No hej, byliście już na Barbie? W marketingowym starciu tego roku Barbie kontra Oppenheimer wygrała u mnie Barbie. Za ciepło, za duszno, za mało różu na ulicach, by jeszcze katować się bombą atomową. Miałam ochotę na dobrą zabawę połączoną z pożytecznym przesłaniem. Bo feminizm ciągle jest nam potrzebny. I pomijam już wszystkich polityków, ustawodawców i cały ten dziadocen. Jest potrzebny, kiedy czytam opinię, w której KOBIETA powątpiewa: co dzieje się, kiedy kobieta wybiera zawodową „niezależność” i finansową „samodzielność” i zastanawiam się, dlaczego u licha niezależność i samodzielność kobiety ujęta jest w cudzysłów. Kiedy w telewizji urządzana jest pogadanka dla ciężarnych i pan doktor używa rodzaju męskiego (czy wśród kobiet w ciąży jest choć jeden mężczyzna?). Kiedy użycie feminatywu zaczyna budzić agresję. Czy film o Barbie może być na to panaceum?

W świecie Barbie kobiety mogą być kim chcą. Są piękne i wiedzą o tym. Zadowolone i szczęśliwe. Te pierwsze sceny z filmu są urocze i ożywcze - ujęła mnie zwłaszcza ta scena, kiedy Barbie dostaje nagrodę i dziękując za nią mówi, że “zasłużyła, bo się napracowała”. Oh, jak bym chciała, by kobiety to potrafiły. W ogóle pierwsza scena filmu to jest sztos. I na początku dobrze się bawiłam, ale potem jakoś im dalej w las, tym śmiech cichnie. Bo spływa na nas kubeł zimnej wody, że Barbieland to świat dla małych dziewczynek, którym wmawia się, że mogą być niezależne, mogą być prezydentką, lekarką, naukowczynią, a potem okazuje się, że jednak w prawdziwym świecie nie jest tak różowo. Ciekawe, że Barbieland to taka metafora biblijnego raju - zauważyłyście/liście to? Wszak Barbie i Ken nie wiedzą co to seks i nawet nie mają genitaliów, zatem są jak Ewa i Adam. I następuje wygnanie z tego raju…

Nie będę się rozpisywać o aspektach realizacyjnych czy wizualnych filmu - no jest slapstikowo, to każdy widzi; Margot Robbie jest piękna, na Ryana Goslinga zawsze warto popatrzeć (tylko nie wiem czemu zrobili z niego blondyna), fajne są nawiązania do innych, kultowych już produkcji (Odyseja kosmiczna 2001, Psychoza, Grease), a ścieżka dźwiękowa miła dla ucha. Choć tych piosenek jak na mój gust było tu za dużo - nie wiedziałam, że to jest musical, ale zakochałam się w scenie imprezy do piosenki Dua Lipy - zdecydowanie moja ulubiona z tego filmu. Docenić też należy autoironię Mattela, nawet jeśli robią to - jak sami przyznają - dla kasy i fil jest jedną wielką reklamą Mattela. Wszystko to sprawia, że Barbie jest oczywiście świetną rozrywką, sama naprawdę dobrze się bawiłam, ale mam problem z tym feministycznym przesłaniem filmu, bo podczas projekcji pojawiło mi się wiele zgrzytów.   

Zgrzyt 1: Mattel próbuje tym filmem podreperować swój wizerunek, jako firmy, która promuje niezdrowy wizerunek kobiety, wpędzając już małe dziewczynki w kompleksy. W zamiarze miało być tak jak w Barbielandzie - girlpower, a wyszło jak zawsze. Zupełnie na odwrót. Tyle, że dlaczego oskarżamy o to zabawkę? Lalka to tylko lalka, ma takie znaczenie, jakie sam* jej nadamy. To, że stała się raczej symbolem opresji świadczy o kulturze, w jakiej żyjemy; lalka jest produktem tej kultury, stała się tym, bo taki jest patriarchat i tak on nas wychowuje. Nie zrzucajmy więc winy na lalkę.

Zgrzyt 2: film pokazuje, co dzieje się, kiedy jedna płeć całkowicie dominuje drugą - biedny Ken, stanowiący tylko dodatek do Barbie, nic dziwnego, że potrzebował to odreagować. Tylko, że ta sytuacja bazuje na lustrzanym odwróceniu ról i zakłada, że gdyby kobiety rządziły, to robiłyby to w tym samym stylu, co mężczyźni. A to nie jest prawda, kobiety mają zupełnie inny styl (jeśli nie starają się naśladować mężczyzn) i zupełnie inne priorytety. Czy gdyby kobiety zachowywały się tak samo jak faceci, to czy pozwoliłyby się tak długo tłamsić? W realnym świecie jakoś nie doszło do żadnej rebelii i przejęcia władzy przez kobiety - jest to powolne zdobywanie terytorium, małymi kroczkami. 


Zgrzyt 3: jak to możliwe, że Ken,odkrywszy patriarchat, w takim krótkim czasie zdołał przekabacić wszystkich w Barbielandzie, łącznie z samymi Barbie? Ok, wiem, że to skrót myślowy na potrzeby filmu, ale przecież mamy tu do czynienia z sytuacją, kiedy  te świadome i szczęśliwe istoty, dały się zepchnąć do roli podnóżka dla Kenów, nawet mając świadomość tego, że to wszystko blaga (jak faktycznie nie raz to wygląda, kiedy kobieta udaje głupią, by pogłaskać męskie ego). Sama nie wiem, co autorka miała na myśli - że kobiety robią to sobie na własne życzenie (co często niestety jest prawdą, tak samo jak to, że w realnym świecie nie ma takiego pospolitego ruszenia jak w Barbielandzie, jest niestety wiele kobiet, które nie chcą zrezygnować z tej drogi, czym wspierają patriarchat)?

