Wyćwiczony
Dzieci nie lubią WF-u, połowa dorosłych ludzi przyznaje, że nie uprawia żadnego sportu i się nie rusza, (a spośród tej drugiej połowy połowa zapewne ściemnia, że dba o aktywność fizyczną), karnety na siłownię i basen się przeterminowują. Tymczasem media co rusz promują, lansują, apelują, pouczają i straszą: “ruch to zdrowie”, “wstań z kanapy”, ćwicz 30 min dziennie, pokazują maratończyków, crossfitowców i innych świrów. Sport stał się modny, zrobił się z tego ogromny biznes, dlatego nas cisną. I dlatego też wszyscy pytani nagle twierdzą, że jak najbardziej, spędzają wolny czas aktywnie, nie wypada powiedzieć, że jest się leniem, no ale realia jednak wyglądają trochę inaczej. Brzuchy rosną, choroby cywilizacyjne atakują. Może hipsterzy niech sobie jeżdżą rowerem, ale w Polsce to na człowieka, który do pracy nie jeździ samochodem patrzy się nadal jak na dziwaka, czego doświadczyłam na własnej skórze. Efekt jest taki, że część społeczeństwa - ta zamożniejsza - po całym dniu siedzącej pracy płaci za to, że może się trochę poruszać, a druga połowa - nie rusza się, bo już nie ma siły, albo czasu, albo pieniędzy, albo wszystko to naraz. O co tu chodzi?
Skoro ruch jest taki naturalny i zdrowy dla nas, to czemu tak wielu ludzi wybiera nieruszanie się? Nawet mimo tego, że wiemy że ruch jest korzystny dla zdrowia i tak wolimy zalegać na kanapie. Czemu ludzi trzeba do ruchu namawiać lub zmuszać? Ano przede wszystkim o to, że większość ludzi nie lubi się przemęczać. W końcu nie po to wynaleźliśmy samochody, windy i hulajnogi elektryczne, żeby chodzić piechotą. Cała historia cywilizacji to m.in. historia poszukiwania sposobów na to, jak uwolnić nas od męczącego wysiłku fizycznego, czy to przy zdobywaniu pożywienia i wody, czy przemieszczaniu się, czy ogarnianiu domostwa. Dawniej ludzie ruszali się, bo po prostu musieli, ale wynalazki cywilizacyjne w dużej mierze uwolniły nas od tej konieczności. Mało tego, cywilizacja przykuła nas do krzeseł i ekranów. Ruch został zepchnięty więc do sfery rekreacji oraz dbania o własne zdrowie, do kwestii wyboru - jak ktoś nie chce to ruszać się nie musi. I jest to jest kolejny przykład niedostosowania naszych organizmów do współczesnego trybu życia.
Książka popularnonaukowa dotycząca aktywności fizycznej to dla mnie coś zupełnie nowego, świeżego i przyznaję, nie do końca zgodnego z moimi zainteresowaniami, gdyż nie zaliczam się do sportowców, ani też tych, którzy sport uprawiają regularnie. Mówiąc wprost - należę do tej większości ludzi, których trzeba popychać do aktywności fizycznej, zwolenniczką raczej podejścia “sport to mord” (no raczej, że wolę czytać książki, a zatem, siedzieć), a o moich własnych doświadczeniach trochę dalej. Daniel E. Lieberman zajmuje się w Wyćwiczonym ruchem z punktu widzenia biologicznego, ewolucyjnego i antropologicznego. Już na wstępie autor zakłada obalanie typowych mitów, związanych z aktywnością fizyczną, jak np. “siedzenie jest z natury niezdrowe” albo “lenistwo jest nienaturalne”.
