Biblioteki. Krucha historia

Historia bibliotek? Phh, nudziarstwo - pomyślałam sobie - mimo, że przecież z bibliotek korzystam od dziecka. Może przez skojarzenia z bibliotekoznawstwem, z którego uczyniono najnudniejsze studia świata (jeszcze nudniejsze, niż psychologię) - w ogóle, co tu studiować? Potem ktoś wrzucił posta na Instagram, pokazując jak pięknie jest wydana ta książka i nagle zapałałam wielką chęcią jej przeczytania. Co umożliwiła mi oczywiście biblioteka. Przeczytawszy wstęp przepadłam. 

Przenosimy się w czasy zwojów gromadzonych w starożytności, a potem manuskryptów tworzonych pieczołowicie w średniowiecznych klasztorach (Imię róży!). Historia bibliotek zaiste jest krucha, gdyż widzimy, jak wiele razy instytucje te ulegały zniszczeniu, czy też rozproszeniu - a potem odtworzeniu, jak feniks z popiołów. Pożary, zaniedbania i zapomnienie, niszczenie bibliotek i rozgrabianie książek w trakcie wojen (tu autorzy opisują np. grabież polskich bibliotek w trakcie potopu szwedzkiego), także ich destrukcja wynikająca z religijnych przesłanek, kiedy ścierały się ze sobą katolicyzm i protestantyzm, reformacja i kontrreformacja, lub też zmieniających się ideologii (w których szerzenie też były zaprzęgnięte książki). Wiele razy też rozproszeniu ulegały prywatne zbiory, gdyż po śmierci danego bibliofila, jego potomkowie nie mieli ochoty wypełniać testamentu, w którym kolekcja była zapisywana na jakiś zbożny cel. Jakże to jest dotkliwy problem dla każdego książkoholika, po dziś dzień - wyobraźmy sobie, że ta cała biblioteczka, którą tak pieczołowicie gromadzimy, chuchamy na nią i dmuchamy, chwalimy się nią na Instagramie - kiedyś pójdzie na makulaturę, albo na wyprzedaż, bo nasze dzieci, niekoniecznie rozmiłowane w książkach - nie będą widziały w nich żadnej wartości i będą chciały się ich pozbyć. Książki są więc takim dobrem, które ma wartość bardziej sentymentalną i dość subiektywną, rzadko zaś czysto finansową  (w przeciwieństwie np. do klejnotów czy nieruchomości):

Zasadniczy problem pozostaje niezmienny od początku historii kolekcjonowania książek, od Aleksandrii, aż do dziś: nikomu nie  zależy na kolekcji bibliotecznej tak bardzo, jak osobie, która ją stworzyła.

Rzecz jasna w dawnych czasach biblioteki były dostępne jedynie dla nielicznych - władców, uczonych, duchowieństwa oraz ludzi na tyle zamożnych, że było ich stać na zakup książki. Książki były cenne, dzieła dotyczyły tak naprawdę tematyki religijnej bądź naukowej, a poza tym niewiele osób potrafiło czytać. Rewolucję przyniósł wynalazek druku, dając stopniowo dostęp do książek coraz większej liczbie ludzi, a biblioteki też zwiększały swój wolumen. Jeśli w XV wieku sukcesem było mieć w bibliotece 100-200 pozycji, to w kolejnych latach liczby te szły już w tysiące setki tysięcy. Tak samo w tysiące i setki tysięcy szły straty, jeśli biblioteka uległa zniszczeniu. Jednak “publiczne” biblioteki to w miarę współczesny wynalazek - a długo dostęp do nich był reglamentowany - np. nie wpuszczano do nich dzieci. Zaskoczyło mnie to, że w dawnych wiekach do biblioteki nie miały wstępu też kobiety - jakie było tego uzasadnienie? Że jeszcze by płeć piękna się zgorszyła, albo zyskała dostęp do treści, których nie powinna znać? 


