Papierowy pałac
W tym momencie chciałabym się zatrzymać, bo nikt nie objaśnił mi jeszcze co to jest ta mityczna “literatura piękna” w rozumieniu takim, jakim jest używane to pojęcie dziś, odróżniającym ją od “literatury obyczajowej” (która, żeby było śmieszniej, utożsamiana jest de facto z romansem, czyli, jak to się drzewiej mówiło “literatury kobiecej”). Jak zatem należy rozumieć “literaturę piękną” i gdzie przebiega granica, dzieląca ją od literatury “obyczajowej”? Papierowy pałac idealnie pokazuje jak bardzo ów podział jest problematyczny. Nie wiem, kto to wymyślił, ale mnie uczono, że literatura piękna to po prostu ogół prozy literackiej, beletrystyki, a romanse, kryminały, czy fantastyka to podgatunki owej prozy. Natomiast jeśli chodzi o literaturę obyczajową, to rozumiem ją jako literaturę opowiadającą po prostu o życiu. Czyli o miłości - tak, bo miłość jest ważną częścią życia, o związkach, relacjach, rodzinie, ale też o przyjaźni, wszelakich życiowych problemach oraz przemijaniu i odchodzeniu. Wszystko to składa się na życie. I w tym sensie Papierowy pałac jest powieścią obyczajową.
Punktem wyjściowym jest małżeńska zdrada, ale autorka traktuje to jak pretekst, by opowiedzieć historię Elle, jej relacji z bliskimi oraz wieloletniej przyjaźni z Jonasem. To sentymentalna podróż w czasy dzieciństwa i młodości, w które jednak wdziera się brutalne życie. Rozwody rodziców, patchworkowa rodzina, niespełnione obietnice, a przede wszystkim przemoc seksualna. W tym sensie jest to powieść faktycznie bardzo “kobieca”, bo przepełniają ją typowe kobiece doświadczenia, w tym trauma, która prześladuje do końca życia. Dlatego też powieść wzbudziła we mnie spore emocje, nie zawsze niestety pozytywne. Bo Chryste, jak ja nienawidzę tego uczucia wściekłości i bezsilności, kiedy czytam takie historie. O tym, że kobiety żyją otoczone drapieżnikami, jak zwierzyna łowna. Od małego narażone na molestowanie, obleśne uwagi, niechciane awanse, zły dotyk, slut-shaming. I bezbronne, bo jesteśmy uczone, że powinnyśmy to ignorować i że to my powinnyśmy się wstydzić i obwiniać, a nie sprawca. Pięknie oddaje to dewiza matki Elle: “myśl jak Botticelli”. Bądź jak Wenus stojąca na połówce muszli, buzia w ciup, skromna mimo nagości. “Cenna” lekcja, jaką może matka przekazać córce. Jesteśmy bezbronne także dlatego, że nie możemy liczyć na wsparcie nawet najbliższych osób - nawet jako dzieci - a nawet inne kobiety uważają, że na to “zasłużyłyśmy”. No i efekt jest taki, że ofiary przemocy obwiniają siebie, nie potrafiąc wyzwolić się ze swoich przekonań i wybaczyć SOBIE - tak, sobie, a nie winowajcom. Czas by wreszcie zacząć mówić kobietom, by zadbały przede wszystkim o swój dobrostan, a nie wszystkich świętych dookoła. Żeby przestały się obwiniać za to, że na świecie chodzą padalce, które trzeba tępić, a nie je usprawiedliwiać.
Rozumiem, czemu ta książka się podoba. Faktycznie panuje w niej idylliczny letni klimat, wakacji spędzanych - od lat - w letnim domku rodziny Elle, na łonie przyrody, w otoczeniu lasów, stawów i morza. Autorka nie skąpi na opisach tego wszystkiego i trudno by mi było czytać Papierowy pałac w innej porze roku. Po drugie fabuła cechuje się swoistą “nieoznaczonością” - mamy tu różne odcienie szarości, jakimi tak naprawdę cechuje się życie, trudno tak naprawdę ocenić głównych bohaterów w kategoriach zero-jedynkowych, a już wybór przed którym stanęła Elle wydaje się zupełnie niemożliwy do dokonania.
“Rzuć monetą, Eleanor, Jeśli odpowiedź będzie rozczarowująca, wybierz drugą opcję”
Rozumiem także, czemu powieść może się nie podobać. Te mankamenty, są jednakże trudniejsze do dostrzeżenia, niż ww. zalety, bo są one takimi niuansami, kwestią interpretacji, postrzegania świata przez czytelnika (jego poziomu świadomości), albo wynikają z kultury. To właśnie ów wątek przemocy seksualnej, sposób, w jaki został on pokazany, brak jednoznaczności i brak “ostrzeżenia” przed nim w opisie książki. Niektórzy nie chcą o czymś takim czytać, sama przyznałam, że też jest to już dla mnie męczące. Owa niejednoznaczność sama w sobie może być dużą wadą dla osób, które postrzegają świat w czarno-białych kategoriach. Główna bohaterka może drażnić, gdyż mimo, że jest ona dojrzałą kobietą, świadomą swojej wartości, to w jej narracji cały czas obecna jest nuta ofiary, męczennicy. Nawet mając lat 50 daje sobą pomiatać apodyktycznej matce, a jej postępowanie jest determinowane wydarzeniami z czasów jej młodości. Bardziej subtelne są takie elementy związane z klasizmem, łatwiejsze do wychwycenia amerykańskiemu czytelnikowi. Snobistyczna aura otaczająca bohaterów (WASP!), typowa dla ludzi przekonanych, że świat należy do nich, to że wszyscy są biali i dobrze sytuowani, na tyle, że autorka nie poświęca w ogóle miejsca ich pracy (babka Elle wszak wydawała się za milionerów). Brak reprezentacji LGBT (co za ulga! :D). Gdzieś natknęłam się też na krytykę licznie występujących wulgaryzmów, co trudno mi potwierdzić, bo w polskim przekładzie ich nie ma. Sama zwróciłam uwagę na inne niuanse: brak szacunku bohaterów do przyrody (mimo, że przecież przez lata korzystają z jej dobrodziejstw) - pejoratywne wypowiedzi dotyczące ekologii, czy sceny okrucieństwa wobec zwierząt. Człowiek-władca świata. Ludzkich potworów żałujemy, ale za to zwierzęta zabijamy bez mrugnięcia okiem. Inna rzecz: fabuła zawiera typowe elementy, na tyle, że staje się przewidywalna i ociera się o banał. Czy naprawdę jak trauma to związana koniecznie z molestowaniem, matka musi być wrogiem, a jak choroba, to rak? Wreszcie narracja w czasie teraźniejszym, do której szybko się przyzwyczaiłam, bo styl autorki jest prosty, ale jednak brzmi dziwnie, kiedy “narratorką” jest niemowlę lub kilkuletnie dziecko.
Dla mnie jednak powyższe mankamenty nie przekreślają całej tej książki; dla mnie była to przyjemna lektura. Gdybym miała ją do czegoś porównać to byłyby to Wielkie kłamstewka, albo Gdzie śpiewają raki. Warto samemu się przekonać.
Gatunek: powieść obyczajowa
Komentarze
Prześlij komentarz