Gepard
Lampedusa nie przestaje mnie zachwycać. Bogactwem, wyrafinowaniem językowym, subtelną ironią, ale i trafnymi refleksjami, wkładanymi w usta księcia Saliny, które, jak by to ująć, są dosyć uniwersalne. Cytat z Geparda usłyszałam ostatnio z ust komentatora sportowego w TV. Spostrzeżenia odnośnie mentalności Sycylijczyków pasują wypisz wymaluj także do Polaków…
Sycylijczycy nigdy nie zechcą zmienić się na lepsze z tej prostej przyczyny, że są przekonani o swojej doskonałości; ich próżność bierze górę nad ich biedą; każda interwencja ludzi obcych, czy to obcych z pochodzenia, czy to, jak w przypadku niektórych Sycylijczyków, z racji niezależności duchowej, burzy ich rojenia o osiągniętej pełni i może zakłócić ich radosne oczekiwanie nicości; tratowani przez dziesiątki różnych narodów sądzą, że mają za sobą przeszłość godną imperium, która daje im prawo do okazałego pogrzebu.
Trzeba sobie jednak powiedzieć, że tak się już dziś nie pisze powieści i nowe pokolenia utraciły już umiejętność czytania tego typu tekstów. Bo to długie opisy, albo też monologi wygłaszane przez narratora. Nawet w latach 50-tych ubiegłego wieku, kiedy Gepard został napisany - w sumie nie tak dawno temu - zarzucano mu staroświeckość. A oprócz tego jeszcze wiele innych rzeczy, żeby było śmieszniej sprzecznych ze sobą, bo każdy znalazł tu coś co mu się nie podobało - i lewica, i prawica, i Kościół… Głosy krytyki w ojczyźnie pisarza ucichły dopiero wtedy, kiedy posypały się pochwały z za granicy.
Na mnie Gepard działa wyjątkowo, czułam się wśród tych zdań Lampedusy jak w literackim spa, zanurzona w całkiem innej rzeczywistości, zrelaksowana, pogrążona w błogiej lekturze, choć nastrój tej powieści jest raczej mało optymistyczny. Jednak muszę przyznać, że chyba bardziej odpowiada mi stare tłumaczenie Zofii Ernstowej, tak krytykowane (bo bardziej piękne, niż wierne), która z oryginalnego tytułu Il Gattopardo zrobiła Lamparta (nie ona jedna zresztą, bo wiele wydań tej powieści w innych krajach również wyszło pod tym tytułem); pisałam już zresztą na blogu o tym starszym wydaniu. Teraz mamy Geparda, ale nowe wydanie nie zachwyciło mnie aż tak, jak to sprzed lat. Mamy tu np. takie słowo “gepardiański” - takie słowo chyba nie istnieje, jest gepardzi, podobnie jak p. Ernstowa pisała o lamparcim, a nie o lampardiańskim… Za to nowe wydanie z Czułego Barbarzyńcy jakby utyło (stare PIW-owskie wydanie jest cieniutkie), a na końcu okazuje się, że (prócz przypisów i posłowia tłumacza) znajdziemy jeszcze fragmenty, których nie było w starych wydaniach -są to fragmenty, których Lampedusa nie ukończył.
Gatunek: powieść
Komentarze
Prześlij komentarz