Obyś żył w ciekawych czasach – mówi chińskie przekleństwo. I my dziś niewątpliwie go doświadczamy. Kryzys klimatyczny, kryzys uchodźczy, kryzys demokracji, recesja, pandemia, plaga dezinformacji, wojna w Ukrainie, sztuczna inteligencja… Dobrze to już było – konkluduje Nadav Eyal. W tym kociołku wrze, a jak wiadomo, coś takiego zawsze musi prowadzić do wybuchu.  

Wszystkie ww. zjawiska są pęknięciami na strukturze naszego świata, którego funkcjonowanie oparte jest o globalizację. Autor próbuje dokonać ich syntezy. Nie jest to proste, gdyż globalizacja to system wzajemnych zależności; choć inne problemy występują w krajach bogatych, a inne w biednych, to, co dzieje się w jednym zakątku świata wpływa na inny (podobnie jak w przypadku klimatu). Nieudaną próbę tego mieliśmy w reportażu Szymona Opryszka, Eyalowi wychodzi to o wiele lepiej. Dziennikarz również podróżuje po całym świecie i na bazie tego, co widział – począwszy od Europy, przez Sri Lankę, Malediwy, po Japonię – konstruuje obraz całości. Opowiada o niepokojących zjawiskach, takich jak rozwój fundamentalizmu i nacjonalizmu, erozja zaufania, zarówno do instytucji, jak i innych ludzi, kryzysie demograficznym w zamożnych krajach, któremu przeciwstawia kryzys uchodźczy oraz oczywiście o katastrofie klimatycznej. Obraz zaiste jest niepokojący. Niektóre analizy są naprawdę ciekawe, weźmy chociażby problem z uchodźcami. Autor zwraca uwagę na fakt, że dzisiejszy świat jest ewenementem pod względem utrudniania ludziom swobodnego przepływu, a przecież migracje są zjawiskiem naturalnym. Postawiliśmy granice, zasieki, bariery biurokratyczne, po to, by ograniczyć ludzi – podczas gdy towary i kapitał płyną sobie coraz bardziej swobodnie. Płynie z tego morał, że było OK, kiedy biali ludzie przybijali do brzegów innych kontynentów, by grabić i podbijać. Ale jeśli dziś mieszkańcy tych kontynentów przychodzą co nas, z nadzieją na lepsze życie (a czasem po prostu ŻYCIE) – to już nie jest OK. I tym bardziej, że wiele z problemów, z którymi borykają się biedniejsze kraje to problemy spowodowane przez bogatą Północ – jak skutki globalnego ocieplenia. My kupujemy, ale rachunek wystawiany jest Globalnemu Południu. Czytałam właśnie o tym, jak przesiedlane są całe wsie na wyspach Fidżi, zagrożonych podnoszących się poziomem mórz. Oczywiście problemem są pieniądze, bo rządu Fidżi na to nie stać. A ja się pytam, czy aby nie powinny za to zapłacić Stany Zjednoczone, albo Unia, albo bogacze, żyjący na koszt środowiska? Daje to do myślenia, to zupełnie inna narracja, niż ta, z którą mamy na ogół do czynienia, zwłaszcza w wykonaniu nacjonalistów, którzy zawsze wykorzystują imigrantów jako straszak (co widać jak na dłoni także w Polsce). Przyznaję, że dla mnie to był najwartościowszy fragment tej książki i to pomimo (a może właśnie dlatego), że uchodźcy to jest kwestia, która interesowała mnie najmniej.

