpująca, zadowalająca
zwłaszcza osoby interesujące się fizyką i odkryciami naukowymi. Nawet chyba bardziej zaklasyfikowałabym ją do działki "fizyka", niż "historia". Na pewno przeczytane tej książki da wam wiele wiedzy z
fizyki jądrowej (o ile jesteście w stanie to zrozumieć) oraz tego, jak
wyglądało zaplecze projektu Manhattan. Czy czyta się tę książkę “jak kryminał”, co wielokrotnie pada w opiniach? No nie, to nie jest O północy w Czarnobylu. Z racji zbyt wielkiej szczegółowości oraz skupieniu się na aspektach czysto fizycznych i technicznych, jej lektura była dla mnie raczej mozolna, choć nie można powiedzieć, że autor nie pisze ciekawie. Ale jeśli nie chce wam się przedzierać przez te ponad 800 stron drobnym maczkiem i nie zależy wam na aż tak wielkiej porcji wiedzy, to znacznie bardziej rekomendowałabym wspomnianą już powieść graficzną.
Przy tej okazji nadrobiłam też film Oppenheimer i ze zdziwieniem stwierdziłam, że to jest kolejna hollywoodzka produkcja, która mi się nie podobała. Chaotycznie, rwana narracja, bo cały czas skaczemy między czasami powojennymi, a tym, co działo się w Los Alamos, nie wiadomo o co chodzi i kto jest kto. Ja wiem, że to jest o Robercie Oppenheimerze, ale inni naukowcy zostali tu zredukowani do tła. Poza Tellerem rzecz jasna. Niels Bohr został podsumowany tak, że “jest w Danii i go stamtąd nie wyciągniemy”, gdy z rzeczywistości Bohrowi udało się uciec z Danii w 1943 (o czym pisze Rhodes) i bywał on w Los Alamos, pełnił on funkcję takiego łącznika między naukowcami europejskimi a amerykańskimi, w tym zabiegał o objęcie programu kontrolą międzynarodową*. Roosevelta też tu nie ma - a przecież to on podjął decyzję o rozpoczęciu projektu Manhattan, Truman tylko postawił kropkę nad i, decydując o zrzuceniu bomby. W ogóle przedstawianie tego, co dzieje się w umyśle naukowca, fizyka, na zasadzie serii obrazków - jak to w hollywoodzkich filmach często bywa (a nasi filmowcy zżynają tę manierę) - słabo. Widz (nie będący wszak genialnym naukowcem) ma się domyślić? Odniosłam wrażenie, że Oppenheimer jest nakręcony dla ludzi, którzy znają tę historię, w tym to, czego doświadczył fizyk po wojnie, ale jeśli ktoś tego nie wie to trudno będzie mu przyswoić ten film. Najgorszą (najbardziej wstrząsającą) sceną w tym filmie była ta, kiedy po zrzuceniu bomby, Amerykanie w Los Alamos cieszą się i wiwatują. Myślę, że scena to jest takie walnięcie widza obuchem w łeb…
Gatunek: popularnonaukowa
*z relacji Speera
*ciekawe, że Bohr, taki genialny naukowiec, a cały czas powątpiewał on, że w ogóle istnieje możliwość zbudowania bomby atomowej
Komentarze
Prześlij komentarz