Pan Lodowego Ogrodu
Mogę zrozumieć czytelniczą fascynację fantastyką: daje ona możliwość całkowitego
oderwania się od szarej rzeczywistości, pożeglowania gdzieś w kosmos, lub w
odległą przeszłość, która nigdy nie istniała. Uznane dzieła z gatunku
fantastycznego, takie jak Władca Pierścieni, czy Gra o tron, stają się dziełami
kultowymi. Ja jednak, gdybym miała czytać tylko fantastykę/fantasy, chyba
szybko bym zwariowała. Po pewnym czasie zanurzenia w taki świat, który nie
odpowiada istniejącym realiom, człowiek (tzn. ja) zaczyna się czuć dziwnie. Nie
mówię o tym, że zaczynam widzieć elfy, czy zimną mgłę, ale czuję się
przytłoczona tą odmiennością, czuję się jak pogrążona w jakimś niezbyt
przyjemnym, narkotycznym śnie. Zwłaszcza jeśli świat stworzony przez pisarza
jest światem nie tylko innym, ale i mrocznym, złym, pogrążonym w smutku,
wojnie, czarnej magii. A tak właśnie jest w przypadku Pana Lodowego Ogrodu.
Dosyć długo przymierzałam się
do tej książki, aż w końcu zabrałam się za nią po obejrzeniu Thora. Pan
Lodowego Ogrodu to również połączenie fantasy rodem ze średniowiecza, z
wynalazkami z przyszłości. Superbohater, Vuko Drakkainen zostaje wysłany na inną planetę, Midgaard (to też
kojarzy mi się z Thorem), z misją ratunkową dla uczestników poprzedniej wyprawy
badawczej. Zaginęli oni bez wieści w świecie, tkwiącym w średniowieczu - według
ziemskiej miary czasu. W dodatku najwyraźniej w świecie tym źle się dzieje,
zaczyna w nim rządzić magia.
Pierwszy tom jeszcze czytało
mi się w miarę dobrze, ale PLO szybko mnie zmęczył. Powieść ma 4 tomy, ja
miałam dość już na początku drugiego i w miarę czytania mój entuzjazm opadał.
Drugi tom po prostu mnie nudził, zdarzyło mi się ze dwa razy prawie zasnąć nad
książką. Przez te kilkaset stron nie dzieje się bowiem nic naprawdę znaczącego, dwa wątki obecne w książce posuwają się do przodu w ślamazarnym tempie. Nie mogę zrozumieć,
jak można wyprodukować tak wiele słów, by opisać tak - w gruncie rzeczy -
niewiele. Tańczący ze słowami - tak nazwałabym Grzędowicza. Pisarz bowiem mnoży
słowa, bawi się z nimi, żongluje, by język był piękny i potoczysty, ale traci
na tym dynamika i klarowność powieści. Za dużo słów, za mało konkretów. W miarę
czytania niewiele się wyjaśnia, ba czytelnik jest coraz bardziej
zdezorientowany. Autor kreuje fantastyczne sceny i ich nie tłumaczy. To już nie
jest opisywanie, niezbędne do tego, by czytelnik mógł sobie wyobrazić postaci i
wydarzenia, ale nadpisywanie, które zaciemnia obraz sytuacji. W
fantastyce twórca ma nieograniczone pole do popisu, ale to nie zwalnia go z logiki i spójności. A PLO nie trzyma się kupy - występują tu
luki, dziury logiczne, jest za dużo
niewiadomych. Trzeba się mocno wysilać, żeby zrozumieć o co w tym wszystkim
chodzi. Dlaczego na tej innej planecie zamieszkują ludzie, mający w zasadzie
takie same obyczaje, jak na ziemi? Po co poleciała tam ekspedycja i co badała?
Dlaczego główny bohater podejmuje się
misji zbawiania tego świata, mimo, że wyraźnie ma nakazane się nie wtrącać? Van
Dyken zmienia rzeczywistość, ale w jaki sposób to robi, skoro nie ma to nic
wspólnego z ziemskimi wynalazkami? Czym jest cyfral i co on właściwie robi? W
jaki sposób główny bohater zdołał się "odczarować", po tym, co stało
się w tomie I?? W połowie I tomu pojawia się wątek królestwa Amitrajów - bardzo
ciekawy, owszem, nawet ciekawszy od głównego wątku, tylko nie wiadomo skąd on
się wziął i jakie ma powiązanie z Drakkainenem. A jaką rolę spełnia wolta
narracji z pierwszej osoby na trzecią i odwrotnie, której dokonuje autor co
jakiś czas? Nie wiadomo, skoro wydarzenia cały czas oglądamy z perspektywy Drakkainena.
Nie wspomnę, że tytułowy Pan Lodowego Ogrodu w ogóle się w powieści nie pojawia
w I i II tomie i nie wiadomo kim on jest.
