Ziemi należy używać, wszak w Biblii napisano czyńcie sobie Ziemię poddaną. A to najlepiej przez wycinanie lasów, oranie i sianie zboża, budowanie domów, zalewanie betonem. A zatem używali, tym bardziej, że lasy w Nowym Świecie wydawały się nieskończone, zasoby niewyczerpane (lasy przecież odrastają „same siebie”). Choć dość szybko w sumie okazało się, że jednak nie. Las się cofał, zwierzyny na futra zaczęło brakować. Wycinki przesuwały się do coraz to nowych obszarów kontynentu amerykańskiego, gdzie potem zostawała tylko ogołocona (i zanieczyszczona) ziemia. Cięli, zwalali, palili gdzie się dało, bo drewno to przecież świetny interes. A w miarę postępu technologicznego szło to coraz szybciej i sprawniej.


Ludzie od zawsze żyli w zgodzie z lasem i byli mu za to wdzięczni. Uważała, że niekończący się wyrąb drzew dla idiotycznego celu „oczyszczania ziemi” był zły. Ale to, myślał Rene, jest kobieca gadanina. Bór rósł wokół – olbrzymi i nieskończony. Zadaniem mężczyzn jest podporządkowanie sobie tej bujności i poskromienie ziemi, na której rośnie las – nieprzydatnej, dopóki się go nie wykarczuje i nie obsadzie pszenicą i ziemniakami.

Powieść Annie Proulx to w gruncie rzeczy historia jednej rodziny, w której splotły się losy przybyszów ze starego kontynentu oraz rdzennych Indian. To rodzina, która założyła firmę tnącą i handlującą drewnem. Akcja Drwali dzieje się na przestrzeni ponad 300 lat, od schyłku wieku XVII, a kończy współcześnie. Dlatego też bohaterów jest wielu – i z jednej strony są to koloniści, z drugiej strony Indianie, na których tereny przybyli biali i których zmusili do pracy m.in. przy wyrębie drzew i do przyjęcia stylu życia białych. Nie wiedzieć czemu polowanie, łowienie ryb, czy zbieranie roślin było „niewłaściwym” sposobem używania ziemi w oczach białych. I tu ukazane jest, jak rdzenna ludność nie tylko traciła miejsce do życia, kawałek po kawałeczku, spychana na coraz dalsze tereny, ale również traciła swoją tożsamość  kulturową. Indianie mieszali się z białymi, a tradycyjny styl życia coraz bardziej tracił na znaczeniu, a nawet przestawał być możliwy do prowadzenia. Nie było już lasów, gdzie Indianie mogliby polować, a by żyć trzeba było iść zarabiać pieniądze. Oczywiście w najgorszych, najcięższych pracach, których nie chcieli wykonywać biali. 

Indianie to nasz problem. Nie używają ziemi, jak należy, łażą tylko w tę i z powrotem i polują. A Pismo mówi wprost, żeby używać ziemi. A tutaj jest jej tyle, że każdy może robić na niej, co mu się żywnie podoba i ruszać dalej. A Indian nie da się przekonać do właściwego używania ziemi: do karczowania, uprawiania, obsadzania i zbierania. Do hodowania na niej zwierząt. Do wydobywania z niej kopalin. Do czerpania drewna. Mówiąc krótko, to dzicy, nieznający cywilizacji ludzie. I wrogowie chrześcijan.

Autorka jednak nie skupia się na postaciach bohaterów, tylko na samych zachodzących w Ameryce i Kanadzie procesach kolonizacji: przejmowania ziemi, zaprowadzania swoich porządków przez białych, spychania rdzennej ludności na margines, a przede wszystkim rzecz jasna wycinaniu kolejnych połaci lasu. Więcej, niż o samych losach bohaterów dowiadujemy się o specyfice tego całego interesu oraz mentalności prowadzących go ludzi, gdzie dochodzimy aż do czasów obecnych i rosnącej świadomości ekologicznej. Choć jest to oczywiście powieść o wydźwięku ekologicznym, to nie ma tu rozbudowanych opisów przyrody, nie ma też nachalnego dydaktyzmu pro-ekologicznego. Autorka po prostu opowiada o tym, jak to było kiedyś, jak ludzie myśleli i jak postępowali, a ocenę tego pozostawia czytelnikowi. Stopniowo do głosu dochodzą kwestie racjonalnej gospodarki leśnej, a kiedy docieramy do czasów współczesnych naturalnym jest, iż pojawia się problem katastrofy klimatycznej.

Drwale to dla mnie jedna z najważniejszych współczesnych powieści. Cenię ją właśnie za to wyważenie, subtelność – jest zupełnie inna, niż Listowieść. Kunszt Proulx znać w tym, że wszystkie wątki tej powieści pięknie się spinają. Ale i tak czytanie jej było dla mnie bolesne, czytałam to ze ściśniętym gardłem i z takim poczuciem bezradności. Bo tego, co ludzie zniszczyli już nie da się odbudować.  Nie odtworzymy prastarych puszcz, nie odrosną tysiącletnie araukarie, wydawałoby się nie do powalenia - fragment rozgrywający się w Nowej Zelandii i gdzie Maoryska prosi przedstawicieli firmy drzewiarskiej, by nie wycinali ich świętych drzew, był dla mnie szczególnie bolesny i taki z rodzaju tych, które zapadają w pamięć.

Intensywny wyrąb dotknął najpierw kahikatea, potem araukarie, wszędzie rąbano i cięto. Na niektórych parcelach można było wędrować całymi dniami po zrąbanych pniach drzew, ścielących się na ziemi. Potem tę wielką masę drewna podpalano, by jak najszybciej pozbyć się lasu, zarośli, pnączy, owadów, owoców, nietoperzy, epifitów, gałęzi, paproci i leśnych śmieci. Przybysze nie chcieli zrozumieć tej dziwnej nowej krainy, brali z niej tylko to, co przynosiło zysk. Nie mieli o niczym pojęcia. Las rósł dla nich.

I co gorsza, mimo, że dziś wiemy, jak ważne są lasy dla naszego przetrwania – nadal je wycinamy i niszczymy bioróżnorodność. I dodać należy, to dzieło białego człowieka (i oczywiście mężczyzny), bo jednak ludy rdzenne żyły w poszanowaniu dla przyrody, a dopiero przejąwszy styl życia najeźdźców zaczęły przyrodą gardzić. Wszystko to pozostawia gorzki posmak i taką myśl, że współczesna świadomość ekologiczna (nadal tak naprawdę będąca w powijakach, bo jest wielu ludzi, którzy jej nie mają) to wszystko jest musztarda po obiedzie, jak zwykle mądrzy jesteśmy po szkodzie, i to w tym przypadku kiedy te szkody są naprawdę gigantyczne i nieodwracalne. Ale nie przejmujemy się tym, bo większość z nas widzi tylko taki horyzont, jaki zajmuje jego życie. Czyli bardzo krótki – w kontekście chociażby drzew.

Metryczka:
Gatunek: powieść historyczna
Główny bohater:  ród Duków i Selów
Miejsce akcji: Ameryka Północna
Czas akcji: XVII - XXI wiek
Ilość stron: 860
Moja ocena: 6/6
 
Annie Proulx, Drwale, Wydawnictwo Czwarta Strona, 2017

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później