Dawno nie czytałam żadnej książki Joyce Carol Oates i trochę zapomniałam już czemu, jednak pierwsze strony Blondynki mi o tym przypomniały. Prawdę mówiąc nie przepadam za tą pisarką. Jej nazbyt kwiecisty, rozbuchany styl pisania sprawia, że atrakcyjne tematy często zamieniają się w dość ciężkostrawną – przynajmniej dla mnie – lekturę.

Synekdocha? Blondynka jest sfabularyzowaną biografią Marylin Monroe, nie oddającą jej życia jako 1:1, ale bez wątpienia to jest o niej, i to jest dość dokładnie o niej. Jest tu dość detali, by prawidłowo zidentyfikować bohaterkę: od nieszczęśliwego dzieciństwa, przez pierwsze małżeństwo (o którym z reguły się zapomina), budowanie kariery opartej na wyglądzie seksbomby, nakręcone filmy (z ich autentycznymi tytułami).


Trzeba grać kartami, które ci przypadły!

Udało się Oates niewątpliwie nakreślić tragizm życia bohaterki i jego tło. To, że żyła ona w czasach, kiedy kobietami otwarcie pogardzano, uprzedmiatawiano i je wykorzystywano (nie żeby dziś było inaczej, tylko że dziś oficjalnie już „nie wypada”, a wtedy była to oficjalna norma). Ładne dziewczyny mogły zrobić karierę jeśli jacyś panowie uznali, że są wystarczająco ładne, że można się na nie gapić i że można je wziąć do łóżka, a potem, kiedy się już zestarzeją – pozbyć się ich. Oczywiście potem te dziewczyny i kobiety były za to potępiane i karane. W starym Hollywood wszystko to ulegało jeszcze wzmocnieniu. Norma Jean Baker była ewidentnie ofiarą tego seksistowskiego systemu, stanowiąc na swoje nieszczęście uosobienie męskich fantazji. Jako nastolatka typowa lolitka, zauważona najpierw na fotkach, przerobiona tak, by wpasowywała się w wizerunek seksownej blondynki. Lalki, którą można dowolnie sterować. Za tym wszystkim kryła się dziewczyna, a potem kobieta, zmagająca się ze zwykłymi ludzkimi dolegliwościami i nie potrafiąca się w tym wszystkim odnaleźć, co skończyło się tragicznie. Bo żeby to wszystko wytrzymać, trzeba być naprawdę silnym i pewnym swojej wartości – by znieść ciężar swojej urody, która, wbrew pozorom jest bardziej przekleństwem, niż darem. By nie dać się wykorzystać, oceniać tylko przez pryzmat wyglądu, by postawić granice. Problem w tym, że mało która młoda dziewczyna to potrafi – nawet dziś – że jako kobiety jesteśmy trenowane do tego, by być piękne i posłuszne, a nie do brania tego, czego pragniemy. Do tego kobieta dochodzi wraz z wiekiem i doświadczeniem życiowym, a wtedy może niestety mieć już za sobą multum nieprzyjemnych przeżyć, związanych z byciem wykorzystaną i uprzedmiotawianą. O tym samym pisze np. Emily Ratajkowsky – więc widać, że niewiele się zmieniło przez te kilkadziesiąt lat.  A Norma Jean Baker na pewno silna nie była. Ona była w tym świecie Hollywood jak bezbronna owieczka otoczona przez stado wilków i te wilki ją pożarły. Zarobiły na niej i ją wypluły. Znamienne to, że MM dostawała grosze, gdyby wziąć pod uwagę dzisiejsze gaże hollywoodzkich gwiazd, ale także i zarobki ówczesne – a przecież wytwórnie zarobiły na niej krocie – i zarabiają nadal.

Pożytek płynący z piękna nie jest jasny, konieczności jego istnienia w kulturze trudno się dopatrzyć