Książki niestety źle się starzeją, co uświadamiają nam Andrew Pettegree i Arthur der Weduwen. To inny aspekt “kruchości” bibliotek. Większość książek nie zyskuje na wartości wraz z wiekiem, gdyż stają się one przestarzałe i nikt nie chce ich już czytać. Nawet nasze ukochane powieści też kiedyś stracą blask, a dzisiejsze tempo pogoni za nowościami sprawia, że nastąpi to szybciej, niż później. Poza tym książki ulegają zwyczajnie fizycznej destrukcji: papier nie jest wieczny (nośnik cyfrowy też nie). Jest to problem dla bibliotek, które muszą sukcesywnie pozbywać się starszych dzieł, by zrobić miejsce dla nowych, w dzisiejszych czasach napływających szerokim strumieniem, gdyż wydaje się ogromne ilości pozycji. Tu przechodzimy do bibliotecznych dylematów, z których jednym z podstawowym jest to, jakie publikacje powinny znaleźć się w bibliotece publicznej, jakim kluczem dokonywać selekcji: czy biblioteka powinna edukować i stać na straży moralności (co często usiłowali robić dawniej włodarze), czy też schlebiać niskim gustom swoich użytkowników? Okazuje się, że tego typu dylemat towarzyszy bibliotekarzom od początku istnienia bibliotek publicznych, a wiąże się on z pogardą dla beletrystyki, która dawniej była traktowana jako bałamutne książki i czcza pisanina, nie przynosząca żadnego pożytku.  Zresztą i dzisiaj nadal są ludzie, którzy podzielają ten pogląd i nie zniżają się się do czytania powieści. Czy zatem biblioteka powinna realizować misję, czy też podążać za popytem? Przyznaję, że i ja się nad tym zastanawiam, kiedy widzę, że gros księgozbioru w bibliotece stanowią ostatnimi czasy romanse, a o ambitną literaturę jest coraz trudniej, nie wspominając już o pozycjach popularnonaukowych… Jak widać więc współcześnie przeważa zasada dostosowywania się do rynku i do popytu. Nie jest żadną tajemnicą, że wśród zwykłych ludzi największą poczytnością cieszą się kryminały i romanse, a nie dzieła literackie wysokich lotów - ludzie nie chcą być pouczani i edukowani na siłę, a czytanie traktują przede wszystkim jako rozrywkę, sposób oderwania się od szarej codzienności. Mało tego, dziś znaleźliśmy się na przeciwległym końcu tego spectrum , gdyż sugestie, że książka jednak może służyć edukacji, a nie tylko rozrywce, wywołują wręcz oburzenie i oskarżenia o snobizm…  Kiedyś więc o prawo do edukacji walczyliśmy, dziś każdy ma wstęp, zarówno do bibliotek, jak i do edukacji, i jak zwykle to bywa, tego, co mamy - nie doceniamy, a nawet tym gardzimy. 

Dziś zresztą jest mnóstwo osób, które z bibliotek nie korzystają, a książki tylko kupuje - niskie ceny książek, a co za tym idzie ich dostępność dla coraz szerszego gremium ludzi, były zresztą postrzegane jako zagrożenie dla bibliotek. Tak w każdym razie było do niedawna, bo ostatnimi czasy i książki podrożały, tak że momentami myślę sobie, że zaniedługo na książki znowu będzie stać tylko zamożnych ludzi (cena okładkowa niniejszej pozycji: 120 zł…), co skądinąd może spowodować przeproszenie się z bibliotekami. Grają tu jednak rolę też stereotypy - postrzeganie bibliotek jak  przestarzałych instytucji, z zakurzonymi księgozbiorami, w których nie ma żadnych nowości. Ja korzystam z bibliotek całe życie i widzę, jakie zachodzą w nich zmiany, no ale jeśli ktoś ostatnio był w bibliotece w szkole, 30 lat temu i tkwi w przekonaniu, że instytucja ta została zaklęta w bursztynie, to nie pójdzie i nie przekona się, że jednak wygląda to inaczej… Jego strata ;) 


Przejdźmy do kolejnego współczesnego problemu: wieszczona już od ponad 100 lat śmierć książki i czytelnictwa, do czego miały się przyczyniać najpierw radio, kino i telewizja, a teraz internet. Póki co na szczęście te wieści okazywały się przedwczesne, jednak wymuszają one reakcje także na instytucjach takich jak biblioteki, które już teraz nie mogą być bibliotekami i sanktuarium dla moli książkowych, ale (by uzasadnić swoje istnienie) muszą być mediatekami, centrami kultury, czy placami zabaw. Są tacy, którzy chcą na siłę dostosowywać się do postępu i wprowadzać zmiany typu digitalizowanie treści całych bibliotek. Współcześnie wydaje się nam, że jest to jedynie słuszny kierunek, ale czy aby na pewno jest on zgodny z tym, czego chcą ludzie, czy też raczej odpowiada preferencjom tych, którzy korzystają na tych zmianach?  Pettegree i Weduwen komentują to tak:

Można zauważyć wyraźną różnicę między asystentami bibliotecznymi (...) a menedżerami, którzy pragną za wszelką cenę nadążyć za nowoczesnością i których pociąga wizja bibliotek bez książek. Słysząc, jak owi zapaleńcy rozprawiają o nieuchronności zmian [tak, to moje “ulubione” hasło] i o nowej inkluzywnej przyszłości nieskończonych zasobów cyfrowych, trudno nie pomyśleć o pierwszych humanistach, którzy mówili o przyszłości, ale tak naprawdę chodziło im o zapewnienie lepszego dostępu do książek takim ludziom, jak oni sami.

