Trans i pół bejbi

Sytuacja z tą książką jest skomplikowana, jak sytuacja bohaterek powieści. Ames i Reese, dwie osoby transpłciowe były kiedyś ze sobą, ale Ames jest teraz z Katriną, kiedy ta zachodzi w ciążę. W ogóle nie "moje" tematy: LGBT i macierzyństwo i nawet nie planowałam jej czytać. Przyznaję też, że byłam do tej książki uprzedzona i na początku szukałam potwierdzenia swoich uprzedzeń, tego, że książka mi się nie podoba, po czym gdzieś w połowie zauważyłam, że powieść coraz bardziej mnie wciąga. Mimo to ambiwalentne uczucia pozostały, bo autorka co i rusz pisze coś takiego, że człowiek (cis człowiek) się zaperza (co autorka skomentowałaby, że guzik ją to obchodzi, o czym dalej).

Podobał mi się zatem rozwój relacji między trójką bohaterek, z których każda ma inną tożsamość płciową. Podobało mi się stopniowe odkrywanie przeszłości Amy/Amesa i jego związku z Reese, a także rozsądek Katriny, wrzuconej do tego świata znienacka, mimowoli. Sam pomysł, by matce swojego dziecka zaproponować jego wychowywanie z byłą, która jest trans, wydaje się poroniony – w dodatku Ames rozmawia o tym najpierw z Reese, bez wiedzy Katriny. WTF? Nie każdy zachowałby taki olimpijski spokój, jak Katrina. Ta postać jest w ogóle oazą zdroworozsądkowego myślenia w tym całym rozedrganiu, jaki prezentują postaci trans. To ona nieraz sprowadza Reese na ziemię, uświadamiając jej, że nie tylko ona doświadcza gorszego traktowania i że nie wszystko jest tak, jak jej się wydaje. To Katrina jest z tej trójki najbardziej otwarta i tolerancyjna – mimo, że na cisosobach cały czas wieszane są w tej powieści psy.

Reese nie spodziewała się, że jako osoba trans będzie odpytywana ze swojego prawa do wiktymizacji. Najwidoczniej nikt nie poinformował Katriny, że w queerowym światku trans kobiety wciąż noszą tytuł ofiary sezonu. A może Reese za bardzo przyzwyczaiła się do grania tą kartą.
Właśnie, Reese była dla mnie mega irytującą postacią, taką z pretensjami do całego świata, widzącą tylko koniec własnego nosa w tej swojej „niedoli”, kreującą się na skrzywdzoną niewinność, a sama krzywdzącą innych. Wybija się jej wrogie nastawienie, przede wszystkim do osób cis, niezależnie od tego, co by zrobiły, albo czego by nie zrobiły. Nie akceptuje – oczywiście źle, jest transfobem. Akceptuje – też źle, bo nic nie rozumie, jest naiwna, jej/jego postawa jest protekcjonalna, a tak w ogóle pewnie jest kryptotransfobem. Jeśli osoba cis interesuje się tematem, to jest to niezdrowe zainteresowanie. Jeśli podoba jej się osoba trans, to na pewno tylko dlatego, że ją fetyszyzuje… Dobre intencje są odrzucane, we wszystkim szuka drugiego dna. Postawę Reese można więc określić jako cisfobię (wiem, wiem, to nie jest książka o cisach). Zabawne jest, kiedy Reese sama się na tym przyłapuje, w kontaktach z Katriną i jej znajomymi. O przeszłości Reese niewiele wiadomo, więc trudno powiedzieć, co ją tak skrzywiło. Ta Reese pragnie ponad wszystko mieć dziecko (co oczywiście jest niemożliwe), twierdzi przy tym, że nikt nie pyta ciskobiet, dlaczego chcą mieć dziecko – a ja pomyślałam sobie w tym momencie, że jednak się powinno. Bo pragnienie posiadania dziecka zazwyczaj nie ma nic wspólnego z samym dzieckiem; ludzie chcą dziecka, bo widzą siebie w roli matki, ojca, babci, bo taka jest norma społeczna, a czy ktoś zastanawia się, że to dziecko to osobny człowiek, którego być może wrzucamy do dysfunkcyjnej rodziny, i który dorośnie będzie musiał z tym żyć… Czy taka osoba jak Reese, niewątpliwie zaburzona (i nie chodzi mi o to, że jest trans), powinna mieć dziecko? Poza tym ciekawe jest to, co Katrina mówi o macierzyństwie w kontekście jego akceptacji przez społeczeństwo, co wcale nie jest tak oczywiste, np. w przypadku osób innej rasy, niż biała. Te momenty, kiedy Katrina kontrowała te mizoginistyczne, cisfobiczne, zapędy Reese były dla mnie najlepsze, ale były zarazem tymi momentami, kiedy czułam się skonfundowana lekturą, bo burzyło to mi jej postrzeganie. Kłopot w tym, że Kathrina jest typowo cis, może i porwaną przez chwilę przez światek queer, ale tak naprawdę chcącą mieć tradycyjną rodzinę, stabilny związek, partnera, na którego może liczyć – i tego oczekuje od Amesa. Nie wiem, czy chodziło o to, żeby w książce o dylematach osób trans najbardziej polubić ciskobietę ;)  - ale na to wyszło. W sumie to, co mi się podobało okazuje się być słabością tej książki, bo postać Katriny jest tyleż ciekawa, co mało realna, stworzona jakby tak, żeby skontrować bezkompromisowość Reese, a może by ocieplić odbiór powieści.

