Kiedy jest najlepsza pora na posadzenie drzewa? Dwadzieścia lat temu – mówi podobno chińskie porzekadło. Drzewa są cudem natury. Wytwarzają tlen, gromadzą wodę, spulchniają glebę. Produkują pożywienie oraz wiele cennych i pożytecznych substancji. Dają cień, wytchnienie od skwaru, ochładzają powietrze. Służą cieniem nawet drwalom, którzy je unicestwiają. Tworzą symbiozę z innymi roślinami i zwierzętami. A poza tym są po prostu piękne. Nie są naszym wrogiem – wręcz przeciwnie. Jednak człowiek zapamiętale je niszczy, widząc w nich często tylko przeszkodę. Coś, co trzeba wyciąć bo zawadza w wybudowaniu kolejnego domu, parkingu lub drogi. Albo stanowi zagrożenie, rosnąc przy drodze, bo kierowca może w nie uderzyć. Wyciąć. Albo nawet tylko dlatego, że ktoś dojdzie do wniosku, że „sprzątanie liści za dużo kosztuje”. Często rośliny niszczone są po prostu bezmyślnie, z głupoty. Ale najczęściej dla zysku, dla pozyskania drewna i przerobienia go na deski i gonty. Dlatego na Ziemi wycięliśmy już całe połacie lasów, większość pradawnych puszcz, bezcennych ekosystemów. Już kilka lat temu Annie Prouxl napisała Drwali – powieść właśnie o tym, jak ludzkość wycięła lasy na wszystkich kontynentach, od Europy, przez Amerykę, a kończąc na Nowej Zelandii. Teraz Richard Powers powraca do tematu tworząc pean na cześć drzew oraz ludzi, którzy zaangażowali się w ich obronę. Wiecie, tych, których nazywa się idealistami, wariatami, ekoterrorystami. Radykałami. Bo porywają się z motyką na słońce, próbują wyczerpać ocean kapitalizmu żołędziową czapeczką, bo przeciwko nim stoi prawo zezwalające na wyrąb oraz „rozsądek” tych, którzy żyją z przemysłu drzewnego. Drzewa mają tylko jedną wadę – trzeba wielu lat, by wyrosły. A raz ściętego nie da się odtworzyć, tak jak da się odbudować zburzony dom. Natomiast wycięcie lasu to nie tylko śmierć drzew, to zagłada całego biosystemu z niezliczonymi gatunkami flory i fauny.

Patricia mogłaby im opowiedzieć o prostej maszynie, która obchodzi się bez paliwa i wymaga zaledwie minimalnej konserwacji, ale metodycznie konfiskuje węgiel, wzbogaca i chłodzi glebę, czyści powietrze i łatwo daje się powielić w dowolnym rozmiarze. O technilogii, która sama się kopiuje, a nawet za darmo zrzuca na ziemię żywność. O urządzeniu tak pięknym, że opiewają je poeci.