Jak zwykle decydenci niekoniecznie biorą pod uwagę to, czego chcą ludzie, bo czy czytelnicy chcą korzystać tylko z cyfrowych zasobów? Obserwacja rzeczywistości pokazuje, że nie - ludzie nadal wolą czytać książki papierowe (i to nawet młodzi ludzie), e-booki są raczej marginesem na rynku (także z uwagi na ich absurdalną, przynajmniej w Polsce cenę). Abstrahując już od narracji o zapachu książki i szeleście przewracanych stron, to książka jest traktowana po prostu jako odpoczynek od treści cyfrowych, od smartfonów, od zalewu informacji i przebodźcowania. W erze cyfrowej nasze wybory stają się też coraz mniej przypadkowe i swobodne - owszem, zamawianie książek przez internet jest wygodne i szybkie, ale pod warunkiem, że wiemy, czego chcemy i szukamy konkretnych tytułów. Ale nie każdy śledzi rynek książki, nie każdy ma listę książek do przeczytania, wiele osób po prostu zdaje się na przypadek - i takie tradycyjne korzystanie z biblioteki, kiedy krążymy między półkami - wyklucza owa cyfrowa wizja.  Także podsuwanie lektur przez algorytm, że skoro przeczytałeś jedną książkę na ten temat, to masz tu kolejnych 10 - no niekoniecznie jest czymś pożądanym. Czy skoro przeczytałam jedną książkę/obejrzałam jeden filmik/przeczytałam jeden post w danym temacie, to znaczy, że nic innego mnie nie interesuje, bo algorytm zalewa mnie dziesiątkami kolejnych propozycji o tym samym? W ten właśnie sposób tworzy się bańki, w których potem tkwimy.
Może jednak chcemy czegoś innego, a nie kolejnej książki podobnej do tych, które wyszukiwaliśmy wcześniej? Może nawet nie wiemy, że chcemy czegoś innego i dopiero przypadkowo napotkana książka wzbudzi nasze zainteresowanie. (...) Aby zostać idealnymi konsumentami usług cyfrowych, ludzie musieliby się upodobnić do robotów - musieliby stać się dużo bardziej przewidywalni, ograniczeni i posłuszni.

Czego oczywiście chcieliby ci, którzy nami rządzą i może też dlatego tak nas faszerują nowoczesnymi technologiami.  Nie wspominam już o tym, że nie wszyscy są za pan brat z nowoczesnymi technologiami, a galopujący postęp w tej dziedzinie będzie sprawiał, że dla każdego nadejdzie ta chwila, kiedy przestanie “ogarniać”.  Śmiem wątpić, czy ta przyszłość będzie taka “inkluzywna”.

Książka ta to nie tylko historia bibliotek, ale historia słowa pisanego w ogóle, gdyż te dwie rzeczy szły ze sobą w parze. Zatem historia bibliotek to pozycja fascynująca nie tylko dla bibliotekarzy, ale także dla każdego kto kocha książki i kocha czytać. To podróż przez nasze dzieje - zauważmy, że głównie jednak cywilizacji zachodniej - pokazująca, jak z biegiem wieków zmieniało się podejście do słowa pisanego, a co za tym idzie jak zmieniała się rola bibliotek. Danie ludziom dostępu do książek, rozpowszechnienie się czytelnictwa, a zatem też wiedzy - co zapoczątkowane zostało przez wynalazek druku - było przecież katalizatorem postępu. Zatem nie lekceważmy książek, uważając je za przeżytek, który może zastąpić internet. Bo zdanie się na maszyny i zaprzestanie poszukiwania odpowiedzi na pytania o otaczający nas świat - będzie końcem ludzkości.

Metryczka:
Gatunek: historia
Główny bohater: biblioteka
Miejsce akcji: cały świat
Czas akcji: -
Ilość stron: 554
Moja ocena: 6/6
 
Andrew Pettegree, Arthur der Weduwen, Biblioteki. Krucha historia, Wydawnictwo Smak Słowa, 2022

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później