Żeńska końcówka języka

Nie rozumiem czemu temat feminatywów wywołuje takie emocje, jest źródłem nieustających heheszków i stał się - kolejnym - tematem dzielącym społeczeństwo. Dlaczego ta nieszczęsna psycholożka tak drażni (feminatyw utworzony zgodnie z regułami języka polskiego)? Język przecież rzecz “nieważna” - to tylko język, niech każdy mówi jak chce, byle się dogadać - argument ten zawsze pada w jakichś dyskusjach na temat błędów językowych (w takim razie czemu tych dyskusji jest tak dużo?), licznie popełnianych przez Polaków, w tym osoby publiczne. Nikogo też nie drażnią np. coraz powszechniejsze anglicyzmy używane zamiast odpowiadających im słów polskich i “zaśmiecające” nasz język.* Tylko jak przychodzi do feminatywów, to okazuje się nagle, że nie, bo nie możemy mówić jak chcemy i jest to sprawa na tyle istotna, że niektórzy posuwają się do nienawistnych komentarzy, wyzwisk i pogróżek…Wydawałoby się, że język jest czymś, co do czego można zastosować jasne zasady, a nie kwestią poglądów. Jak się okazuje - w Polsce nawet językoznawstwo może antagonizować i prowokować do wygłaszania “jedynie słusznych poglądów”. O ile dotyczy kobiet. A co mają feminatywy wspólnego z jakąkolwiek ideologią? Okazuje się, że mają, bo przecież dotyczą kobiet i tyczy się ich [feminatywów] zarzut najcięższy, że są “wymysłem feministek” i orężem “ideologii gender”. 

Rodzaj męski nie jest bynajmniej neutralny językowo. Jest… męski. A używanie wyłącznie męskich końcówek to maskulinizacja.  Neutralny jest rodzaj nijaki, a przecież (poza osobami transpłciowymi) nie postulujemy, by się nim posługiwać. Niech mi więc ktoś teraz wytłumaczy, ale tak logicznie, czemu miałabym mówić o sobie w rodzaju męskim? Bo… co? Dla mnie użycie żeńskiej końcówki jest najzupełniej normalne, skoro mówię o kobiecie. Feminatyw to odzwierciedlenie faktu, mającego poparcie w biologii, że jestem kobietą. Nic poza tym. Przyznaję, że nie zawsze tak było, jeszcze kilka lat nie zwracałam na to uwagi, co wynikało po prostu z przyzwyczajenia - nauczono nas tak mówić i nikt tego nie kwestionował. Dlatego nie zwracałam np. uwagi, że we wszystkich dokumentach, które podpisuję w mojej firmie używany jest (nadal) domyślnie rodzaj męski (specjalista, kierownik, pełnomocnik) - mimo tego, że obsada firmy to w 90% kobiety. Teraz używanie formy męskiej zamiast feminatywu mnie irytuje, zwłaszcza kiedy ten feminatyw nie jest "problemowy", np. kandydatka, asystentka, specjalistka (ostatnio przyuważone na plakacie wyborczym: Danuta X - kandydat do senatu).  

Czy zatem przeciwnicy feminatywów postulują, żeby kobiety w języku udawały mężczyzn? Żeby ukrywały to, że są kobietami? Chcą zatarcia granic między płciami? Czyż to nie jest paradoks, skoro osoby te to jednocześnie konserwatyści broniący tradycyjnego binarnego podziału świata (bo w okresie naporu ideologii transpłciowości okazuje się, że nie jest on już wcale taki pewny i oczywisty)? A może raczej chodzi o to, by język udawał, że kobiety nie istnieją? By je nadal wymazywać, tak jak były dotąd wymazywane z wszystkich przekazów? Tyle, że świat idzie do przodu, normy się zmieniają, a język to odzwierciedla, bo język to część życia. Problem nie jest jednakowo obecny we wszystkich językach, w wielu z nich od zawsze używa się na równo męskich i żeńskich form, ale akurat nasz język jest bardzo pod tym względem zmaskulinizowany. Do tego dodać jeszcze trzeba konserwatyzm znacznej części społeczeństwa. Uzus spowodował też, że użycie męskich form jest faktycznie bardziej uniwersalne (człowiek to wszak i mężczyzna i kobieta), co potwierdza niższy status form żeńskich w języku. Więc jeszcze jestem w stanie zrozumieć, że jakaś kobieta może nie chcieć posługiwać się feminatywami, bo się przyzwyczaiła, bo jej się nie podobają, bo wydają jej się niepoważne, itp. (te wszystkie panie nauczycielki, mówiące o sobie “jestem nauczycielem”). Bo to co kobiece ma przecież tradycyjnie negatywne konotacje. Ale na miłość boską, co przeszkadza to facetom, a to wśród nich jest najwięcej przeciwników feminatywów? Co im do tego, jak ja o sobie mówię? 

