Praca emocjonalna
Stereotyp mówi, że kobieta ma być ładna, miła i uśmiechnięta, żeby się panom podobała, więc jeśli taka nie jest, to trzeba ją pouczyć i przywołać do porządku. Więc podchodzi taki jeden z drugim i serwuje teksty w rodzaju "co taka smutna", "do takiej ładnej buzi nie pasuje taka mina", "złość piękności szkodzi", "uśmiechnij się" (swoją drogą, jeśli kobieta jest brzydka to już może mieć ponurą minę?). Bo bynajmniej nie chodzi o to, że kogoś, kto mówi mi coś takiego obchodzi moje samopoczucie. Nie chodzi o przyjaciela, który chce mnie rozweselić, tylko o obcą osobę, która po prostu chce wtłoczyć mnie w powyższy schemat. I ja jestem jedną z tych osób, które to wkurza. A nie raz mi się coś takiego zdarzyło, zwłaszcza, że należę do tych, które mają naturalny wyraz twarzy taki, że nawet kiedy wcale nie są smutne, wyglądają na takie [tzw. resting bitch face, jak się to teraz mówi]. Poza tym każdy - niezależnie od płci - ma prawo być nie w sosie; może akurat człowieka nie ma co śmieszyć, może jest zamyślony, zmęczony, może go coś boli, nie ma ochoty gadać, etc. Zatem jeśli ktoś rzuca mi takie teksty odbieram to jako próbę narzucenia mi, jak powinnam się czuć i jak wyglądać. Zauważcie, że zwrot "uśmiechnij się" ma formę rozkazującą. A czy ja mówię jakiemuś mężczyźnie, że ma np. wciągnąć brzuch, czy wyprężyć muskuły? Czy kobiety zachowują się w ten sposób w stosunku do obcych mężczyzn? No nie. Czemu więc mężczyźni uważają, że mają do tego prawo? To ewidentnie pokazuje, że coś tu jest nie tak. Nie nazwałabym tego "przemocą", raczej łagodną formą seksizmu. Pozostałością po myśleniu, że mężczyzna ma prawo rządzić i dysponować kobietą.
Otóż jest dokładnie tak, jak napisałam - od kobiet wymaga się, by były miłe i uśmiechnięte (niezależnie od tego, czy mają na to ochotę, czy nie) - seksizm, przemoc emocjonalna, zwał jak zwał, ale to właśnie jest ta praca emocjonalna, jakiej wykonywania wymaga się od każdej z nas. To nie jest pojecie powszechnie znane i rozumiane. Wymyśliła je zresztą, stosunkowo niedawno socjolożka Arlie Hochschild (ta sama, która napisała Obcego we własnym kraju) i to w odniesieniu do kobiet/ludzi wykonujących zawody stricte nastawione na dbanie o samopoczucie innych, jak stewardessa czy pielęgniarka. Potem zaczęło się mówić o tym szerzej, jako o częścią bycia kobietą, narzucaną nam przez kulturę. O ile w zawodach związanych z obsługą klienta wykonywanie takiej “pracy emocjonalnej” tyczy się wszystkich pracowników, bez względu na płeć, to w życiu codziennym, ogranicza się to tylko do kobiet. Czy bowiem ktoś słyszał, żeby kobiety żądały od mężczyzn, by ci się “uśmiechnęli” albo byli milsi? To też takie sytuacje, które często widzimy w reklamach, kiedy to żona odbiera telefon od męża, pytającego w popłochu jakie lekarstwa ma wziąć, albo prowadząca owego męża do lekarza… A kto organizuje Wigilie, spotkania rodzinne, czy urodziny dla dzieci? Raczej nie tatusiowie, prawda? I o tym właśnie jest ta książka: o tym, że od kobiet wymaga się, by troszczyły się one o samopoczucie/dobrostan swoich bliźnich (na ogół mężczyzn, ale nie tylko), a także ogarniały i organizowały życie innych, bez względu na to, czy mają one na to ochotę, czy nie, i jak same się czują.
Praca emocjonalna opiera się na fundamentalnym przekonaniu, że kobieta powinna zajmować się przede wszystkim cudzymi doświadczeniami. Taka praca odbywa się wtedy, kiedy ktoś najpierw stara się obsłużyć emocjonalnie przeżycie drugiej osoby (...). Obecnie świadczenia tej pracy oczekuje się od kobiet, a od mężczyzn nie. Obowiązuje więc zasadnicze porozumienie co do tego, że egzystencję mężczyzny należy chronić priorytetowo w stosunku do egzystencji kobiety. (...) nie istnieje wyraźniejszy przejaw hierarchii płci.
