Praca bez sensu
Kiedy 10 lat temu Graeber opublikował esej na temat właśnie „prac bez sensu”, esej ten stał się międzynarodową sensacją, wzbudzając ogromny odzew. Niestety świadczy to tym, że problem ten jest powszechny – z danych zebranych przez autora wynika, iż aż 40% osób pracujących ma takie zdanie o swojej pracy. Ponieważ jedną z głównych cech prac bez sensu jest właśnie owo poczucie u osoby ją wykonującej, że to co robi nie ma sensu. Są to
Zajęcia polegające w głównej mierze lub wyłącznie na zadaniach, które osoby trudniące się nimi uważają za bezcelowe, zbędne, czy wręcz szkodliwe. Prace, których zniknięcie niczego by nie zmieniło. Przede wszystkim te prace, których rację bytu kwestionują sami ich wykonawcy.
Za sprawą jakiejś przedziwnej alchemii (…), liczba gryzipiórków na posadach wydaje się powiększać, a coraz więcej pracowników spędza w pracy – nie różniąc się znowu tak bardzo od radzieckich robotników – po 40 a nawet 50 godzin tygodniowo na papierze, ale w praktyce wykonując zadania przez 15 godzin, (..) resztę czasu bowiem poświęcają sprawom organizacyjnym, uaktualnianiu swojego profilu na Facebooku albo ściąganiu sezonów seriali.
Pytanie, które zadawałem regularnie moim rozmówcom i rozmówczyniom, brzmiało: czy osoba nad tobą wie, że niczego nie robisz? Przytłaczająca większość odpowiadała, że sami nie wiedzą, czy tak jest. Większość dodawała, że trudno im sobie wyobrazić, by ich zwierzchnik był zupełnie nieświadomy, ale nie mają pewności, ponieważ zbyt otwarte poruszanie takich kwestii wydaje się tabu.
Jak to się dzieje, że pracodawca uważa za moralnie naganne, że pracownicy nie pracują, nawet jeśli wszystko wskazuje na to, że nie mają co robić?David Graeber zwraca uwagę na to, iż
Być zmuszanym do markowania pracy tylko po to, by coś robić, to upokorzenie, jako że taki nakaz postrzega się jako korzystanie z władzy dlatego tylko, że się ją posiada. Tak jak zabawy oparte na odgrywaniu zmyślenia stanowią czysty wyraz ludzkiej wolności, tak praca oparta na odgrywaniu zmyślenia, narzucona nam przez kogoś innego jest najczystszym przejawem zniewolenia. Zatem dla nikogo raczej nie będzie niespodzianką fakt, że pierwsze świadectwa historyczne stanowiące wyraz przekonania o tym, że pewne kategorie ludzi powinny pracować bez ustanku – nawet jeśli nie ma nic do roboty, a także że prace trzeba dla nich wymyślać, by zapełnić im czas, mimo że niczego robić nie trzeba – odnoszą się do ludzi, którzy nie byli wolni: do jeńców i niewolników.
Tu antropolog omawia koncepcję czasu i kupowania czyjegoś czasu, na której oparte jest zatrudnienie u kogoś (teraz zawsze o tym myślę, kiedy umawiam się na treningi i czuję dyskomfort na myśl, że nie mogę się umówić bezpośrednio z trenerem, bo jego czasem CHCE dysponować jego szefowa...). Moim zdaniem ma to również swoje źródła w kulcie pracy, który panuje współcześnie – pracy dla pracy. Nieważne co robisz, ważne, że pracujesz, i to „ciężko”, bo obijanie się jest naganne. Powiedzieć, że człowiek nie jest „zarobiony” nie wypada. Trzeba wiecznie padać na pysk i nie mieć na nic czasu. I nawet z zajęć, które są naszym hobby też najlepiej zrobić pracę i zmonetyzować wszystko (są ludzie, którzy zadają np. pytania po co piszesz ten blog, skoro nic z tego nie masz?) Wiecie, „przeczytanie tej książki to była ciężka praca” XD. Dziś nawet członkowie rodziny królewskiej tak ciężko pracują wykonując swoje obowiązki reprezentacyjne, że nie mają czasu na życie prywatne.
Staliśmy się cywilizacją opartą na pracy – nawet nie na produktywnej pracy, ale pracy, która sama w sobie jest celem i sensem. Uwierzyliśmy, że mężczyźni i kobiety, którzy nie pracują ciężej, niżby chcieli w zawodach, które nieszczególnie lubią, są złymi ludźmi (…). Jest tak, jak gdybyśmy przystali na własne zniewolenie. Najpowszechniejszą polityczną reakcją wobec świadomości, że przez połowę czasu uczestniczymy w najzupełniej bezwartościowych działaniach – zwykle wykonując polecenia kogoś, kogo nie lubimy – jest złość wobec faktu, że na świecie są zapewne inni, którzy nie tkwią w tej pułapce, co my.
Chyba nie znam nikogo, kto wykonuje tę samą pracę od 30 lat i nie czuje, że współczynnik bezsensowności wzrósł w tym czasie.