Warto też zwrócić uwagę na wnioski dotyczące tego, kto popiera ruchy fundamentalne czy skrajnie radykalne. Fundamentalizm czy skrajne postawy nie są, jak pisze Eyal naturalnym produktem ubocznym ignorancji i biedy, lecz raczej radykalną reakcją na utratę znaczenia i poczucie alienacji przyniesione przez globalną integrację. A ulegają im wcale nie najbiedniejsi, jak by się wydawało, lecz klasa średnia, która czuje się zagrożona. Poza tym niespotykany wcześniej dostęp do informacji oznacza, że nieświadomość staje się wyborem moralnym, a nie tylko niewinną ignorancją. Oto odpowiedź na pytanie, nad którym głowią się racjonalnie myślący ludzie: skąd wokół tylu denialistów klimatycznych czy antyszczepionkowców, negujących doniesienia nauki. To wybór, postanowienie ignorowania pewnych spraw, kiedy prawda staje się zbyt brutalna, by ją udźwignąć.

Energia rewolty przeciwko globalizacji została zaprzęgnięta przez starych i nowych wrogów postępu. (…) Politycy głoszący populistyczne i rasistowskie hasła, negujący naukę szarlatani, anarchiści, fundamentaliści, wirtualne grupy z mediów społecznościowych, ideologowie totalitaryzmu, neoluddyści i zwolennicy teorii spiskowych – wszyscy wyruszyli w pole.
Podobało mi się w tej narracji to, że autor najpierw opisuje swoje doświadczenia, a potem analizuje i próbuje wyjaśnić dany problem. I to nie jest tak, że Eyal stosuje dowód anegdotyczny, bo przecież poza tym, co widział na własne oczy odwołuje się do licznych źródeł, a także sięga do historii. Wszak jest doświadczonym dziennikarzem, a książka ta zbiera jego doświadczenia z 20 lat, więc niby dlaczego nie miałby o nich opowiedzieć? I zwłaszcza, że zjawiska te przecież nie są żadną tajemnicą, no i nie on jeden stawia tego typu diagnozy. Wreszcie, Eyal jest Izraelczykiem, więc jego spojrzenie nie ogranicza się tylko do Stanów Zjednoczonych, jak to przeważnie wygląda w wydawanych u nas książkach. Choć na temat Stanów Zjednoczonych pisze on dużo, w tym na temat Donalda Trumpa.  

Początkowo do tej lektury nastawiona byłam dość sceptycznie, gdyż autor nie opowiadał mi niczego, o czym bym nie wiedziała i miałam poczucie, że zanadto upraszcza. To, co nazywa on globalizacją ja bym nazwała po prostu kapitalizmem, bo globalizacja jest tylko narzędziem kapitalizmu (to kapitalizm eksploatuje ziemię i ludzi). I jako taka nie jest ani do końca zła, ani dobra, z czego zresztą wynika ten kłopot, że swoje zarzuty w stosunku do niej mają i ci z lewej strony sceny politycznej, i ci z prawej - i są to zarzuty, które wzajemnie się znoszą. Zabrakło mi w tej analizie jednego ważnego elementu, mianowicie tego, że obecny kryzys spowodowany jest nie tyle biedą, ale pogłębiającymi się nierównościami między bogatymi a biednymi. Nawet jeśli wszystkim nam żyje się relatywnie lepiej, to pojawia się frustracja i poczucie niesprawiedliwości, kiedy widzimy, że inni mają o wiele więcej (i w wielu przypadkach wcale nie dlatego, że na to sobie „uczciwie zapracowali”). Tego typu porównania tkwią ludzkiej naturze – człowiek potrafi znieść własną niedolę, kiedy wszystkim dookoła jest podobnie źle, a nie kiedy widzi, że jest wielu, którym powodzi się o wiele lepiej. Do tego dziś możemy de facto porównywać się z całym światem, oglądanym w mediach – podczas gdy kiedyś mogliśmy porównywać się tylko z najbliższym otoczeniem. Przepis na rewoltę gotowy. Czytając Rewoltę miałam jednak wątpliwości, czy owe zalążki rewolty faktycznie są inicjowane li tylko oddolnie, co wynika z książki. Czy Trump jest zjawiskiem oddolnym, albo to, co robi Putin (Rosję niestety w tej książce ominięto, co wychodzi na spory błąd w kontekście Ukrainy, za to polecam Drogę do niewolności Snydera)? Do Brexitu przecież też prawdopodobnie by nie doszło, gdyby nie rosyjskie trolle. Dziś kreowanie i podsycanie gniewu ludzi może być i oddolne, i odgórne, płynące od wszelakiego rodzaju spin-doktorów. Wydaje mi się, że autor trochę to zjawisko lekceważy (a nawet w pewnym momencie mu zaprzecza). Pomija autor też kwestię mediów społecznościowych, które bardzo podgrzewają atmosferę i - jak pokazuje reportaż W trybach chaosu - grają bardzo dużą rolę w kreowaniu skrajnych postaw. No, ale to tylko dowodzi, jak złożone jest to zagadnienie, uproszczeń nie da się uniknąć.  