Widać wyraźnie, że książka
została napisana przez mężczyznę i jest skierowana raczej do męskiego
czytelnika. Świat PLO jest zmaskulinizowany. Rzecz jasna Vuko
Drakkainen jest superbohaterem: supermęskim, odważnym, sprawnym i koniecznie
cynicznym, acz nie pozbawionym odruchów serca. PLO zarazem cierpi na ubóstwo
bohaterów - w zasadzie mamy ich tylko trzech, wyraźnie zarysowanych (z czego dwóch w
wątku równoległym), a pozostałe postacie czytelnika nie obchodzą. No i ta typowa dla panów fascynacja bronią i różnymi zabawkami, te
długie sceny walk (zbyt długie, jak na mój gust). Ale ulubionym motywem pisarza
jest chyba wędrówka. W zasadzie obydwa tomy, a szczególnie drugi się do tego
sprowadzają. Drakkainen idzie i idzie, i idzie, a oprócz tego niewiele się
wydarza. Podobnie zdetronizowany cesarz w równoległej opowieści - też wędruje. Góry,
doliny, lasy, pustynie. Żeby nie było zbyt monotonnie od czasu do czasu zdarza
się jakaś bijatyka, a w trakcie wędrówki bohaterowie lubią sobie pofilozofować
- na temat drogi, losu, przeznaczenia... Niektóre sceny zaś mają charakter
taki, jakby pisarz nieźle się najarał. Jakieś wizje, sny, narkotyczne majaki? Poza tym, PLO w gruncie rzeczy
wcale nie jest aż tak oryginalny, jak mogłaby być powieść tego gatunku.
Wspomniałam już o skojarzeniach z Thorem. W PLO widać wyraźnie różne
inspiracje, m.in. tradycyjnie już kulturą średniowiecza (medieval fantasy), czy
różnymi mitologiami i sagami, co sprawia, że PLO wydał mi się trochę
odgrzewanym kotletem. Naprawdę świeżych momentów jest w PLO mało; oryginalne są
nawiązania do malarstwa Bosha - ok, tego w innych książkach fantasy jeszcze nie
spotkałam.
Nie wiem, na czym polega
fenomen tej książki. Jest nudna i przegadana. Nie jest to, coś, co czytałabym
z zapartym tchem i z niecierpliwością sięgała po kontynuację. Na razie mam
dosyć. Doszłam do wniosku, że mam wiele innych, o wiele ciekawszych rzeczy do
czytania. Trzeci i czwarty tom przeczytam może później. A może nie.
Jarosław Grzędowicz, Pan Lodowego Ogrodu, t.1-2, Wyd. Fabryka Słów, 2012
Książka zgłoszona do wyzwania Czytam opasłe tomiska (545 + 656 str.)
Jarosław Grzędowicz, Pan Lodowego Ogrodu, t.1-2, Wyd. Fabryka Słów, 2012
Książka zgłoszona do wyzwania Czytam opasłe tomiska (545 + 656 str.)
Mam z "Panem Lodowego Ogrodu" ogromny problem, bo seria właściwe mi się podobała, ale czasami musiałam się wręcz zmuszać do lektury (ostatni tom czytałam 3 miesiące z przerwami - to mój osobisty rekord w czytaniu jakiejkolwiek książki). Książki Grzędowicza są faktycznie przegadane, tom 3 i 4 niestety też :/
OdpowiedzUsuńAkurat jestem jednym z tych czytelników PLO, którzy z zachwytem i zapartym tchem śledzili przygody Vuko :) Ale całkowicie rozumiem Twoją niechęć i znudzenie. Mnie podczas lektury okropnie drażniły zapożyczenia z innych sag, utworów literackich i legend - trochę za dużo moim zdaniem tego było, niemniej pokochałam ten świat i czułam epicką potrzebę uratowania go przed zagładą :)
OdpowiedzUsuńA ja jeszcze nie czytałam, a wokół słyszę same superlatywy. Może to i dobrze, że dla równowagi nie jesteś zachwycona ;) Ja z kolei jakiś czas temu poczytywałam trochę Piekarę, i też nie rozumiem do końca fascynacji Mordimerem. I też takie to jednostronnie męskie. Jeśli już się jakaś kobieta pojawia to tylko, żeby biustem pofalować. Ewentualnie stać się ofiarą gwałtu bądź morderstwa.
OdpowiedzUsuńJak zwykle jestem w opozycji do mainstreamu ;) I faktycznie nie lubię, jak w tych książkach fantasy kobiety istnieją tylko jako obiekt seksualny
UsuńZdecydowanie nie dla mnie. Mam kilka ksiazek Dukaja i kiedys pewnie sprobuje je przeczytac, ale po przeczytaniu Twojej recenzji, to "kiedys" bardzo sie oddala.
OdpowiedzUsuńAno, usiłowałam kiedyś czytać "Lód" i poległam - ale obiecałam sobie, że jeszcze kiedyś spróbuję. Wydaje mi się jednak, że Dukaj to inny styl i inna liga, niż Grzędowicz
UsuńO, a ponoć taka dobra... ja mało czytam polskiej fantastyki, na ogół raczę się raczej jakimiś amerykańskimi śmieciami, ale teraz to mnie zaskoczyłaś :) Ale może to rzeczywiście książka dla facetów :)
OdpowiedzUsuńJa jestem kobietą i uwielbiam ten cykl:)
OdpowiedzUsuń