Wiecie kim była Josephine Nivison? Nie? Była ona malarką, której kariera obiecująco się rozwijała. Wtedy poznała Edwarda Hoppera - jego kariera z kolei nie istniała, nikt nie kupował jego prac. Josephine zaczęła go wspierać i promować i wtedy - czary mary - jego kariera ruszyła z kopyta, a jej ugrzęzła, a po jakimś czasie Josephine była już tylko znana jako “żona TEGO malarza”.  Ja też tego nie wiedziałam, dowiedziałam się przy okazji tej lektury (właściwie przypadkiem), ale nie z niej. Nie dowiecie się tego z powieści Hickey, bo jest to kolejna książka, której autorka wpada na “oryginalny” pomysł, że znana osoba/y będzie tylko tłem, a fabuła będzie dotyczyć czegoś innego. Prawdę mówiąc, gdyby nie opis na okładce, to nawet nie wiadomo byłoby kim jest ów malarz, bo w tekście nie pada ani jego nazwisko, ani tytuły prac. A przecież nie każdy zna życiorysy artystów, by się w tym zorientować.

Zatem nie dowiemy się z Wąskiego pasa lądu zbyt wiele o przeszłości Hopperów, o tym, jak rozwijała się ich kariera, czy o ich twórczości, autorka koncentruje się na dynamice ich związku. Mam tu pretensje do autorki, o to, jak to przedstawiła. Jo sportretowała jako niezrównoważoną, zaborczą kobietę, z wiecznymi pretensjami do męża i wyobrażeniami o tym, że jest artystką, gdy tymczasem wszyscy się z niej śmieją, a jej obrazów nikt nie chce kupować. Pada nawet stwierdzenie, że “nie ma talentu”.  Typowa niespełniona artystka, która dla męża zrezygnowała z własnej kariery - i teraz ma o to do niego żal. On za to jest bogu ducha winny, znosi to wszystko ze stoickim spokojem, wykazując się cierpliwością w stosunku do swojej trudnej żony. Bardzo to jest słabe i krzywdzące w stosunku do Josephine. Niewątpliwie miała trudny charakter, a związek był burzliwy, ale czy przy okazji trzeba jej było odmawiać talentu i przemilczeć jej osiągnięcia? Jeśli tak, to dlaczego jej prace były wystawiane na wystawie razem z obrazami Picassa, czy Modiglianiego? 

W każdym razie jest to historia z zaprzepaszczonym potencjałem, opowiedziana przeciętnie, we współczesnym stylu (czas teraźniejszy trzecioosobowy, mnóstwo niedopowiedzeń, takiego pisania o niczym, w czym trzeba doszukiwać się treści), interesująca fragmentarycznie. Jest tu na przykład opis przyjęcia, urządzanego przez sąsiadów malarza i ten opis ciągnie się i ciągnie, jak guma do żucia, ma chyba z kilkadziesiąt stron, wypełnionych watą, small talkiem i niczym istotnym. I nie chodzi o to, że historia samotnego chłopca - a właściwie dwóch chłopców - oraz portret powojennych Amerykanów jest zła. Chodzi o to, że ja naprawdę wolałabym poczytać o sławnym malarzu, a nie o jakichś randomowych ludziach. Bo powieści o artystach jest mało, a historii obyczajowych od groma. I ta para starszych ludzi, z którymi zaprzyjaźniają się chłopcy, to mogli być dowolni ludzie; a żeby napisać opowieść o wojennej sierocie, nie trzeba było do niej mieszać znanego malarza. I tak te rozdziały, które portretują Hopperów są o wiele ciekawsze, niż te dotyczące chłopięcych wakacji, a na końcu okazuje się, że i tak ostatecznie wcale nie chodziło o biednego Michaela i jego wojenną traumę, i tak naprawdę nikogo to nie obchodzi. Bo dominującym tematem jest samotność bohaterów i ona o wiele bardziej rezonuje gdy przemawia przez ludzi, mających już właściwie całe życie za sobą.

Choć akcja Wąskiego pasa lądu dzieje się latem, nad morzem w Cape Cod, to dominuje tu jesienny smutek i melancholia oraz refleksje na temat przemijania. Raczej nie odczułam tu wakacyjnego, letniego klimatu niestety.

Metryczka:
Gatunek: powieść
Główny bohater: Michael oraz państwo Hopperowie
Miejsce akcji: Cape Cod, USA
Czas akcji: rok 1950
Ilość stron: 472
Moja ocena: 3/6
 
Christine Dwyer Hickey, Wąski pas lądu, Wydawnictwo Prószyński i s-ka, 2022

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później