Rzym. Najpiękniejsze wakacje

Rzym faktycznie wspominam jako jedną z moich najlepszych podróży i mam nadzieję, że jeszcze będzie dane mi tam wrócić, lecz póki co podróżuję tam tylko literacko i wirtualnie. Zacznę od tego, że autorce należą się wyrazy uznania za ogrom wiedzy, zgromadzonej w tej książce, dotyczący Rzymu, jego zabytków i wiążącej się z nim historii. Autorka powołuje się na wiele źródeł i na pewno skompilowanie tego wymagało wiele pracy. Bardzo polecam zwiedzać Rzym właśnie z tą książką, jeszcze optymalnie w wersji audiobooka, gdyż wtedy na pewno zostaną zaspokojone wszelkie pytania i zachwyty związane z Wiecznym Miastem. Zwłaszcza, że w wielu miejscach informacje są znacznie bardziej szczegółowe, niż te serwowane przez przeciętny przewodnik.  

A teraz głęboki wdech, raz dwa trzy i przejdźmy do słów krytycznych, jakich trudno uświadczyć w tekstach marketingowych. Po pierwsze to nie jest żadna powieść (jak twierdzi wydawca), tylko przewodnik bardzo kiepsko powieść udający. Zupełnie nie rozumiem w jakim celu. Powieść zasadniczo charakteryzuje się tym, że ma jakąś fabułę i akcję – tu bardzo uboga warstwa fabularna zasadza się na tym, że nastoletnia Eliza jest oprowadzana po Rzymie przez swoją ciotkę. Nie ma tu żadnej innej akcji, nie ma praktycznie dialogów, Eliza nie zadaje pytań, nie drąży, nie rozmawia ze swoją ciotką, co najwyżej od czasu do czasu lakonicznie coś komentuje. Repertuar reakcji Elizy sprowadza się do: 1. wykrzykiwania „o rany”, „ojejku”, „ale czad”, itp. 2. wpatrywania się w ciotkę „wielkimi szaroniebieskimi oczami” 3. tego, że przechodzi ją dreszcz. Jest to strasznie toporne i ma charakter czegoś przeznaczonego raczej dla młodzieży, i to raczej tej młodszej, niż dla dorosłych. Eliza też zachowuje się raczej jak mała dziewczynka, a nie nastolatka, jej „kreacja” jest kompletnie niewiarygodna i niespójna. Która osiemnastolatka spędzałaby całe swoje wakacje w Rzymie na zwiedzaniu zabytków z ciotką, od rana do nocy? Nie spojrzawszy przy tym ani razu w swój telefon, w media społecznościowe, nie kontaktując się z przyjaciółmi? I używając takich słów, jak powyżej? Elizie czasem trzeba tłumaczyć proste rzeczy, jak co to jest pizza margherita, podstawowe zwroty włoskie, albo zasady zachowania się przy stole (a dziewczyna pochodzi z rodziny prawniczej), a za chwilę dowiadujemy się, że dziewczyna czytała Rozmyślania Marka Aureliusza albo oglądała jakieś stare filmy. A symbolem seksu dla nastoletniej Elizy jest jakiś drugorzędny włoski aktor w średnim wieku… Pisanie o nastolatkach jest dla dorosłego dość "niebezpieczne", bo trzeba brać pod uwagę aktualne młodzieżowe trendy – autorka ewidentnie „nie ogarnia”.