Nie mogę uwierzyć, że jestem bardziej gotowa na elastyczne podejście do tej sytuacji, niż ty. Może twoja wizja świata po prostu nie ma przełożenia na rzeczywistość. Taka jesteś pewna, że wiesz co i jak, ale wasze podejście kończy się pogrzebami.

Otóż to. W tej książce tak mocno wyczuwa się negatywne nastawienie osób trans do wszystkich spoza ich środowiska. To myślenie o sobie z perspektywy oblężonej twierdzy. Przewrażliwienie – bo triggerem może być wszystko, nic dziwnego, że osoby cis czują się w tym zagubione. „Romantyzowanie” swojego ciężkiego losu. A ich krzywda jest raczej wyobrażona, gdyż nie dostajemy wiele jej przykładów (w tej książce - nie mam na myśli rzeczywistości). Można by nawet stwierdzić, że są oni i tak uprzywilejowani, bo są biali i żyją w Nowym Jorku (zresztą w książce wspomniano, że problemy czarnych trans to zupełnie inna para kaloszy). Fajnie byłoby, gdyby autorka opowiadała po prostu o tym, co przeżywają i czują te osoby, a nie non stop krytykowała innych. Tymczasem Peters jest bardzo w swojej narracji ofensywna, w tym w stosunku do kobiet, używa wielu ocennych słów, co postrzegam jako niepotrzebne i nie budujące bynajmniej pozytywnego nastawienia do bohaterek. Np. ta seksistowska koncepcja, że wszystkie kobiety lubią przemoc w związku, bo potrzebują tego do potwierdzenia swojej kobiecości - to jest kompletnie chybione, kobiecość nie potrzebuje potwierdzeń tak jak męskość i pokazuje to, że osoba, która tak myśli jednak niewiele o kobietach wie. Trudno przy tym powiedzieć, czy sposób myślenia, jaki prezentują bohaterki jest reprezentacyjny dla środowiska trans (nie chciałabym tu generalizować, ale potwierdza on niejako moje odczucia, wynikające z obserwacji np. wpisów w internecie), czy po prostu jest tak napisana, bo tak sobie wymyśliła autorka.*  W ogóle czemu życie bohaterek sprowadza się tylko do tego, że są trans? Wszystko tu kręci się wokół tego, jakby życie nie miało żadnych innych aspektów. To dość wąska perspektywa, brak innych wątków poza byciem trans sprowadza te osoby tylko do seksualności. Tak samo spotykając się z osobami cis, czyli po prostu osobami, które nie zastanawiają się nad swoją tożsamością płciową, Reese wszystko sprowadza to tego, że są one cis. Kultura cisów. Serio? A może raczej kultura amerykańskiej klasy średniej? Dosyć niefajne są też sceny seksu, w tym fetyszyzowanie przemocy.

