Niewidzialny most

Powieść klasyczna w swojej konstrukcji, a także tematyce, bo cóż może być dziś bardziej klasycznego niż miłość i wojna. Koszmar II wojny światowej oglądamy tym razem z perspektywy młodych Węgrów, a zarazem Żydów. To młody Andras Levi, w przededniu wojny wyjeżdżający na upragnione studia architektoniczne do Paryża oraz Klara, którą spotyka w tym mieście, wywodząca się z dobrze sytuowanej węgierskiej rodziny. Jako postaci drugoplanowe – brat Andrasa, rodzina i przyjaciele jego oraz Klary. Duża część Niewidzialnego mostu rozgrywa się w Paryżu, w latach 1937-39, a potem przenosimy się do Budapesztu. W tej książce możemy więc zobaczyć, jak II wojna światowa wyglądała na Węgrzech, o czym nie pisze się zbyt często, przynajmniej w naszym zakątku świata.

Orringer idzie w drobiazgowe opisy, które budują klimat powieści oraz oddają emocje bohaterów. Życie „na krawędzi”, w niepewności co będzie, w poczuciu, że nadciąga wojna – potraficie sobie to wyobrazić? - rosnący w Europie antysemityzm, obserwowanie jak Hitler staje się coraz silniejszy i bezczelniejszy, a inne kraje nie potrafią poradzić sobie z jego agresją. Bohaterowie bynajmniej nie czekają z utęsknieniem na wybuch wojny, jak niektórzy czytelnicy tej książki (serio, jak można CZEKAĆ NA HOLOKAUST, nawet jeśli to tylko książka?). To wszystko Orringer oddała w koncertowy sposób - widać, że sceneria jest dopracowana, czy to chodzi o przedwojenny Paryż, czy Niceę, czy Węgry pulsujące dla bohaterów ogromnym sentymentem. Postacie są wyraziste i prawdziwe. Każdy z bohaterów ma oczywiście swoje prywatne małe i większe dylematy, problemy, nadzieje i marzenia. Sprawia to, że – choć dzieje się niemało – to akcja posuwa się niespiesznie, raczej w tempie pociągu osobowego, niż pendolino, co wynagradza nam jednak krajobraz za oknem. Zwłaszcza, że Niewidzialny most ma linearną konstrukcję, bez żadnych udziwnień, przeskoków w czasie i przestrzeni, czy wygibasów słownych. To po prostu stara, dobra, sążnista powieść historyczna, wymagająca skupienia i czasu, której lektura pozwala zanurzyć się w tę dawną rzeczywistość, współodczuwać z bohaterami, i sprawia dużą przyjemność.

Przy tej okazji wtrącę małą dygresję, która od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie. Znowu pojawiają się tu zdania: gdyby skrócić książkę o połowę…. Ale po co? Gdyby Annę Kareninę skrócić o połowę (i wyciąć z niej wątek Levina i Kity), gdyby obciąć Przeminęło z wiatrem, bo „przeraża swoją objętością”, a gdyby W poszukiwaniu straconego czasu było krótsze… To nawoływanie, żeby „skrócić książkę”, przewijające się coraz częściej w opiniach czytelników i to niezależnie od gatunku danego dzieła, to znak czasów. Bombardowani z wszystkich stron informacjami i popędzani, chcemy krótkich komunikatów, bo na dłuższe nie mamy czasu, ani ochoty. Niestety mamy coraz większe trudności w przyswajaniu dłuższych tekstów. W tym książek, od których też wymagamy, by akcja toczyła się wartko, bez zbędnych przestojów i opisów. Jakbyśmy czytali na wyścigi. Tyle tylko, że o ile oczekiwania te są zasadne w przypadku kryminałów i sensacji, to jednak powieść obyczajowa nie musi się im poddawać. Nie każda powieść to akcja, a piękno literatury polega nie na szybkim przewracaniu kartek, ale na zagłębianiu się w słowa i obrazy malowane tymi słowami, a także na delektowaniu się nimi. Zatem, jakkolwiek bywają książki, gdzie tej treści faktycznie jest za dużo, książki przegadane (niezależnie od gatunku), to jednak nie każda gruba publikacja od razu kwalifikuje się do tego, by ją „skracać”, bo nie chce nam się tyle czytać. W przypadku literatury pięknej wydaje mi się, że nie o to tu chodzi. Niewidzialny most jest właśnie takim przypadkiem.

Nie spodziewałam się przy tym, że ta powieść aż tak mi się spodoba, ponieważ czytałam kilka lat temu Portfolio ocalonych artystów tej autorki (również o tematyce wojennej) i ta powieść była bardzo, ale to bardzo nudna. Przyznaję jednak, że pod koniec Niewidzialny most mnie już nieco zmęczył, za dużo opisów życia w obozach pracy przymusowej, a i tak nie wywarło to na mnie należytego wrażenia, może przez tę myśl, że u nas były obozy śmierci, a na Węgrzech przez większą część trwania wojny było w miarę spokojnie i bezpiecznie. Wszak Węgry należały do sojuszników Hitlera, ale jednak suwerennym państwem i w porównaniu z naszymi doświadczeniami można pomyśleć sobie, że mieli tam wtedy jak pączki w maśle. Rodzina bohaterów straciła swój majątek wcale nie z powodu wojny i swojego pochodzenia. Jest to aż dziwne, czy Żydzi na Węgrzech mogli się czuć aż tak bezpiecznie, podczas gdy w całej Europie szalały pogromy? Mimo wszystko opis gehenny bohaterów wyciska łzy z oczu. Fakt, że Węgrzy długo opierali się Niemcom, w prowadzeniu antyżydowskiej polityki, ale w końcu i oni dostali za swoje.

Jedni od ognia, inni od wody. Jedni od ostrza miecza, inni od kłów bestii. Jedni z głodu, inni z pragnienia. 

Metryczka:
Gatunek: powieść historyczna
Główny bohater: Andras Levi
Miejsce akcji: Paryż - Francja oraz Węgry - Budapeszt
Czas akcji: lata 1937 - 1945
Ilość stron: 752
Moja ocena: 6/6

Julie Orringer, Niewidzialny most, Wydawnictwo Czarna Owca, 2013

 

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później