Przechodząc wreszcie do tytułowej książki. Nie będę rozpisywać się nad merytorycznymi argumentami przytaczanymi przez językoznawców w “obronie” feminatywów. Argumentami ścierającymi się na ogół nie tylko z brakiem wiedzy, ale też emocjami i stereotypami. Zaśmiecanie, rzekome błędy językowe, “niemożność zrozumienia się”…Litości, jeśli ktoś tak twierdzi, to jest po prostu niedouczony i nie zna reguł obowiązujących w języku polskim. A także obowiązującego stanowiska RJP. O tym wszystkim w tej książce jest. Jakiś czas temu widziałam filmik Macieja Makselona poświęcony feminatywom (polecam odszukać go na YouTube) i uznałam, że właściwie wyczerpuje on temat. Żeńska końcówka języka zawiera właściwie to, co ów filmik (i trochę więcej), odpierając to całe ględzenie o tym, że feminatywy są śmieszne, że nowomowa, że błędy językowe, etc. Autorka podnosi też kwestie seksizmu zawartego w naszym języku, omawia historię pewnych zjawisk, czy rozważa dlaczego skoro dbamy o poprawność, wkurza nas poprawność polityczna). Jest także rozdział, który nazywam już wyższą szkołą jazdy, czyli język używany przez/o osoby niebinarne. Jest rzeczowo, a przy tym bardzo przystępnie, rzec bym nawet mogła łopatologicznie. Bynajmniej nie sucho i nie naukowo, i bardzo dobrze, choć niektórym się to znowu nie podoba, bo jest "ideologicznie". No jest, trudno, by nie było, skoro ta kwestia budzi właśnie spory na tle ideologicznym tak naprawdę, a nie językowym. A gdyby Zachorska pisała bez emocji, to znowu byłoby, że nudno, akademicko, teoretycznie. Czyli jak zwykle, jakkolwiek by napisać, zawsze będą pretensje.

Sęk w tym, że te wszystkie argumenty i racjonalne tłumaczenie nie byłyby potrzebne, gdybyśmy szanowali jedną i drugą płeć tak samo i uznawali ich równy status. Który także język powinien odzwierciedlać. A skoro nie uznajemy, to nie jest to kwestia argumentacji i rozsądku, tylko naszych uprzedzeń i światopoglądu. A tu żadna logika nie pomoże, niezależnie, czy ta książka byłaby napisana w mniej, czy bardziej akademickim stylu. Chyba że ktoś po prostu w tym temacie tkwi w niewiedzy - wtedy to, o czym mówi Makselon i pisze Zachorska  - może go uświadomić i może on lub ona zmienić podejście do feminatywów. I przestać podniecać się tematem.

Metryczka:
Gatunek: publicystyka - językoznawstwo
Główny bohater: feminatywy
Miejsce akcji: Polska
Czas akcji: -
Ilość stron: 285
Moja ocena: 6/6
 

Martyna Zachorska, Żeńska końcówka języka, Wydawnictwo Poznańskie, 2023

 

*W mojej bańce chociażby, osób piszących o książkach, coraz częściej natykam się na zwroty przejęte z angielskiego: wrapup, TBR, haul, trigger… Angielski znam, ale nie raz już natknęłam się na coś, co było dla mnie niezrozumiałe. Jednocześnie karierę w świecie literatury (i nie tylko) robi pojęcie, “inkluzywny język”. Czy język, w którym połowę słów ma potencjał być niezrozumiałych jest “inkluzywny”?


Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później