Włóczędzy Dharmy - Przeczytaj to jeszcze raz (5)

Jest połowa lat 50-tych, właśnie rodzi się kultura beatników. Dwaj młodzianie, Ray Smith i Japhy Ryder fascynują się filozofią buddyjską. W jej duchu starają sobie organizować życie, co oznacza medytacje (czasem wspólne), układanie wierszy, beztroskie zabawy oraz wędrówki po kraju, w tym po górach. Obaj nie przejmują się kwestiami egzystencjalnymi, żyją z dnia na dzień i właściwie nie wiadomo za co. Włóczęgi Ray'a pociągami i autostopem przypominają peregrynacje Jacka Londona, a samotny pobyt w odizolowanym zakątku świata na Desolation Peak jako strażnika górskiego kojarzy się z sielanką na Brokeback Mountain.

Włóczędzy Dharmy Jacka Kerouaca jest książką mniej znaną, niż biblia beatników W drodze. Obydwie pozycje są mocno zakorzenione w hippisowskich czasach. Bohater-narrator Włóczęgów chce cieszyć się życiem w jego prostocie, zgodnie z przewrotnym duchem Zen. Wytyka (już wtedy) społeczeństwu konsumpcjonistyczny styl życia, wpatrywanie się bez cienia refleksji w ekrany telewizora i gromadzenie dóbr. A przecież życie to tylko pustka, ułuda, fatamorgana naszego umysłu. Kiedyś, kiedy czytałam tę powieść, zachwyciła mnie właśnie owa prostota do jakiej dążą bohaterowie. Nie przywiązują oni wagi do spraw materialnych; Japhy mieszka w domku, którego jedynym wyposażeniem są japońskie maty oraz [pomarańczowy] regał z książkami. Asceza i prostota w ich najdoskonalszym kształcie. Moją absolutną fascynację wzbudza także [niewykonalny] pomysł zamieszkania na pustkowiu, w górskiej chatce, w otoczeniu tylko lasów i łąk...
W bystrym nurcie rwącej Skargit, która spływała z Marblemount, śnieżna biel bystrzyc stapiała się z głęboką zielenią spokojniejszej toni. Na zboczach góry ginęły we mgle wysokopienne sosny górujące nad Pacyfikiem. A wyżej rysowały się ostre turnie, nad którymi sunęły chmury odsłaniające raz po raz ostre górskie słońce. 

Sposób, w jaki pisze Kerouac, zachwycając się każdym niemal źdźbłem trawy może zachwycać, zapierać dech w piersiach, lecz ociera się też o grafomanię. W zasadzie cała powieść stanowi pean na cześć przyrody, nieskrępowanej wolności i radości życia. Gór, lasów, krystalicznych potoków, mgły, nieba. Bliskie to jest poematowi, poezji wręcz. Kerouac oddaje we Włóczęgach Dharmy ideę: życie jest piękne, świat jest piękny, warto cieszyć się każdym dniem. 

Wydaje się jednak, że Ray nie do końca umie dojść do porozumienia w tym względzie z samym sobą, bo choć aktywnie praktykuje buddyzm i doznaje swojego rodzaju "oświeceń", to zdarzają mu się epizody nie przystające do życia mnicha, jak chociażby pijackie imprezki i orgie seksualne. Prowadzi typowe życie hippisa, obojętnie w jaką ideologię by to ubrać. Z perspektywy czasu opowieść o niefrasobliwych młodzieńcach straciła dla mnie urok. Nie mam zbyt metafizycznego usposobienia, a może stałam się na to zbyt sceptyczna. Zastanawiałam się nawet, czy autor pisze tak na poważnie, czy też jest to jakiś rodzaj pastiszu. Ray jest nieco szurnięty, a jego zwierzenia i wiersze momentami zdają się istnym stekiem bzdur... Nie ma tu natomiast prawdziwie głębokich myśli, a przede wszystkim czynów, którymi bohaterowie dawaliby przykład dobrego, prostego życia w duchu Zen. W końcu nie polega ono na obijaniu się, wykrzykiwaniu idiotycznych zdań i sesjach jab-jum. Tym razem więc bez zachwytów.

Jack Kerouac, Włóczędzy Dharmy, Wyd. Rebis, 1994

Komentarze

  1. Nie wiem, czy by mi ta książka przypadła do gustu, ale za to brzmi tak jakoś całkiem nietypowo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nietypowo, bo to książka z lat 60-tych; dziś tematyka hippisowska, fascynacja Wschodem nie jest już tak popularna

      Usuń
  2. Ostatnio zaczyna mnie ten okres w amerykańskiej literaturze fascynować, więc coś czuję, że i na "Włóczęgów..." przyjdzie pora :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później