Opowiada się nam, że praca matki, babci, żony, dbającej o ognisko domowe to jest "najcenniejsza praca". Wręcz bezcenna. Do tego stopnia, że oczywiście jest niepłatna. Za pracę emocjonalną zwykliśmy nie płacić albo dlatego, że albo jest ona postrzegana jako nic/niewiele warta, albo właśnie bezcenna. A skoro tak, to tak jakby tej pracy nie było, prawda? Jest przezroczysta (stąd te teksty o kobietach “siedzących w domu” z dziećmi i odbijającymi się, bo zajmowanie się domem, dziećmi i skakanie wokół męża się nie liczy…).
W gospodarce rynkowej praca jest realna, jeśli jest oficjalnie wynagradzana. Innymi słowy, jeżeli ci nie płacą, to znaczy, że nie pracujesz.
Albo jesteś frajerem. Tymczasem właśnie dlatego, że ktoś “ogarnia dom”, mężczyzna może spokojnie udać się do swoich zajęć, a po pracy odpocząć, nie troszcząc się zbytnio o przyziemne sprawy…
Opieka nad starszymi i młodszymi członkami rodziny, tworzenie i podtrzymywanie więzi społecznych (...) to jest praca, która pozwala wytrwać i trzymać się razem. A to znaczy, że niestrudzenie, niewidzialnie wykonywana w tle praca emocjonalna umożliwia wykonywanie wyżej cenionych społecznie i lepiej opłacalnych form pracy. Praca emocjonalna umożliwia pracę zarobkową. Kochany, wykształcony, dobrze odżywiony, zdrowy, uspołeczniony młody człowiek idzie w świat jako zdolny pracownik dzięki latom pracy włożonych u jego wychowanie (...)
Już słyszę głosy oburzenia: to jak to, mamy ci płacić za to, że jesteś miła? Że opiekujesz się własnym dzieckiem? Ale przecież gdy do tego typu prac wynajmujemy obce osoby (np. nianie, opiekunki osób starszych albo terapeutów) - płacimy im normalne wynagrodzenie (inna sprawa, czy wystarczające). Tu też nota bene stosowane są podwójne standardy, w zależności od płci - od kobiet wymaga się więcej - Hackman podaje przykład instruktorów i
instruktorek pływania…Tak samo zresztą dbanie o wygląd TEORETYCZNIE jest sprawą prywatną, a w
praktyce pracodawcy wymuszają pewne rzeczy na pracownicach (typu
makijaż, buty na obcasie), rzadziej zaś pracownikach. Mało tego, kapitalizm uwielbia robić na niej interesy i
czerpać zyski z darmowej pracy kobiet (podobnie jak z presji dbania o
wygląd) - tylko że te zyski nie przypadają kobietom.
Choć kobiety stanowią obecnie prawie połowę pracowników zarobkowych, przestrzenie publiczne do tej pory postrzega się jako należące do mężczyzn. wciąż zakłada się, że kobiety wchodzą w taką przestrzeń na męskich zasadach, dla męskiego spojrzenia czy męskiej rozrywki.
W przypadku mężczyzn bycie postrzeganym jako kompetentny i pewny siebie współwystępowało z tym, że zyskiwał on w firmie wpływy i otwierały się przed nim drogi do awansu. (...) u kobiet jednak to nie wystarczyło do rozwoju kariery. Jeśli kobieta miała zyskać wpływy podobne, jak jej koledzy, musiała mieć i okazywać tak zwaną orientację prospołeczną (...): zorientowanie na zewnątrz, troska, branie pod uwagę interesu drugiego człowieka, urok osobisty, dbanie o innych i myślenie o nich.
Hackman zwraca uwagę, że ów przymus wykonywania pracy emocjonalnej czyni kobiety domyślnymi pracownicami mężczyzn, a dobrostan mężczyzn stawia wyżej, niż dobrostan kobiet. Legitymizuje to niższy status, jaki mają kobiety w społeczeństwie (tak samo jak w pracy ilość pracy emocjonalnej do wykonania jest odwrotnie proporcjonalna do zajmowanego stanowiska - im niżej jesteś, tym bardziej przymilnym i usłużnym musisz być, co puentuje polskie powiedzenie co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie). Ponieważ cały czas myślimy tymi kategoriami, to nie dziwota, że cechy “stereotypowo kobiece”, jak wrażliwość czy empatia, są źle widziane u mężczyzn - oni z kolei są karani za wykonywanie pracy emocjonalnej, gdyż obniża to ich status. Najgorszą karą dla mężczyzny jest oskarżenie go o kobiecość (zachowujesz się jak baba), gdyż w świecie mizoginii kobiecość hańbi. Ewentualnie, w bardziej postępowej wersji, mężczyzna za wykonanie takiej pracy jest chwalony i podziwiany, traktowany jak bohater (wynagradzany, bo robi coś, co wykracza poza jego powinności) - weźmy np. tatusiów zajmujących się swoimi pociechami. Lub hasło o “pomaganiu” w domu. Męskość oznacza także “twardość”, czyli niedbanie o siebie - stąd potem to zadanie dbania o partnera spada na kobietę, a kiedy tej kobiety braknie, to mamy przedwczesne zgony mężczyzn… Hackman sporo pisze także o mężczyznach, ich stereotypowym wychowaniu, wtłaczaniu ich w “męskie pudełko”, a rady udzielane mężczyznom w tej sferze bynajmniej nie są pozytywnymi radami, jak sobie radzić w życiu, tylko nakładają na mężczyzn szereg ograniczeń. Brak zezwolenia na odczuwanie i wyrażanie emocji skutkuje m.in. niezrozumieniem pojęcia pracy emocjonalnej, tego, że emocje wymagają czasu, wysiłku i umiejętności (stąd deprecjonowanie pracy emocjonalnej). To niestety widać w opiniach i postawach mężczyzn. Tylko że oni wcale nie chcą zmiany. Kobiety walczą o swoje prawa i samostanowienie, ale w życiu mężczyzn nie zachodzi podobna zmiana - zauważa autorka. To prawda, bo mężczyźni jeśli już o coś walczą, to o utrzymanie starego porządku i przywrócenie im dawnych przywilejów.
