Kamerdyner świata
W wygłoszonym w 1962 roku przemówieniu (…) były amerykański sekretarz stanu Dean Acheson pozwolił sobie na lapidarny żarcik: „Wielka Brytania straciła imperium i nie znalazła dla siebie nowej roli”. Zdanie to okropnie wzburzyło Brytyjczyków (…) lecz jego autor się mylił. Wielka Brytania straciła imperium, ale znalazła dla siebie nową rolę. To rola amoralnego służącego dużych pieniędzy (niezależnie do ich pochodzenia), który wykorzystuje wielowiekowe doświadczenie budowania imperium, by pomóc właścicielom majątków w unikaniu jakiejkolwiek odpowiedzialności.
Tym, co najbardziej mnie w tej książce uderzyło i co uważam za największą jej zaletę, to wyraźne potępienie argumentu, stosowanego na usprawiedliwienie tych działań: jeśli my tego nie zrobimy, zrobi to ktoś inny. Argumentu, jaki pada jakże często na usprawiedliwienie przekrętów i małych i dużych, zwłaszcza tych, które leżą w szarej strefie, polegających na obchodzeniu czy naginaniu prawa. I myślałam, że tylko mnie on drażni i tylko ja widzę, że przemawia przez niego przekonanie, że uczciwość i przestrzeganie prawa nie popłaca. To spojrzenie na świat tylko z perspektywy pieniędzy, zysku i własnych korzyści. Z którymi konkuruje – dużo mniej opłacalna – etyka, moralność, praworządność. Nie można oczekiwać, że ludzie będą zachowywać się cnotliwie, gdy pokusa staje się zbyt wielka. Co zasadniczo jest niestety prawdą w świecie, jaki sobie urządziliśmy.
Oto więc drugi argument, którym posługuje się londyńskie City, by wyjaśnić niepowodzenia w nakładaniu obostrzeń. Pierwszy polega na tym, że jeśli ono czegoś nie zrobi, zrobi to ktoś inny. Drugi, elegancko z nim spleciony, polega na tym, że nie ma sensu się powstrzymywać od łajdactwa, skoro nikt tego nie robi, bo nic się w ten sposób nie osiąga. Jeśli nie ukradnę twoich pieniędzy, zrobi to ktoś inny, uczciwość nie ma sensu, bo wszyscy kradną.
Druga, bardzo smutna konstatacja, to ta, że bogaci bogacą się kosztem biednych: podatki, inflacja, podwyżki cen energii, koszty kryzysów, reform, zaciskania pasa – to zawsze spada w pierwszej kolejności na tych, którzy i tak niewiele mają. Państwa – nawet te, które nie są kleptokracjami – zamiast sięgnąć w pierwszej kolejności do kieszeni bogatych, obciążają najsłabszych i najbiedniejszych. I spierają się o przyznanie kilku procent podwyżki pielęgniarkom czy nauczycielom, odmawiają zasiłków osobom niepełnosprawnym, obcinają wydatki na wydatki publiczne. Jakże żenująco to brzmi, kiedy sobie uświadomimy, że w tym samym czasie miliony płyną na konta bogatych, wcale nie z tytułu ich ciężkiej pracy, a raczej kolesiostwa i kleptokracji, a ci ostatni nie wiedzą, co z tymi pieniędzmi robić. Zresztą, zbudowane systemy i mechanizmy powodują, że nawet gdybyśmy chcieli, i tak nie uda się uszczknąć trochę z tego majątku. W efekcie pandemii
Rządy mierzą się z ogromnymi deficytami budżetowymi, gdyż pandemia nadszarpnęła ich gospodarki, zmuszając do podniesienia wydatków publicznych. W raporcie [PWC] stwierdzono, że opodatkowanie miliarderów nie będzie skuteczne, gdyż ci po prostu usuną swoje pieniądze z zasięgu fiskusa danego kraju. Dlatego rządy powinny dopuścić do wzrostu inflacji, która pożre nagromadzone przez nas oszczędności, bo to są właśnie pieniądze, po które można sięgnąć. Wręczanie rachunku ludziom zbyt biednym, by mogli uniknąć jego zapłacenia, stało się domyślnym rozwiązaniem wszystkich naszych problemów.
Co więcej, dotyczy to nie tylko indywidualnych osób, ale i całych firm, a nawet krajów – które nie dość, że biedne, to są okradane przez kombinatorów i zewnątrz, i wewnątrz - jak opisywany w książce przypadek Mołdawii. A wielu ludzi, nieświadomych tego, jeszcze broni wyzyskiwaczy i tzw. "wolnej ręki rynku".
Książka ta pisana była w 2020 roku i mnóstwo w niej wątków rosyjskich, co oczywiście trochę się zmieniło w momencie wybuchu wojny na Ukrainie, jednak w świetle tego, co napisał Bullough mam poczucie, że te doniesienia medialne o jakimś oligarsze, któremu odebrano jacht czy posiadłość to tylko wierzchołek góry lodowej. Podobnie jak publikacja, o której mowa. Książka porusza ważny i ciekawy temat, ale nie jest ani rewolucyjna, ani rewelacyjna (choć użycie słowa kamerdyner w stosunku do Wielkiej Brytanii może dziwić). Napisana jest ona bowiem w niezbyt przejrzysty sposób, utrudniający zrozumienie spraw, o których pisze autor, mimo że sam stwierdza, iż ten dżin jest niezrozumiały dla laików, i zagadkowy nawet dla ekspertów. Mowa dosłownie o eurodolarze, ale to zdanie można śmiało zastosować do wszystkich kwestii omawianych w Kamerdynerze świata. Bullough odnosi się np. w dużej mierze do rozwoju systemów bankowych i różnych finansowych „innowacji”, służących głównie przeprowadzaniu coraz dziwniejszych operacji i głównie przestępcom w białych kołnierzykach. Jak wiadomo było to przyczyną kryzysu finansowego z 2008 roku. Ale nie są to kwestie łatwe do zrozumienia przez laika. Stąd też tę pozycję „ciężko” się czyta; choć są i lżejsze fragmenty, to jednak autor często się zapędza, a poza tym ma się wrażenie, że temat został ledwo liźnięty. Bo mamy tu i o chciwości londyńskiego City, i o rosyjskich oligarchach, i o kaście absolwentów brytyjskich szkół „publicznych”, i o zniechęconych walką z wiatrakami urzędnikach, przechodzących na drugą stronę barykady – a wszyscy oni tworzą dobrze naoliwiony system, w którym ręka rękę myje. Złość autora skupiła się na Wielkiej Brytanii, ale czy w innych bogatych krajach wygląda to lepiej? Mimo podawania pozytywnych przykładów z USA mam wątpliwości, bo za dużo się już naczytałam - w końcu czyje są Big Techy, obecnie najbogatsze korporacje świata?
Gatunek: reportaż
Komentarze
Prześlij komentarz