Listowieść to najbardziej ekologiczna powieść, jaką do tej pory czytałam. Oddająca wreszcie sprawiedliwość roślinom – drzewom – którym jest poświęcona, a nie ludziom. Opowiada o wartości przyrody, tak niedocenianej przez ludzi, oraz o bólu tych, którzy starają się chronić to, co jeszcze pozostało. Powers pisze przede wszystkim o tym cudzie ewolucji, jakim są lasy i drzewa, opisuje mnogość ich gatunków, ich odrębność, wspaniałe formy, jakie przybierają. Pojawiają się tutaj teorie znane mi już z książki Petera Wohllebena Sekretne życie drzew. W porównaniu z drzewami człowiek, który porywa się z piłami i buldożerami na tysiącletnie sekwoje jest li tylko wandalem, barbarzyńcą. Nic go nie usprawiedliwia, a jednocześnie wydaje się, że nic, żadne argumenty nie są w stanie go powstrzymać w tym niszczycielskim amoku. Dla mnie ludzcy bohaterowie Listowieści stoją na drugim planie – to osoby w taki, czy inny sposób wrażliwe na przyrodę i starające się coś robić w jej obronie. Powers pokazuje jak brutalnie traktowani są ekolodzy protestujący w obronie drzew – tak jakby byli przestępcami. Tak też są widziani – jako ci, którzy zdradzają swój gatunek. Ale prawo stojące po stronie tych, którzy zabijają rośliny i zwierzęta, uznając, że ich życie jest nic niewarte, to ludzkie prawo, prawo silniejszego. To człowiek tak zdecydował, bo mógł, bo rośliny i zwierzęta głosu nie mają – one z pewnością miałyby inne zdanie i inne paragrafy. Powers każe się nad tym zastanowić, czy aby na pewno powoływanie się na prawo i rozsądek jest słuszne, skoro jest to perspektywa tylko jednego gatunku. I czym jest owo prawo i ów rozsądek. A może rozsądek to tylko jedno z narzędzi władzy? Święte jest tylko ludzkie życie? To tak jakby lwy wypowiadały się o losie i prawach antylop. Zresztą i w historii ludzkości mamy podobne analogie, bo przecież przez wieki odmawiano głosu kobietom, czy osobom innej rasy, twierdząc zarazem, że to naturalne i że nie jest to żadna dyskryminacja. Pewnie, że żadnej dyskryminacji nie ma, jeśli stwierdza to biały mężczyzna chcąc uciszyć protestujące kobiety i podtrzymać swoje przywileje. Listowieść skłania ku przemyśleniom i zerwaniu z powszechnie przyjętymi prawdami, że wszystko, co znajduje się na Ziemi jest własnością ludzi i że możemy z niej korzystać bez umiaru, nie dając nic w zamian. Zużywać zasoby na kredyt, którego nie jesteśmy w stanie spłacić. Powers pisze o tym w nienachalny, acz stanowczy sposób.

Posiadanie i panowanie: nic prócz nich się nie liczy. Ziemi nie przestanie się spieniężać, dopóki każde drzewo nie będzie rosło w równym z innymi w rzędzie, siedem kontynentów nie stanie się własnością trzech osób, a każdy duży organizm nie będzie hodowany na rzeź.

To nie będzie piękna recenzja, pełna ozdobników. Tak naprawdę trudno pisać mi o tej książce, bo doświadczam w związku z nią wielu emocji i trudno mi uporządkować swoje myśli oraz trzymać te emocje na wodzy. Myślę, że długo nie będę w stanie z tej lektury się otrząsnąć, na pewno jest to jedna z najważniejszych książek tego roku. Bowiem czyta się to wszystko mając w głowie nadchodzący wielkimi krokami kryzys klimatyczny i przeżywając gorzką porażkę jakiej doświadcza przyroda w konfrontacji z człowiekiem. Tym jednym gatunkiem, który podporządkował wszystkie istnienia swoim interesom. Powers daje temu wyraz na każdej stronie i nie daje żadnej nadziei, że ludzie wreszcie się opamiętają. Skoro nie potrafiliśmy się zjednoczyć w obliczu pandemii, bo ludzie podzielili się na tych, którzy z nią walczyli i się chronili oraz na tych, którzy w nią nie wierzyli – to co dopiero mówić o kryzysie klimatycznym, który jest przecież dużo bardziej skomplikowaną (i trudniejszą) kwestią. W istocie mimo tak wielu dowodów i tak wielu znaków ekologicznej katastrofy, ciągle tych, którzy apelują o zmiany nazywa się wariatami. Dlaczego nie widzimy, że to oni mają rację? Nie rozumiem, jak ludzie mieniący się przecież istotami myślącymi nie rozumieją, że przyroda jest nam potrzebna do życia. Dlaczego to obrońców przyrody nazywa się nierozsądnymi, zamiast tych którzy ją dewastują z chęci zysku i realizacji krótkotrwałych celów, mając za nic przyszłe pokolenia? Tymczasem mam wrażenie, że – podobnie jak antyszczepionkówców – tak denialistów klimatycznych przybywa. Mimo alarmujących danych lasy ciągle wycinane są na potęgę i ciągle pojawiają się kolejne pomysły ich pozbycia się, takie jak chociażby nasz rodzimy poselski projekt wycięcia  2500h drzew po to, żeby zbudowac na tych terenach inwestycje "poprawiające jakość powietrza". Absurd level hard. Jeden z bohaterów Listowieści, psycholog, zajmuje się złudzeniami poznawczymi, starając się zrozumieć to, dlaczego ludzie są tak krótkowzroczni i nie widzą tego, że podcinają gałąź, na której siedzą… I my mienimy się sapiens? W dodatku, ekosystemy są tak złożone, że mimo całej swojej mądrości człowiek po prostu nie jest w stanie naprawić tego, co popsuł. Wypadałoby się zgodzić z jedną z bohaterek Listowieści, co do tego, co dobrego dla jutrzejszego świata może zrobić człowiek. Myśl, że życie roślin i zwierząt może być równie istotne jak życie ludzi, wydaje się nam - ludziom - zbyt radykalna, być może nadchodzą jednak czasy, kiedy trzeba będzie oddawać życie za przyrodę, co ludziom dziś nie mieści się w głowach… A ja nie potrafię ostatnio przestać o tym myśleć, żyć sobie tak beztrosko, jak milcząca większość wokół mnie. 