Kolejna sprawa to dosyć pretensjonalny język tej powieści, karkołomne zdania, nie wspominając już o słownictwie, rodem z – zaryzykuję stwierdzenie – slangu środowiska trans. Najbardziej irytujące są jednak zawiłe ideologiczne perory nt. zagadnień płci, co i rusz wygłaszane w głowach bohaterek (głównie Reese), czytając które ma się wrażenie czytania jakiegoś queerowej diatryby. No serio, nie wierzę, że ktokolwiek w ten sposób myśli/ wypowiada się, chyba że jacyś pseudointelektualiści (a może tylko pseudointelektualiści z Nowego Jorku). Peters potrafi się tu czepiać nie tylko gender, ale też innych modnych teraz tematów, czyli rasizmu i klasizmu. Moje ulubione zdanie:

Każde cierpienie zasługuje na troskę, ale dogmatycznie egalitarny relatywizm już nie.
Problem polega więc na tym, że Torrey Peters nie daje czytelnikowi zbyt wiele przestrzeni do tego, by mógł on zrozumieć osoby trans, ale nic dziwnego, skoro autorka napisała tę książkę dla siebie i osób ze swojego otoczenia, nie przejmując się opinią innych (jak wyjaśnia tłumaczka). Stąd kontrowersyjne sceny i slang. Tylko skoro książka została wydała na całym świecie, to czytają ją też osoby nietrans. Owszem, jesteśmy w tym świecie gośćmi, ale gości się chyba nie obraża? Słabe ze strony autorki jest też stwierdzenie, że ‘nie napisała jej po to, by osoby cis lepiej zrozumiały trans, czy by stać się ich większymi sojusznikami, bo to jest bardzo płytki odbiór.” Aha. Czyli autorka mówi czytelnikom, że są płytcy, bo nie umieją odczytać głębi jej umysłu… Tymczasem u osób nietrans postępowanie i decyzje bohaterów naprawdę mogą wzbudzać wiele wątpliwości. Wspomnijmy w tym miejscu jeszcze Amesa, sympatycznego skądinąd, który przeszedł detranzycję z trans kobiety. Czyli najpierw chciał być kobietą, a potem mu się odwidziało, bo stwierdził, że to „za trudne”. Chwila moment, że co? Znowu puentuje to Katrina

Ale przecież słonie nie mogą przestać być słoniami. A kobiety kobietami, skoro już o tym mowa. Nie mogę się wypisać z tej roli tylko dlatego, że jest mi ciężko.
Z kolei będąc mężczyzną, Ames nie może się zdecydować, czy chce być ojcem…  Skoro same osoby trans nie traktują swojej tożsamości poważnie, to czemu inni by mieli?

Niewątpliwie jest to książka na wskroś nowoczesna, wymagająca, zarówno w warstwie znaczeniowej, jak i interpretacyjnej. Podobał mi się ten wysiłek intelektualny, jaki trzeba było włożyć w lekturę i takie poczucie push-pull. Lubię takie uczucie burzy mózgu przy lekturze. Reese pewnie powiedziałaby, że fetyszyzuję transseksualizm. Tym niemniej protekcjonalna postawa autorki, w stylu jesteś tu gościem - obsłuż się sam nie przysparza mi do niej, ani też do jej dzieła sympatii. A jeśli Peters ma to gdzieś, to jesteśmy kwita.

Metryczka:
Gatunek: beletrystyka
Główny bohater: Reese i Ames
Miejsce akcji: USA
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 448
Moja ocena: 4/6

Torrey Peters, Trans i pół, bejbi, Wydawnictwo W.A.B, 2022


* W przypadku konwencjonalnych tematów nie zadajemy sobie raczej tego pytania, ale zjawisko transpłciowości (na taką skalę) jest nowe, więc szukamy jakichś wskazówek, jak się do niego odnosić. Oczywiście autorka od razu ma na to argument a la Lolita Nabokova, bardzo wygodnie. Ciekawe, że jakoś środowiska trans nie stosują tego argumentu stosując cancel culture w stosunku do kogoś, czyja wypowiedź się im nie spodobała, jak np. J.K. Rowling.


Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później