Leslie (...) pracuje w organizacji pozarządowej, która przeprowadza obywateli przez skomplikowany tor przeszkód, jaki ustawiły kolejne rządy, by w maksymalnym stopniu utrudnić tym, którzy nie mają pracy albo znajdują się w innej potrzebie dostęp do pieniędzy, które rząd podobno dla nich odłożył. (...) "Nawet jeśli komuś coś przysługuje, proces występowania o środki jest tak złożony, że większość osób potrzebuje pomocy, żeby zrozumieć pytania i własne prawa"
Ktoś może być przekonany, że tego typu patologie są cechą sektorów państwowych (wiadomo, winny zawsze jest rząd), ale nic podobnego – wyjaśnia autor. Sektor prywatny jest tak samo zbiurokratyzowany i pełny bezsensownych stanowisk; to przecież w sektorze prywatnym zaczęła mnożyć się od lat 80-tych klasa białych kołnierzyków i zaczęła rosnąć luka płacowa między pracownikami z dolnych szczebli, a menadżerami. Szło to w parze z przekształceniem się gospodarki w gospodarkę opartą na usługach, przy jednoczesnym ograniczaniu zatrudnienia w tradycyjnych sektorach. I zaczęło się tworzenie dziwnych stanowisk i projektów nie dlatego, że są potrzebne, tylko dlatego, żeby dać ludziom jakieś zajęcie. Świetnie opisuje to nota bene japońska powieść Lekka praca nie istnieje, w której wypalona zawodowo bohaterka szuka takiej pracy, gdzie miałaby święty spokój i jak najmniej odpowiedzialności - mamy tu cały katalog dziwacznych zajęć, jak pisanie ciekawostek umieszczanych w ciasteczkach, rozwieszanie plakatów, czy - no praca marzenie - "praca w chatce w lesie". Takie rzeczy tylko w Japonii ;) Koniec końców, wymowa tej książki zaskakuje, bo okazuje się, że bohaterka chcąc nie chcąc angażowała się w to co robi, a morał jest taki, że każda praca będzie ciężka, jeśli nie będziemy widzieć w niej sensu.
Wszyscy moglibyśmy spokojnie pracować po 20, a nawet 15 godzin w tygodniu. Jednak z jakiegoś powodu jako społeczeństwo uznaliśmy, że lepiej, by miliony ludzi spędzały całe lata ze swojego życia na udawaniu, że w wpisują coś w arkusze kalkulacyjne albo przygotowywaniu map umysłu na zebrania PR-owców, niż by miały swobodę robienia swetrów na drutach, zabawy z psem, eksperymentowania w kuchni, czy przesiadywania w kawiarniach (…)
Co mówi to o naszym społeczeństwie? Dlaczego kompletnie bezsensowne biurokratyczne zadania, przekładanie papierów (a czasem nawet nicnierobienie) jest uważane za coś wartego zapłaty, a inne rzeczy, w tym twórczość, a nawet projekty i działania naprawdę pożyteczne i potrzebne (np. wychowywanie własnych dzieci) nie? Czemu ktoś jest skłonny by płacić mi za przekładanie papierów z miejsca na miejsce i kopiowanie mejli, ale już za jakiś fajny tekst (na przykład taki jak ten) – już nie? Czy współczesna gospodarka bardziej potrzebuje biurokratów, nadzorców i potakiwaczy, niż ludzi, którzy chcą robić coś pożytecznego? Czemu nie mogę dostawać pieniędzy za coś, co lubię, nawet jeśli to jest z czyjegoś punktu widzenia bezwartościowe – skoro inne rzeczy, za które się płaci są tak samo bezwartościowe, bezużyteczne, a czasem nawet szkodliwe (a skoro dla mnie dane zajęcie jest bezwartościowe, jak może być wartościowe dla kogoś innego)? Widzicie logikę? A może sam fakt, że coś robimy z przyjemnością znaczy, że to nie jest „prawdziwa praca” i że nie powinno się nam za to płacić - niektórzy tak uważają... Nasza gospodarka zamieniła się w ściemę. Jak to w ogóle możliwe jest w kapitalizmie, który przecież opiera się o zasadę minimalizowania kosztów, a maksymalizowania zysku, a temu na pewno nie służy mnożenie bezsensownych prac i papierologia? Niektórzy zresztą – jak wyjaśnia Graeber – wysuwają właśnie taki argument przeciwko tezie, że te wszystkie zawody są bezsensowne: coś takiego nie ma prawa mieć miejsca w gospodarce rynkowej. A jednak. Ma to sens, jeśli połączymy kropki: zanikające tradycyjne prace spowodowały, że trzeba było stworzyć coś w zamian, by dać ludziom zajęcie. I mamy gospodarkę "opartą na wiedzy", z pracą dla pracy (i niestety wielu pracownikami, którzy nie nadają się do wykonywania pracy umysłowej).