Książki tej absolutnie nie da się czytać jak powieści, to nie jest Dan Brown, przemycający informacje historyczne pomiędzy akcją, tu naprawdę niczego innego nie ma. Zaryzykuję stwierdzenie, że 99% treści stanowi wykład turystyczno-historyczny; zresztą jakiej powieści – jak „stoi” w opisie - nie trzeba czytać strona po stronie? Ciotka monologuje praktycznie cały czas – kobieta posiada wiedzę encyklopedyczną, sypie non stop informacjami jak z rękawa, opisując zabytki, wyjaśniając jak powstały, kto je zbudował, jaki papież albo cesarz rzymski je ufundował… jest także znawczynią dzieł sztuki. Daty, nazwiska, liczby (np. wymiary tych wszystkich cudów), detale architektoniczne; jest tego masakrycznie dużo i często wygląda to po prostu jak fragmenty przepisane z przewodnika. Nota bene nieprawdopodobne by ktoś to był w stanie opowiadać z pamięci, nawet będąc z zawodu przewodnikiem turystycznym (a kim jest Agnes nie wiemy). Także czytelnik nie jest w stanie sobie tego przyswoić, w takiej ilości i w takiej formie – wykładu z rzadka tylko urozmaiconego jakimiś ciekawostkami; nie da się czytać tego dłużej jak po max. 100 stron naraz. A w realu przecież bardzo szybko zlałoby się to nam w jedno, pomyślcie, ile godzin takiego wykładu byście znieśli, zanim wasze myśli by odpłynęły? W pewnym momencie Agnes opowiada nawet Elizie – oczywiście nieproszona - jak wynaleziono lody – jakby nie można było nawet lodów zjeść z spokoju…[to pomyślałam ja, a nie Eliza]. Sprawę pogarsza fakt, że w książce nie ma zdjęć, a te przecież zawiera każdy porządny przewodnik. Zatem opowiadanie w detalach jak wygląda jakiś zabytek i tak mija się z celem i jest niewiarygodnie nudne. Ja byłam w stanie wyobrazić sobie tylko te zabytki, które faktycznie widziałam i pamiętam w mojego pobytu w Rzymie. Agnes sama posiłkuje się zdjęciami z netu, przy zabytkach starożytnych, z których niewiele zostało, pokazując Elizie ich rekonstrukcje, dzięki czemu dziewczyna może sobie je zwizualizować. Czytelnik natomiast został tego pozbawiony. Można to czytać po kawałeczku, guglując sobie zdjęcia, ale tak naprawdę jedyna sensowna opcja czytania – moim zdaniem – to na miejscu, przy zwiedzaniu Rzymu, kiedy będziemy mogli zobaczyć to wszystko w rzeczywistości, a nie tylko oczami wyobraźni. Inaczej nic wam z tej książki w głowie nie zostanie (a na pewno mnie nie zostanie). Wyguglować sobie też trzeba znaczenie pojęć z dziedziny architektury czy sztuki, które nie są w książce objaśnione. Dodatkowo książka jest bardzo skoncentrowana na zabytkach religijnych – w czym nie ma w sumie nic dziwnego, przecież Rzym to Święte Miasto, no ale ileż można łazić po kolejnych kościołach? Poza tym autorka/vel ciotunia opowiada historie o chrześcijańskich świętych,  męczennikach i relikwiach bez żadnej informacji, że są to raczej legendy, a nie fakty. To samo opowieści o papieżach i różnych religijnych kwestiach są pozbawione jakiegokolwiek krytycznego komentarza, co doprowadziło mnie do wniosku, że nie jest to bynajmniej książka neutralna światopoglądowo.(co mnie zdziwiło, bo kojarzę reportaże Agnieszki Zakrzewicz). Jednocześnie autorka w ogóle nie porusza żadnych kwestii praktycznych, jakie zazwyczaj zamieszczają przewodniki, np. gdzie coś zjeść, gdzie i co kupić, albo po prostu jak wygląda codzienne życie mieszkańców Rzymu.

Formuła tej książki jest nie do obrony – zupełnie nie rozumiem zamysłu, jaki za tym stoi. Ilość informacji absolutnie przygniata –  wszak ta książka ma prawie 800 stron - nie byłoby lepiej skupić się na wybranych zabytkach? Z reguły w opiniach o swoich lekturach czepiam się jakichś braków – tu głównym mankamentem jest nadmiar, przesyt. A by zakochać się w Rzymie to i tak nie wystarcza, bo magia miejsca nie zawiera się w datach i opisach. Co więcej, powtarzana wielokrotnie fraza, że „Rzymu nie da się zobaczyć za jedną wizytą” i że Eliza musi przyjechać jeszcze raz – wskazują, że autorka planuje jakąś kontynuację. Tymczasem choć autorka ma sporą wiedzę dotyczącą Rzymu (czy też dokonała jej kompilacji) – to zupełnie nie potrafi pisać fikcji literackiej, używa chwytów literackich rodem z tanich romansów, a jej Rzym to dzieło odtwórcze, a nie twórcze. Zatem tak jak oceniam tę pozycję w kategoriach przewodnika na 7 (bardzo dużo informacji, aczkolwiek nie zawsze podanych w ciekawy sposób), to za „powieść” na 1, więc średnia dla tej książki wychodzi na 4. 

Metryczka:
Gatunek: przewodnik turystyczny
Główny bohater: Rzym
Miejsce akcji: Rzym
Czas akcji: starożytność do nadal
Ilość stron: 768
Moja ocena: 2,5/6
 
Agnieszka Zakrzewicz, Rzym. Najpiękniejsze wakacje, Wydawnictwo Czarna Owca, 2023

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później