Woda. Historia pewnego porwania

Quantum of Solace. Najgorsza część Bonda – z tych nakręconych z Danielem Craigiem. Akcja skacze i nie umie utrzymać uwagi widza, który gdzieś w połowie traci wątek, a po dotrwaniu do efektownego finału, budzi się i zastanawia się „ale o co tu chodziło”. O wodę. Gdzieś w Ameryce Południowej sprytny bandzior, w dodatku pod płaszczykiem organizacji ekologicznej, zagarnia zasoby wodne wiedząc, że woda jest dziś cenniejsza, niż ropa naftowa.

Reportaż Szymona Opryszka jest zupełnie jak Quantum of Solace, z tym, że z góry wiadomo, że chodzi o wodę. Ale mamy Amerykę Łacińską, wątek kryminalny – porwanie strażnika rezerwatu motyli – od którego przechodzimy do drążenia tematu. I czego tu nie ma: motyle, awokado, rzymskie akwedukty, wylesianie, kopalnie węgla i miedzi, sprzedaż praw do wody, centra danych, susza w Iraku, a w końcu migranci na naszej granicy… To wszystko brzmi atrakcyjnie jak się czyta opis tej książki, bo człowiek myśli: wow, dowiem się tylu rzeczy – tyle, że w praktyce okazuje się, że autor nie łączy tego w żadną spójną opowieść, tylko skacze z tematu na temat i z jednego końca świata na drugi. To znaczy, wiadomo, że wspólnym mianownikiem tego wszystkiego jest woda, ale na tej zasadzie można by tu napisać dosłownie o wszystkim. Bo przecież woda to życie. I jak zawsze w przyrodzie istnieje tu misterna nić powiązań. Której jednak nie widać w tym reportażu.

Na pewno Szymon Opryszek kreśli nam przygnębiający obraz planety pogrążonej w kryzysie (tym razem wodnym) i świata, w którym przyroda cały czas przegrywa z ludzką chciwością.  „Kogo obchodzą motyle”. Albo jakieś bagna. Albo „głupie drzewa”. Przecież człowiek ma zawsze jakieś inne, ważniejsze sprawy. Tyle tylko, że motyle, bagna i drzewa giną przez nas, więc bezczelnością są takie słowa do ludzi, którzy walczą o ocalenie tego, co zostało. Bo tak naprawdę walczą oni o przetrwanie nas wszystkich. Jedynym ratunkiem dla człowieka jest to, by wreszcie zaczęły „obchodzić go motyle”, bo bez nich- czyli bez przyrody – nie przetrwamy. Tymczasem ludzie nie tylko dewastują przyrodę, ale i zabijają tych, którzy jej bronią, o czym mowa w tym reportażu. Szkoda, że autor na tym nie poprzestał… Z każdą kolejną kartką narasta tylko chaos, autor bombarduje nas litanią problemów i wyliczanką suchych danych. Gdzieś w połowie straciłam tym zainteresowanie – dokładnie jak na QoS, czując się tylko coraz bardziej sfrustrowana i zagubiona. Ostatecznie nic z tego za bardzo nie wynika, dowiedziałam się jednakowoż, że avocado są be, bo ich uprawa pochłania hektolitry cennej wody. Brak tu jakiegokolwiek pozytywnego przykładu, pomysłu na rozwiązanie owych problemów. Jedyne co, i na co zwróciłam uwagę, to odniesienie się do wypowiedzi prof. Anthony’ego Turtona z Kapsztadu, co wybrzmiewa zresztą u Opryszka dosyć pejoratywnie. Turton bowiem, z bondowską nonszalancją byłego pracownika południowoafrykańskiego kontrwywiadu twierdzi, że nie ma żadnego kryzysu wodnego.

Kiedy mówię, że nie ma kryzysu wodnego, mam na myśli fakt, że wykreowaliśmy paradygmat niedoboru. Traktujemy wodę jako zapas, który się kurczy, a to sprawia, że nie szukamy rozwiązań. Jeśli zaś uznamy, że woda jest niekończącym się, wiecznie odnawialnym surowcem, który zamknęliśmy w źle zarządzanej sieci, to będziemy mogli wyjść z impasu.

Turton mówi o kryzysie krytycznego myślenia i znajdowania kreatywnych rozwiązań. Myślę, że jest to głos, który warto wziąć pod uwagę, byleby nie polegało to znowu na przekształcaniu natury według ludzkiego widzimisię. Jednym z takich pozytywnie kreatywnych rozwiązań jest nadawanie osobowości prawnej przyrodzie, tak by prawo nie stało arbitralnie tylko po stronie człowieka, bo sami tak sobie wymyśliliśmy. Skoro osobowość prawną mogą mieć firmy i organizacje – to czemu nie rzeka, albo drzewo? Pierwsze takie przypadki już mamy.

Jest dość oczywiste, że w dzisiejszych czasach ekologia to kwestia polityczna, a problemy z dostępem do wody i jej dystrybucją bardzo przypominają mi kwestie głodu na świecie. Co prowadzi mnie do myśli, iż woda i współczesny kryzys wodny to temat, zasługujący na opracowanie równie monumentalne, co Głód Martina Caparrosa. Woda. Historia pewnego porwania nim nie jest, bo choć problemami opisanymi w tym reportażu można by spokojnie obdzielić kilka książek - morderstwa dokonywane na aktywistach ekologicznych są jednym z nich - to wszystko jest tu ledwo liźnięte, bardziej na zasadzie ciekawostek, niż solidnej analizy problemu. Czy nie lepiej było skupić się na jednym, a nie gonić desperacko za każdym motylem, który pojawi się w zasięgu naszego wzroku? Poza tym, zamiast jeździć po całym świecie (pompując ślad węglowy), równie dobrze można by opisać sytuację w Europie i w Polsce – bo Polska też wysycha. Jak sam pisze autor: przecież równie dobrze moglibyśmy porozmawiać o kopalniach węgla w Polsce, gdzie zapotrzebowanie przemysłu na wodę pochłania aż 64% całkowitego poboru wody w kraju, co jest światowym rekordem. No właśnie, więc porozmawiajmy, bo polską hydrologią zajął się Jan Mencwel, autor świetnej Betonozy.

cdn

Metryczka:
Gatunek: reportaż
Główny bohater: kryzys wodny
Miejsce akcji: cały świat
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 336
Moja ocena: 3,5/6
 
Szymon Opryszek, Woda. Historia pewnego porwania, Wydawnictwo Poznańskie, 2023

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później