Oates mocno skupia się na cielesności i seksualności Marylin - wszak była seksbombą - i kwestia dyskusyjna, czy nie posuwa się za daleko. Jest tu sporo opisów mocno fizjologicznych (bohaterowie się pocą, albo źle pachną), które można odbierać jako sposób pokazania tego, że nawet seksbomba jest tylko człowiekiem, albo i tak, że autorka miała zamiar ją zbrukać. Fakt, że te fragmenty mogą wywoływać niesmak. To wiwisekcja bohaterki, nie tylko z emocjonalnej strony, ale nawet tej czysto fizycznej. Marylin jest pokazana z bardzo intymnej, ludzkiej strony, co nie do końca pasuje do wizerunku „bogini”, jaki niektórzy pielęgnują - a to może uwierać. Oates sprowadziła boginię na ziemię. Inna sprawa, że widzę w tym sporo czułości, współczucia i kobiecej solidarności. Mimo to jednak Marylin - nawet w wersji takiej wiwisekcji, jakiej dokonała na niej Oates, nadal pozostaje dla mnie enigmą - to jedna z najbardziej zagadkowych postaci popkultury. Jaka była naprawdę? Mądra czy głupia, sprytna, czy naiwna (celowo grała swoimi walorami, czy też nie była świadoma jakie to robi wrażenie na płci przeciwnej – przynajmniej kiedy była nastolatką), rozwiązła, czy rozpaczliwie szukająca miłości?  A przede wszystkim: umiała grać, czy też nie (szkoły aktorskiej przecież żadnej nie skończyła)??? Czy może raczej całe jej życie było grą. Trudno znaleźć w przestrzeni publicznej drugą postać, tak pełną sprzeczności. Nieprzewidywalna, spontaniczna, albo raczej bardzo niestabilna emocjonalnie? Także z Blondynki nie da się tego wyczytać i zasadzie mamy tu dwie bohaterki, bo Norma jest zupełnie inna niż Marylin, to teza tej powieści. Norma była zwykłą, skromną dziewczyną, podczas gdy Marylin seksbombą i kapryśną gwiazdą. Oates uwypukla w szczególności to emocjonalne miotanie się, dwoistość natury MM, zwłaszcza pod koniec książki, kiedy aktorka najwyraźniej pogrąża się we własnych koszmarach, a czytelnik wraz z nią. Nie dziwne, że zakończenie lektury wita się z prawdziwą ulgą (koniec tej udręki)..

W życiu ta kobieta tworzyła piekło w piekle; na ekranie była boska. Między jednym a drugim nie było żadnego związku.

Oates, aby to oddać chwyta się różnych zabiegów stylistycznych, zmienia postać narratora, nawiązuje do kulturowych klisz. Styl Oates jest mocno przeładowany, to naprawdę "ciężkie pióro". Niepotrzebne metafory, ciągnące się opisy, dygresje. Można się w tym zagubić, wpaść jak do króliczej nory.  Tak, uważam, że ta książka jest przegadana – a można to stwierdzić, biorąc ją do ręki, bo jest to gruby tom, na prawie 800 stron wydrukowanych maczkiem – i to jest właśnie cecha stylu Oates, której nie lubię. Bo nie lubię kiedy przy czytaniu mam poczucie, że autor cierpi na słowotok, że słowa się z niego wylewają, a można by to było opowiedzieć zwięźlej i też oddać sens. Jak zwykle u tej autorki dominuje introspekcja, psychologia postaci, ale niepotrzebne jest mnożenie kolejnych przymiotników, na opis pożaru, niepotrzebne rozwlekle opisywanie ról Marylin czy jej przygód seksualnych.

Przyznaję, że nie jestem fanką MM, bo kompletnie nie podoba mi się jej image zbudowany wyłącznie na seksie i uważam, że jej sława jest przesadzona. To na pewno nie powinien być wzór dla świadomych swojej wartości kobiet – raczej przestroga. Jej sylwetka przedstawiona przez Oates wzbudza jednak współczucie. Traumatyczne dzieciństwo, poczucie bycia niekochaną, co przełożyło się na jej dorosłe życie, wielokrotne wykorzystywanie na wielu płaszczyznach, nieudane związki i uzależnienia –  to są fakty, a nie powieściowe zmyślenia.

Równie ambiwalentny, jak postaci głównej bohaterki jest mój odbiór tej powieści. Lektura Blondynki to był dla mnie bardziej obowiązek, niż przyjemność, choć były też fragmenty, które mi się naprawdę podobały, wciągnęły i sprowokowały do przemyśleń. W kategorii "męczące" trudno będzie jednak pobić Blondynkę. Była to ciężka przeprawa i gdyby nie nazwisko autorki i sława tej książki jako opus magnum Oates, to pewnie bym przez nią nie przebrnęła.

Metryczka:
Gatunek: powieść biograficzna
Główny bohater: Marylin Monroe
Miejsce akcji: USA
Czas akcji: XX wiek
Ilość stron: 784
Moja ocena: 4/6

Joyce Carol Oates, Blondynka, Wydawnictwo Marginesy, 2022

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później