Brudne lata trzydzieste
Timothy Egan kreśli wizje kojarzące się z dystopiami ekologicznymi. Diuna? Błękit Mai Lunde? To wszystko wydarzyło się już w Ameryce Północnej. Życie w Oklahomie, czy Nebrasce przestało przypominać Domek na prerii, a stało się tym, z czym dziś kojarzymy te tereny: charakterystyczne wiatraki, wraki samochodów, wiatr przetaczający biegacze pustynne i morderczy upał (dochodzący do 50 stopni C). Każdy dzień stanowił walkę o przetrwanie, którą opisuje autor, posługując się przykładami konkretnych rodzin, w tym jest tu ciekawy wątek Niemców nadwołżańskich. Przy okazji jest to również przedstawienie jak działa niczym nieskrępowany kapitalizm. To on przecież zapoczątkował tę katastrofę, bo ludzie przybyli do pustynnych stanów aby się szybko dorobić. Także ci, którzy wcale tam nie mieszkali, a tylko przyjeżdżali, by zebrać plon. Po czym, gdy gospodarka się posypała, farmerzy głodowali i dusili się wszechobecnym pyłem, rząd wcale nie kwapił się do pomocy, gdyż nie chciał “ingerować w wolny rynek”. Bogacze pouczali społeczeństwo, że jest zbyt “miękkie”, a wiadomo “trzeba twardym być”. Z właściwą ludziom pychą głoszono bajeczki iż ziemia to jedyny z naszych zasobów, który jest niewyczerpany, którego nie sposób nigdy zużyć. Tą retoryką zresztą byli ludzie przesiąknięci - wbrew powyższym insynuacjom byli oni bardzo twardzi, usiłując za wszelką cenę pozostać na tej niegościnnej ziemi i nie prosić o pomoc. Mnie już jedna tarantula w domu skłoniłaby do ucieczki stamtąd! Wielu starało się być “dobrej myśli”, myśląc o przyszłości, której spadnie deszcz, a ziemia się znów zazieleni. Problem w tym, że do polepszenia się sytuacji nie wystarczył już sam deszcz, bo na piasku nic nie urośnie, nawet jak będzie padać miesiąc. I czym innym jest optymizm, a czym innym zaprzeczanie faktom. Bo zdumiewające (a może nie, patrząc na współczesne społeczeństwo) było to, że byli także ludzie, którzy widząc naocznie co się dzieje, utrzymywali, że “to nic takiego” i że nawoływanie do tego, by ziemi na Wielkich Równinach nie wykorzystywać do rolnictwa, to bzdura. My ludzie jesteśmy wyjątkowo dobrzy w negowaniu faktów.
Dygresyjnie, pewien fragment książki sporo mówi o takim zmieniającym się stosunku ludzi do instytucji w tych trudnych czasach.To historia złodzieja i mordercy Black Jacka Ketchuma, rabującego pociągi, banki, ale też drobnych przedsiębiorców. Po długim czasie nagonki bandyta został schwytany i powieszony. Po kilku latach, kiedy nastał kryzys, ci sami ludzie, którzy Ketchuma powiesili doszli do wniosku, że może należałby mu się godniejszy pochówek, bo w gruncie rzeczy nie był taki zły. Przecież rabował “w męskim stylu”, nie był tchórzem i okradał [znienawidzone] banki. Podobnie pisze o innych sławnych bandytach z tej epoki (Bonnie i Clyde) Robert McCammon w Słuchaczu:
Wprawdzie udawało im się przeżyć głownie dzięki szczęściu, ale i tak zasługiwali na podziw, radząc sobie w sytuacji, w jakiej znalazła się Ameryka, nawet jeśli oznaczało to posługiwanie się pukawkami. Przeciętny człowiek był na straconej pozycji, miał za wroga cały system, cóż więc mógł wskórać poza próbami wyrwania się z tej szarej betonowej celi, w której wciąż skazano się go zamknąć.
Jest to reportaż bardzo smutny w swojej wymowie. W opiniach o nim wszyscy zgodnie piszą o tym, że nie uczymy się na swoich błędach. Bo to przecież nie była jedyna katastrofa ekologiczna, do której doprowadził człowiek, takich sytuacji było już wiele, włącznie z tymi, które doprowadzały do upadku całą społeczność/kraj (analizuje ten temat Jared Diamond w książce Upadek). Tylko że kiedyś były one lokalne, teraz mamy też katastrofę na skalę globalną. A mimo tego nadal nie wyciągamy wniosków i nie zmieniamy swojego postępowania. Wielki Kryzys spowodował, iż bankierów zaczęto postrzegać jako złodziei, tyle że w garniturach, a rząd uważano za nieczułego brata, który nie pomoże rodzinie w potrzebie. Na ileż dziś znowu zbliżyliśmy się do tej sytuacji (w szczególności w USA), po kryzysie finansowym z 2008 roku? Ludzi sprzed stu lat można jeszcze usprawiedliwiać niewiedzą - a co usprawiedliwia nas? Mało tego, nie nauczyli się nawet ci, którzy przeżyli horror Dust Bowl, skoro ledwie kilka lat po najgorszym pojawili się znowu chętni na szybki zarobek oparty na eksploatacji wód głębinowych położonych pod preriami… Kiedy to przeczytałam ręce mi opadły. I oczywiście wiedziałam, że pomysł ten prędzej czy później został wcielony w życie.
Jestem tym reportażem zachwycona, czytałam go jak thriller, bo sposób narracji autora jest bardzo obrazowy i potoczysty. Nie sposób nie współczuć bohaterom tej opowieści i zarazem podziwiać ich wytrzymałość, choć można pomyśleć, że sami sobie byli winni, więc niech cierpią. Tylko że rachunek nigdy nie jest taki prosty, zwłaszcza, że pierwszą ofiarą jest przyroda. Trochę też autor zasiewa wątpliwości wobec działań F.D. Roosevelta, który został postawiony wobec tego kryzysu i który miał bardzo proekologiczne nastawienie (to przecież z jego inicjatywy powstał pierwszy park narodowy Yellowstone). Chętnie bym coś jeszcze o tym poczytała. Pod koniec książki odczułam co prawda lekki przesyt, bo autor powtarza już w zasadzie to samo, opisując straszne realia Dust Bowl, ale nie zmienia to faktu, że całość jest wyśmienita, a praca wykonana przez Egana rzetelna i ogromna. Pomyśleć, że gdyby nie chęć podrążenia tematu suszy, a także sierpniowe literkowe wyzwanie, pewnie bym po ten reportaż nie sięgnęła, bo wcześniej w ogóle mnie nie zainteresował. Nie wiem zupełnie czemu, bo przecież jest tu to, co lubię najbardziej - i ekologia, i historia. Chyba jednak za bardzo skojarzyło mi się ze Steinbeckiem.
Gatunek: reportaż
Komentarze
Prześlij komentarz