Dwunastu pacjentów

Dlaczego oglądamy seriale medyczne lub czytamy książki popularnonaukowe o chorobach? Tłumaczę to sobie tak, że myślimy sobie, że to wszystko nas nie dotyczy, że to spotyka kogoś innego. Podobnie zresztą jak inne problemy, opisywane w książkach. Ja straciłam to przekonanie, dlatego tego typu literatury unikam. Szczerze mówiąc, przy czytaniu takich książek wszystko zaczyna mnie boleć.

Dwunastu pacjentów doktora Erica Manheimera, byłego dyrektora nowojorskiego szpitala New Amsterdam, to nie są po prostu opowieści o przypadkach medycznych - każdy z nich obrazuje jakiś szerszy - systemowy - problem społeczny. Niestety tych jest bez liku: patologiczny system więziennictwa (jeśli dokonał się zwrot z resocjalizacji do kary to jest to porażka systemu), narkomania, wykorzystywanie dzieci, nielegalni imigranci, otyłość, bezdomność, choroby psychiczne itp. Jest i o medykalizacji życia, produkowaniu chorych oraz finansowaniu służby zdrowia. Dziwnym trafem wszystkie te ww problemy mają charakter masowy, charakter epidemii, ale już walka z nimi i odpowiedzialność za nie prowadzona jest na poziomie indywidualnym. Tyle tylko, że na leczenie nie każdego stać i nie każdego stać na zbudowanie życia od nowa, jeśli zostanie ono zburzone przez jakiś zdrowotny kataklizm. Amerykanie jeżdżący do Meksyku by się leczyć, bo na leczenie we własnym kraju ich nie stać? Ciągle pamiętam tę scenę z serialu Szpital New Amsterdam, kiedy jeden z pacjentów oznajmia, że “nie stać mnie, żeby żyć”. 

Wszyscy, z którymi pracuję są świadomi niebezpieczeństwa związanego z funkcjonowaniem w społeczeństwie coraz bardziej zafascynowanym wydajnością, statystyką i skupionym na wynikach, w którym zysk i bogactwo wynosi się ponad wszelkie inne wartości. Kiedy opieka zdrowotna jest oceniana za pomocą "współczynnika strat medycznych", przy czym wydatki na służbę zdrowia są uwzględniane po stronie "strat", to naprawdę jesteśmy straceni.

Ukazuje to dobitnie, jak zamiast zapobiegać, nie dopuszczać do powstania problemu, my wolimy tworzyć system, który jest dla ludzi szkodliwy: uzależnia, stresuje, wpędza nas w otyłość, depresję i inne choroby cywilizacyjne, itp.; system, w którym obowiązuje hipoteza Czerwonej Królowej: “trzeba biec coraz szybciej tylko po to, by utrzymać się w tym samym miejscu”. System, który łamie ludzi, dzieli na lepszych i gorszych, nie daje im żadnych rozwiązań i zostawia ich samych z problemem. Brutalna ekonomia, w której wszystko przeliczane jest na pieniądze, także ludzkie zdrowie i życie. A potem jest płacz i wydawanie milionów na leczenie ludzi i usuwanie szkód - tyle tylko, że gdybyśmy w pogoni za pieniądzem nie ładowali w ludzi tyle świństwa, to te straty byłyby mniejsze. Tylko, że owych strat nie ponoszą ci, którzy zarabiają na powyższych, prawda?  

Najprostsze wyjaśnienie jest takie, że to nie jest żadem system. To twór bez kształtu i formy, zbiorowisko grup interesów, które podzieliło i wypaczyło sposób, w jaki opieka zdrowotna jest finansowana w zbałkanizowanych, chronionych, feudalnych stanach, zasilanych przez armie prawników i lobbystów (...) przy wsparciu gotowych na wszystko i zdolnych do wszystkiego polityków.
Wyłania się z tego obraz jak z państwa trzeciego świata, państwa w kryzysie, a nie najbogatszego kraju na świecie, jakim są Stany Zjednoczone. Kraju, w którym w XXI wieku ludzie nie potrafią wywalczyć sobie powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego:

Bankructwa spowodowane niedostatecznym ubezpieczeniem lub brakiem ubezpieczenia zdrowotnego stały się nową, szybko rozprzestrzeniającą się społeczną epidemią. Od lat zastanawiałem się, dlaczego klasa średnia, czyli korporacyjna Ameryka nie znajduje się jeszcze w stanie otwartej rewolty.*

Już nie tylko najbiedniejsi tkwią w gettach bez transportu, dostępu do przyzwoitych szkół, porządnego jedzenia i bezpiecznych parków. Klasa średnia osuwa się w to samo bagno. 

W dodatku kraju przyczyniającego się do cierpienia ludzi w innych krajach  - przez bezpardonową politykę imigracyjną oraz wtrącania się w politykę innych państw (tak jak Stanom jest wygodnie...). Mowa tu o krajach latynoskich pełnych terroru i przemocy takiej, że nie da się tam żyć: Meksyku, Gwatemali, Salvadorze; autor wspomina także pełne terroru rządy junty w Argentynie. Obecnie dorzucilibyśmy jeszcze Ukrainę i obecne próby targowania się o nią, ponad jej "głową" oraz neokolonialne zapędy Trumpa, tak by zrealizowany był interes Stanów Zjednoczonych.  