A najważniejszym z tych mitów jest, że powinniśmy
chcieć ćwiczyć. Sam podtytuł sugeruje, że ruch wcale nie jest dla nas naturalny, a autor pokazuje, że ludzie pierwotni też spędzają każdą chwilę, którą się da, siedząc. No tylko że ewolucja nie wymaga od nas stricte biegania, czy podnoszenia ciężarów - to były środki służące temu, by po prostu przeżyć; ruch zapewniała ludziom codzienna niezbędna aktywność, nasi przodkowie nie podejmowali też aktywności fizycznej z własnej nieprzymuszonej woli, dla przyjemności, albo zdrowia, tak zresztą jak większości zwierząt. I jak większość zwierząt - ludzie mają mechanizmy, optymalizujące sposób zużywania energii. Dziś nasz tryb życia totalnie się zmienił, dawka ruchu, którą zapewnia nam codzienna aktywność jest niewystarczająca z perspektywy ewolucji, ale te mechanizmy nadal działają. Skutek jest taki, że większość ludzi nie lubi aktywności fizycznej i musi się do niej zmuszać - i to jest nasz główny problem. Nie myślcie sobie jednak, że znajdziecie tu
usprawiedliwienie dla swojego lenistwa, o nie. Autor bynajmniej nie namawia do rezygnacji z ruchu, tylko tłumaczy, że skoro nie lubisz sportu, to jesteś najzupełniej normalnym człowiekiem (a nie śmierdzącym leniem, jak to próbują nam wmówić różni trenerzy personalni i eksperci od siedmiu boleści). Znowu z czegoś, co jest naturalne, zrobiliśmy coś, czego mamy się wstydzić… I to, moim zdaniem autor wyjaśnia najlepiej.
Odrzućmy zatem mit, że odpoczynek, relaks i odprężenie, czy jakikolwiek inny sposób chcielibyśmy nazwać bezczynność jest nienaturalnym, wynikającym z lenistwa unikaniem aktywności fizycznej. Powstrzymajmy się również od piętnowania kogokolwiek za to, że jest normalny, bo unika niepotrzebnego wysiłku. (...)Niezależnie od powszechnie funkcjonujących stereotypów, które piętnują ludzi niećwiczących jako leni i kanapowców, unikanie niepotrzebnego marnowania energii jest odruchem głęboko zakorzenionym i całkowicie naturalnym.
Źródło: andrzejrysuje.pl |
Ok, ja w tej książce się przejrzałam. Będąc dzieckiem nienawidziłam WF-u, byłam w nim kiepska, mimo, że z punktu widzenia sprawności fizycznej niczego mi nie brakowało. To musiało być w mojej głowie. Nienawidziłam tego, że się mnie zmusza to jakiejś aktywności, której nie lubiłam, np. sportów zespołowych. Najgorszy był basen. A przy czym nauczyciele niczego nie uczyli, tylko zakładali, że dziecko ma to umieć chyba samo z siebie. A potem jeszcze oceniali. Nawet będąc dzieckiem wydawało mi się, że to nie jest w porządku. Skutek? Nabawiłam się na lata traumy “basenowej”, a szkolny WF jako koszmar śni się często do dziś! Na szczęście, jako osobie dorosłej nie przeszkodziło mi to chodzić, wspinać się po górach czy jeździć na rowerze, czyli robić to, co lubię. I to jest sedno problemu. Jeśli masz uprawiać sport, który nie sprawia ci przyjemności, do którego musisz się zmuszać to daleko nie zajedziesz, szybko to rzucisz. Z autopsji wiem, że nawet żeby iść porobić coś, co tak naprawdę lubię, np. pojeździć na rowerze, wymaga to walki z samą sobą. Tysiąc wymówek, najczęściej niestety brak czasu, bo po pracy już niewiele tego czasu dla siebie zostaje i człowiek marzy o tym, żeby odpocząć, a nie znowu się męczyć…(za to, jaka satysfakcja, jak już się człowiek zmobilizuje!). Najgorzej jest zacząć, bo jak już się wyrobi jakiś nawyk, to jakoś idzie…i trzeba znaleźć sobie dobrą motywację. Mimo to normą dla mnie (i pewnie dla wielu innych ludzi) jest porzucanie nawet już aktywności, do której przywykłam. Bo mi się znudziło, bo weszły jakieś nowe obowiązki i czas się skurczył, bo przyszła zima (a zimą jak wiadomo najgorzej, no chyba że ktoś jeździ na nartach), bo jakieś kontuzje/problemy ze zdrowiem, bo remont basenu… i wszystko się sypie. A potem wszystko trzeba zaczynać od nowa, jak ten Syzyf… A do tego działa tu jeszcze błędne koło: jak się kiepsko czuję, nie mam ochoty się ruszać, przez co czuję się jeszcze gorzej... Szczerze, to zazdroszczę tym, którzy lubią sport.