Gdy mężczyźni w internecie i poza nim wypowiadają się przeciwko feminizmowi, często zadają pytania, które można podsumować w czterech słowach: a co z nami? Mężczyźni cierpią na depresję i częściej dokonują samobójstw, argumentują. Mężczyzn posyła się na wojnę i do więzienia [za niewinność?] (...) Spostrzeżenia te wskazują raczej na to, ze w patriarchalnym, rasistowskim i kapitalistycznym systemie mężczyźni też przegrywają. Patriarchat zakłada, że u władzy są mężczyźni. Nie zakłada natomiast tego, że rządzą wszyscy mężczyźni, a już na pewno tego, że wszyscy mogą w nim wygrać.
(...) osoby o największej władzy zapewnia się, że mają prawo być samolubne, a ich samolubność jest nawet korzystna dla społeczeństwa.
Co z tym można zrobić? Mimo wszystko postulat płacenia za pracę emocjonalną, w takiej wersji, jak opisuje to Hackman, brzmi dla mnie dość kontrowersyjnie, bo czy to jest w ogóle fair? To kojarzy mi się z monetyzowaniem wszystkich sfer życia i kolejnym przejawem żarłoczności kapitalizmu. Którą wersję wolicie: “uśmiech - bezcenne”, czy “uśmiech - są takie rzeczy, za które naprawdę warto zapłacić”? Ten sam dylemat co w przypadku ratownictwa górskiego - w pewnych sytuacjach naprawdę przydałoby się żądać zapłaty, ale z drugiej strony płacenie oznacza jednak sformalizowanie relacji, nadanie im innego wymiaru - biznesowego, z czym wiąże się nie tylko zapłata, ale i pewne wymagania. Jednak, przypomina mi się też, jak Tomasz Witkowski, krytykując zasadność wielu terapii psychologicznych, stwierdza, że taką samą poradę można by otrzymać od przyjaciela… Za darmo rzecz jasna. Czyli: terapeucie należy się zapłata, ale przyjaciółce, za to samo, już nie? W pierwszym rzędzie na pewno powinniśmy płacić za pracę emocjonalną tym osobom, dla których wpisuje się ona w ich pracę zawodową. Co do reszty, to myślę, że to wszystko zależy - od tego, czego dana osoba od nas oczekuje (czy np. oczekuje od nas, byśmy świadczyli jej jakieś usługi, na których świadczenie nie mamy ochoty, i to jeszcze za darmo) i od tego czy my chcemy wykonać tę "pracę". Przecież pewne rzeczy chcemy robić i to bezinteresownie. Wydaje mi się, że lepszym rozwiązaniem jest przede wszystkim docenienie takiej pracy w sensie niematerialnym, podniesienie jej statusu, a także uczenie innych (naszych partnerów, synów, znajomych), że także powinni taką pracę emocjonalną za siebie wykonywać, a nie tylko żądać jej od kobiet. Kobiety natomiast powinny mieć świadomość kiedy ktoś, wymagając takiej pracy, przekracza granice…
Trzeba przestać lekceważyć i ukrywać czynności i prace uznawane za kobiece (...) Trzeba przestać wierzyć, że kobiety ze względu na swoją kobiecość są coś winne społeczeństwu - nawet uśmiech. Przekonanie, że kobiety są winne społeczeństwu uśmiech, jest nie tylko niesłuszne, ale i opresyjne, ekonomicznie rabunkowe, a nawet okazuje się śmiertelne. Trzeba przestać ślepo cenić przede wszystkim agresję, dominację i interesowność.
Wiecie, nie chodzi o to, żeby być niemiłą i opryskliwą, ale by mieć pozwolenie na bycie sobą i być miłym na własnych zasadach, a to prawo dziś mają co do zasady główne biali, heteroseksualni mężczyźni. Od których nie wymaga się bycia miłym.
Gatunek: psychologia
Komentarze
Prześlij komentarz