Zgrzyt 4: Mattel próbuje ratować sytuację i mówi teraz kobietom, że wcale nie muszą być idealne, ta presja nas zabija, że mogą mieć depresję i cellulit, i nie muszą być astronautką ani chirurżką, wystarczy jak będą zwykłą kobietą, bez żadnych szczególnych aspiracji i to jest ok. Czy nie tego właśnie chciałyśmy?* No tak, ale czy to nie jest z kolei zniechęcanie do aspirowania do czegoś więcej? Dajmy laskom to, czego chcą (przy okazji pokazując im, że właściwie to same nie wiedzą, czego chcą, bo i tak źle, i tak niedobrze), przyznajmy, że mają trochę racji, trochę odpuśćmy, a one same potulnie wrócą do kuchni i do dzieci. Bądź sobie zwyczajna, niedoskonała i siedź w kącie. A tymczasem mężczyźni będą rządzić, jak zawsze (bo oni nie mają takich dylematów) i opowiadać farmazony o “szyi, która kręci głową”. No dobra, może trochę przesadzam, ale chodzi mi o to, że trzeba wspierać i szanować też zwyczajnych ludzi, a nie tylko gwiazdy, ale nie oznacza to, że nie trzeba już zachęcać do rozwoju, realizacji swoich marzeń. By było dobrze, musi zawsze być równowaga, o czym zresztą też ten film mówi.  Tyle tylko, że w realnym świecie ta równowaga jest utopią. To jest właśnie to, że zawsze jesteśmy gdzieś między młotem, a kowadłem. 

Zgrzyt 5: Niestety muszę przyznać rację tym, którzy twierdzą, że jest to film toksyczny wobec mężczyzn. Lub raczej przedstawiający wyłącznie toksyczny - patriarchalny - wzorzec męskości (no, może z wyjątkiem biednego Allena). Jakkolwiek mężczyzn mi nie żal, dla odmiany dobrze jest to z nich się pośmiać, to jednak takie antagonizowanie obu płci nie prowadzi do niczego dobrego. Na pewno w oczach widzów może to przyćmić feministyczne przesłanie, gdyż kruche męskie ego poczuje się urażone.

Zatem wszyscy chwalą i twierdzą, że Barbie to feministyczny film (niektórzy wręcz, że skrajnie feministyczny i to chyba świadczy o tym, w jak bardzo patriarchalnym świecie nadal żyjemy), a ja się zastanawiam, czy aby na pewno. Bo to są takie feministyczne oczywistości  - np. ten monolog o sprzecznościach, z  jakimi mierzą się kobiety, a którym ponoć się wszyscy zachwycają, natomiast ja wywracałam oczami - sama prawda, ale przecież nic nowego, każda świadoma kobieta zdaje sobie z tego sprawę. A twórcy Barbie odkrywają Amerykę. No chyba, że takie rzeczy dla nastolatek (ale podobno to nie jest film dla dzieci…). Jest tu wiele takich scen, tłumaczących jak działa patriarchat, (genialne sceny parodiujące mansplaining! Albo pokazanie hierarchii w firmie). To oczywiście satyra, i to taka gruba satyra, łopatologiczna, ale może niektórzy tego właśnie potrzebują, pomyślałam sobie. Więc powiedziałabym, że jest są to takie podstawy feminizmu, dopóki ktoś nie zacznie rozkminiać jak ja, tudzież feminizm dla opornych, których trzeba walnąć w łeb, żeby zrozumieli. Ale myślicie, że ci “oporni” udadzą się na ten film? Widząc całą tą różową otoczkę? Oni pewnie siedzą na Oppenheimerze.

Dlatego też z kina wyszłam z mieszanymi uczuciami. Raz z powodów, które już opisałam; podczas filmu doznałam bardzo ponurego olśnienia na temat równouprawnienia i porządku naszego świata.  Dwa, że zabawnie jest tak jakoś do połowy, a potem zaczyna się powolny zjazd, aż do rozwodnionej i przegadanej końcówki, kiedy już sama nie wiedziałam, czy chodzi o Kena, czy o Barbie, czy o co? A już sama scena końcowa to what the heck, pomyślałam sobie. To ma być fajne i pokazywać, że świat realny jest “wart mszy”?

Koniec końców, mimo niewątpliwie wartościowego z punktu widzenia kobiet przesłania, to mam poczucie, że Barbie to próba zmonetyzowania feminizmu, który stał się, jak widać wystarczająco mainstreamowy. Skoro da się zarabiać na ludzkich nieszczęściach, chorobach, katastrofie ekologicznej, to czemu nie na feminizmie? Jak w tej scenie, gdzie gość mówi, że patriarchat nadal działa, tylko “lepiej się maskujemy”. Do prawdziwego równouprawnienia daleko, więc cieszmy się przynajmniej, że róż podbija świat.

Barbie, reż. Greta Gerwig, 2023

*Btw. o tym, że nie jestem idealna, ale akceptuję siebie taką jaka jestem piszą i mówią i tak te kobiety, które i tak są piękne, młode, zgrabne, a jakoś nie słyszałam tego od żadnej brzyduli. Ewentualnie od kobiety dojrzałej, świadomej siebie i mającej już na to wy...ne. Podziw dla piękna mamy zakodowany w genach i nic tego nie zmieni.


Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później