Mimo tych uwag doceniam pracę Izraelczyka, a z większością wniosków się zgadzam (co jednakże jest już kwestią światopoglądu, bo zwolennikom radykalnej prawicy na pewno nie przypadną one do gustu). Może nie ma tu jakichś rewolucyjnych tez (czego ciągle oczekują czytelnicy), ale Eyal próbuje dokonać syntezy różnych problemów, o których zazwyczaj mówi się/pisze oddzielnie – i nawet mu się to udaje. Mimo tego, że tematyka ta jest tak szeroka i zawiła, autor się w niej nie gubi. I tym bardzo u mnie plusuje. Jego wywód jest logiczny, klarowny, zakończony wskazówkami co należy zrobić, by – krótko mówiąc – wykaraskać się z tego całego ambarasu. O ile problemy są jednak bardzo konkretne, to recepty na nie – zbyt ogólne.

Problem jest taki, że lektura tej książki składa na barki czytelnika ciężkie brzemię i zostawia go w poczuciu bezradności. Eyal wpisuje się w nurt proroków apokalipsy. Wprawdzie przyznaje on, że globalizacja i postęp mają dobre strony, że doprowadziły one do poprawy warunków życia na całym świecie, ale to wszystko wisi na włosku, gdyż katastrofa jest tuż tuż. Mało kto, posługując się tym argumentem zwraca uwagę, że nie ma sensu cieszyć się obecną dobrą sytuacją, skoro jest jasne, że prowadzimy politykę, której nie da się utrzymać (jak zwrócił uwagę Jared Diamond). Nieuchronność postępu to złudzenie, w którym żyjemy, a oświecone, „uniwersalne” wartości także nie są takie znowu uniwersalne, ani też zbyt trwałe, zwłaszcza w konfrontacji z problemami zagrażającymi naszej egzystencji. Dobrze znamy też tę postawę, kiedy ludzie rezygnują z wolności na rzecz bezpieczeństwa i dobrobytu (choć w tej sytuacji na tę wolność nie zasługują – jak ktoś powiedział). Nie czarujmy się, należy się spodziewać raczej tego, że ludzie nie zrobią nic, pozwalając sprawom dalej się toczyć i pogarszać, aż faktycznie coś naprawdę „dupnie” (albo i nie, w sprawach przewidywania o przyszłości ludzkiego rodzaju zawsze na dwoje babka wróżyła).  Ewentualnie możemy się więc poczuć częścią tej „rewolty”, co jednak nie zmienia faktu, że jako małe żuczki jesteśmy raczej niesieni z jej nurtem.

Metryczka:
Gatunek: reportaż
Główny bohater: Nadav Eyal
Miejsce akcji: cały świat
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 576
Moja ocena: 5/6
 
Nadav Eyal, Rewolta, Wydawnictwo W.A.B, 2021

Ps. Korekta tej książki powinna uważniej przyjrzeć się datom, bo kilka razy przecierałam oczy ze zdumienia. Np. wyczytawszy, że cesarz August rządził w XVIII wieku p.n.e.

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później