Problem polega na tym, że dla zdecydowanej większości ludzi, którzy doświadczają takiej pracy bez sensu jest to frustrujące i szkodliwe psychiczne. Praca bez sensu unieszczęśliwia. Demoralizuje, odbiera nam motywację, wiarę w siebie (i innych), marnuje nasze talenty. Prowadzi do wypalenia zawodowego, które stało się dziś plagą (wypalenie zawodowe następuje nie wskutek zmęczenia pracą, tylko wskutek poczucia wykonywania pracy bez sensu i której się nie lubi). Graeber nazywa to nawet przemocą duchową. Każdy człowiek z natury ma potrzebę sprawczości, oddziaływania na swoje otoczenie – a współczesna gospodarka oferująca takie prace – ściemy i gównoprace – nam to uniemożliwia. Oczywiście jest to również szkodliwe z punktu widzenia całego społeczeństwa i planety. Wychodzi na to, że w nowoczesnym świecie zużywamy zasoby – ludzkości i planety – zasoby na ogół nieodnawialne (życie mamy tylko jedno - kto odda nam czas zmarnowany w pracy???), po to, żeby … produkować spinacze* (rzecz jasna nie wszyscy, ale spora cześć z nas), żeby odnieść się do znanej anegdoty o sztucznej inteligencji. W dodatku wszyscy udajemy, że to jest ok i że te wszystkie stanowiska pracy mają rację bytu. Faktycznie „koniec świata byłby lepszym rozwiązaniem”.
Kocham autora za to, że potrafił myśleć inaczej niż ci wszyscy nadęci CEO i wielcy tego świata, narzucający nam swoje wizje, żeby zarobić jeszcze więcej kasy i przekonujący nas, że „tak już musi być”. Graeber twierdzi też, że ludzie bardzo często zachowują się zgoła odmiennie od tego, co mówią teorie ekonomistów, a nawet psychologów (ekonomiści założyli, że ludzi trzeba zmuszać do pracy, a psychologowie, że ludźmi rządzą niecne motywacje). Wreszcie odnosi się do mojego dylematu wykonywania pracy, która przynosi jakiś pożytek, tylko że niestety nie pieniądze…
"Chciałam zrobić coś użytecznego ze swoim życiem; wykonywać jakąś pracę, która przynosiłaby innym ludziom coś pozytywnego. Ale ta gospodarka działa w ten sposób, że jeśli spędzisz swoje życie zawodowe dbając o innych, skończysz z tak niską pensją i tak pogrążony w długach, że nie będziesz w stanie zadbać o własną rodzinę"
Nie rozumiem zarzutów, że autor się w tej książce powtarza i że mogłaby ona być znacznie krótsza (klasyczny zarzut do książek w czasach rozproszenia uwagi). To może tyczyć się dwóch pierwszych rozdziałów, bo rzeczywiście, na początku Graeber trochę się kręci w kółko, chcąc stworzyć klarowną definicję pracy bez sensu, ale w kolejnych rozdziałach omawia już implikacje tej pracy, m.in. oddziaływanie jej na ludzi, a także wyjaśnia, dlaczego nasza gospodarka zamienia się w ściemę i czemu nikt z tym nic nie robi. Sporo tu odwołań historycznych. Dla mnie to było w sam raz i ja przeczytałam tę książkę z przyjemnością (choć oczywiście też z poczuciem złości), zwłaszcza że styl Graebera jest taki, że nie ma mowy o nudzie: elokwencja i dowcip, jest nawet nawiązanie do powieści Lema... Praca bez sensu to jest taka książka, którą mogłabym sama napisać, tak bardzo się z nią utożsamiam. Nie mam na myśli oczywiście tego, że jestem równie mądra co Graeber, ale sama kilka miesięcy temu przemyśliwałam o wartości pracy w kontekście sztucznej inteligencji i napisałam tekst o niebronieniu złych miejsc pracy, tym kluczem, żeby tylko znaleźć ludziom jakiekolwiek płatne zajęcie. Z jednej strony jesteśmy wszyscy zaganiani do pracy, a entuzjazmu by WRESZCIE pozwolić ludziom pracować mniej – brak, z drugiej strony zabiera się nam dobre prace, a teraz nawet te bezsensowne też, bo wynaleźliśmy AI. ** I zapewnianie nas, że "inna praca się pewnie znajdzie" - jaka?***.
Gatunek: nauki społeczne
*analogicznie zresztą pisze Chris van Tulleken o produkcji śmieciowej, ultraprzetworzonej żywności
**takie refleksje przyszły mi do głowy w wyniku lektury książki Sztuczna inteligencja 2041, gdzie autor roztacza właśnie taką wizję wymyślania ludziom fejkowych prac w realiach, kiedy pracy dla ludzi już prawie nie ma...
**ostatnio Mark Zuckerberg tak opowiadał o zwolnieniu programistów na rzecz AI, że teraz z pewnością ludzie będą mieli więcej czasu, by zająć się czymś bardziej kreatywnym... no jasne, bo jak świat światem, z bycia artystą można było wyżyć XD
Komentarze
Prześlij komentarz