Zupełnie nie rozumiem, jak patrząc na ten ogrom zła i cierpienia, z jakim miał do czynienia autor, można to wytrzymać, chodzić do pracy i pozostawać w dalszym ciągu wrażliwym, chętnym do pomocy człowiekiem - ja bym poczuła się wypalona po kilku dniach bezradności - i nie chodzi o choroby i bezradność wobec śmierci, bo to jest naturalne, tylko bezradność właśnie wobec tego przeżuwającego ludzi systemu. Tego mi tu brakowało: w jaki sposób Manheimer sobie z tym radzi? Być może odpowiedzią jest osobista opowieść o własnej chorobie, w której nie ma nic z heroizmu i hurrapozytywności, pokazywanych w mediach. Bez wmawiania, że rak uszlachetnia, zmienia nasze życie, itp. 

To mit, że rak daje moc dostrzegania piękna i majestatu życia. Próbujemy ubrać cierpienie w pozory, że daje nam ono jakiś wgląd (...) w życie i jego zagadki. Lubimy myśleć, że po zaciekłych zmaganiach z własną cielesnością słońce wydaje się człowiekowi jaśniejsze, a powietrze czystsze. (...) Że ten, kto wyjdzie cało z tego karkołomnego zadania, jakim jest bycie pacjentem onkologicznym, zyskuje szczególną mądrość (...). To się zdarza. To jest możliwe. Ale to nie jest typowe ani powszechne doświadczenie. Ludzie, którzy wcześniej byli nieciekawi, pozostają nieciekawi, rzeczy które wcześniej uważaliśmy za banalne, wciąż są banalne. (...) istnieją silne społeczne oczekiwania co do tego, jak powinien wyglądać rak, jak jego “ofiara” powinna się czuć i zachowywać. Ja w tamtym czasie nie wykazałem się siłą ani dobrymi manierami potrzebnymi do tego, żeby należycie grać rolę ofiary.

Dwunastu pacjentów to więc jest nie tyle biografia, ile reportaż. Mamy tu perspektywę nie dziennikarza, czy pisarza, którzy zazwyczaj są autorami tego typu książek - ale lekarza, patrzącego na ten cały system od środka. Jego spojrzenie jest nadzwyczaj trzeźwe, pozbawione złudzeń, nie mające nic wspólnego z amerykańskim snem. Właśnie tak: ta książka nie jest ani trochę amerykańska, jeśli chodzi o rzeczywistość jaką ukazuje oraz komentarz autora do tej rzeczywistości. I to mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło. Żadnego lukrowania, żadnego wychwalania USA jako najlepszego miejsca pod słońcem... Mądra, wartościowa, tylko sumarycznie bardzo dołująca lektura (mająca niewiele wspólnego z serialem Szpital New Amsterdam). 

O tym amerykańskim systemie zdrowotnym można też poczytać, w podobnym minorowym tonie, w reportażu Przypadek doktora Gilmera. Książka ta, również napisana przez lekarza, tyle tylko że "wiejskiego", pracującego w przychodni rodzinnej na terenie biednych Apallachów, to opowieść o patologicznym systemie więziennictwa i kraju, w którym największy procent ludności siedzi za kratami, o opiece zdrowotnej oraz sprawiedliwości, które dla zwykłych ludzi w Ameryce są często fikcją. Autorowi przede wszystkim chodzi zaś o pokazanie problemu osób z chorobami psychicznymi, trafiających do więzień, gdzie nigdy nie powinni byli trafić – i pozbawionych tam podstawowej opieki, której wymagają. Jest to wstrząsające biorąc pod uwagę skalę zjawiska oraz obojętność systemu i decydentów – w reportażu opisano wieloletnie starania o uwolnienie ciężko chorego doktora Gilmera, wymagające zaangażowania sztabu prawników (a co za tym idzie ogromnych pieniędzy), wyprodukowania góry papieru i argumentów – mimo, że powinno wystarczyć świadectwo lekarskie…  

Gorzka prawda, płynąca m.in. z tych dwóch książek, jest taka, że Ameryka to nie jest kraj dla biednych, starych, chorych, niepełnosprawnych, etc. Jeśli jesteś przysłowiowym „nikim” i powinie ci się noga, nie możesz liczyć na jakąkolwiek sprawiedliwość, czy pomoc (za to jak się jest miliarderem albo ma odpowiednie "plecy", to uniewinnienie przychodzi bez problemu). A biorąc pod uwagę politykę Trumpa i nowych elit, będzie tylko gorzej. System opisany przez autora niestety dominuje już na całym świecie. Po czym słyszę: jest super, żyje się nam tak dobrze jak nigdy dotąd, cieszmy się, że nie jest gorzej. Obwiniamy korporacje i polityków, ale uwikłani też w to są wszyscy ci zwykli ludzie, którzy się godzą grać wobec tych reguł, mówiący “tak to już jest”, głosujący na tych polityków kreujących taką rzeczywistość, wpasowujący się w to, mówiący “to mnie nie dotyczy” albo "nic nie można na to poradzić", albo, co najgorsze "mnie to nie przeszkadza". A przecież – jak podkreśla Gilmer – nigdy nie wiadomo, co nam się przydarzy i czy nas samych nie dotknie jakieś nieszczęście, takie jak ciężka choroba.

Metryczka:
Gatunek: reportaż
Główny temat: służba zdrowia
Miejsce akcji: USA
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 448
Moja ocena: 5,5/6
 
Eric Manheimer, Dwunastu pacjentów, Wydawnictwo Znak, 2021

*być może przejawem tej "rewolty" jest oddanie władzy w ręce Donalda Trumpa, tylko że świadczy to o tym, że ci, którzy go poparli zupełnie nie rozumieją mechanizmów według których działa współczesny świat.  

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później