Muszę też przyznać, że, jak widzę, jak żyją ludzie, to coraz bardziej przychylam się do tych, którzy nawołują, żeby się ruszać. I szczególnie tyczy się to dzieci - o ile ja jako dziecko miałam wystarczającą ilość ruchu i bez WF-u, bo każde dziecko wtedy biegało, bawiło się na dworze (była to zgoła inna rzeczywistość bez komputerów, internetu i samochodu w każdym domu), o tyle w przypadku dzisiejszych dzieci problem faktycznie jest. Tymczasem niedawno czytałam artykuł nt. WF-u w polskich szkołach i z konsternacją stwierdziłam, że od moich szkolnych czasów niewiele się zmieniło! Nadal brak sal, sprzętu, pryszniców w szkołach i kompetencji nauczycieli. Nadal dzieci są zostawiane samopas, a przedmiot ten traktowany jest olewczo, i nadal tłumaczyć trzeba - co już mnie totalnie rozwaliło - że człowiek (tak, dziecko to też człowiek!), chętniej uprawia aktywność którą LUBI. A potem wszyscy się dziwią, czemu dzieci nie chcą chodzić na WF! Kurcze, skoro dorośli nie przepadają za aktywnością fizyczną, to jak może dziwić to, że dzieci mają ten sam problem? To, że dzieci są zmuszane, jeszcze pogarsza sprawę (na temat przymuszania do ćwiczeń też wypowiada się Lieberman). WF dziś powinien być przedmiotem szczególnej wagi - ale prowadzony właściwie, w warunkach nie urągających ludzkiej godności, z nauczycielami, którzy pozytywnie motywują i uczą, a nie wywołują w dzieciakach traumę i awersję do sportu. Nie widzę też żadnego uzasadnienia dla wystawiania ocen z WF, bo na podstawie jakich kryteriów? Lekcje WF-u mają służyć rozwojowi fizycznemu, a nie rywalizacji i podziałowi dzieci na lepsze i gorsze.
Dowiedziałam się zatem z tej książki wielu ciekawych rzeczy, popartych badaniami, ścisłymi danymi, a nawet wykresami, a i też spowodowała we mnie ta pozycja refleksję nad rzeczami, którym dotychczas poświęcałam mało uwagi. Nadal nie zawsze mam ochotę wstać z kanapy, ale to, o czym pisze Lieberman do mnie przemówiło. Ostatni rozdział nt. wpływu braku ruchu na wszelakie choróbska - naprawdę przekonujący. Wyćwiczony nie jest poradnikiem, ale kilka rad dla ćwiczących się tu znajdzie, m.in. jak się zmotywować do ruchu, a przede wszystkim ta książka powinna zainteresować biegaczy, ponieważ bieganiu autor poświęca najwięcej miejsca. (Niestety, nadal nic o pływaniu). Trochę mam do tego zastrzeżenia, że te wszystkie rady (tak jak z reguły porady we wszelakich śniadaniówkach, czy instagramowych profilach) nie uwzględniają tego, ze nie każdy jest w pełni sprawny i może wykonywać te wszystkie forsowne ćwiczenia cardio, ponoć dobre na wszystko (nadal nic o pływaniu). W każdym razie, jak pisze autor - lepsze trochę ruchu, niż nic, a im więcej, tym lepiej.
Gatunek: popularnonaukowa
Komentarze
Prześlij komentarz