 

Przesłanie Listowieści jest dla mnie jasne i niepodważalne. Mimo tego bardzo trudno mi się tę powieść czytało, i to nie tylko z uwagi na obciążający, fatalistyczny wydźwięk. Przeszkadzał mi specyficzny styl autora. Autor pisze w tak zawiły, często metaforyczny i abstrakcyjny sposób, że wiele rzeczy było dla mnie niejasnych. Książkę wypełnia wiele poetyckich i na poły filozoficznych fragmentów – pojedyncze zdania pięknie brzmią, ale czasem nie składają się w klarowną opowieść. Jest to uciążliwe zwłaszcza pod koniec książki, z trudem dobrnęłam do jej końca. Aczkolwiek jest tu też wiele fragmentów, które sobie wynotowałam, nad którymi się zatrzymywałam, bo dobrze oddawały mój tok myślenia i skłaniały do refleksji. Bohaterów, którzy przewijają się przez Listowieść poznajemy od dzieciństwa, a mimo to miałam poczucie, że ich nie znam, że nie wiem, jacy tak naprawdę są – bo autor pokazuje nam to, co robią, jak postępują, ale nie wyjaśniając głębiej tego, co myślą i co nimi kieruje. A przynajmniej dla mnie nie było to jasne. Ich losów niejednokrotnie trzeba się w tej powieści domyślać, dopowiadać. Poza tym co najmniej dwa wątki wydają mi się w Listowieści zbędne, bo nic nie wnoszą do całości – to wątek kalekiego twórcy gier komputerowych oraz pary byłych aktorów (w zasadzie nawet trudno powiedzieć kim oni są, takie to jest niejasne). To co powyżej sprawia, że książka była dla mnie trudna
w odbiorze. Najbardziej podobała – i najbardziej przejrzysta – była dla mnie opowieść o badaczce drzew i lasów, autorce przełomowych teorii o leśnych ekosystemach, coraz bardziej zdesperowanej wskutek tego, co wyprawiają ludzie. Był to zarazem wątek najsmutniejszy, najbardziej tragiczny. 

 

Nie było nas, był las. Nie będzie nas, będzie las. I to – z kolei - polskie porzekadło w zasadzie mogłoby być mottem Listowieści. Człowiek zniknie, kiedy już unicestwi przyrodę – ale ona się odrodzi, tak czy inaczej. Oby bez nas. 

 

Metryczka:
Gatunek: beletrystyka
Główny bohater: drzewa
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 624
Moja ocena: 5/6

Richard Powers, Listowieść, Wyd. WA.B, 2021

 

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później