Księga wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa
Lektura Kanonu, wespół z serialem zainspirowała mnie do spłodzenia aż czterech wpisów (!). Do tej pory: o osobowości Sherlocka Holmesa, o jego metodach dedukcji, o jego życiu "intymnym". Pora na podsumowanie.
Jak wspaniale, że pomimo mnóstwa przeczytanych przeze mnie książek, są jeszcze takie, które warto odkrywać, a do takich z pewnością należy Sherlock Holmes. Opowieści o genialnym detektywie to lektura wyjątkowo lekka i przyjemna – typowy page-turner, znakomity relaks i rozrywka. To czego na pewno nie można zarzucić Conan Doyle'owi to nuda: akcja wszystkich tekstów jest co najmniej wartka - czytałam Księgę dokonań dosyć długo, bo sprawiało mi to taką przyjemność, że starałam się ją sobie dawkować. A po skończeniu miałam ochotę zacząć czytać od nowa!
Kanon jest nacechowany mocno wiktoriańskim stylem, który przejawia się m.in. w specyficznym przedstawianiu płci pięknej jako płci słabej, nawiązaniach do obyczajowości, a przede wszystkim w mrocznym, londyńskim klimacie, spowitym mgłą i oświetlanym przez gazowe latarnie. Sporo jest również nawiązań do imperializmu Wielkiej Brytanii: często pojawiają się wzmianki o Indiach, Australii czy Ameryce, a w powieściach Conan Doyle wprowadza nawet rozbudowany drugi plan, w którym przenosimy się na inne kontynenty.
Konstrukcja kryminałów jest nieznośnie (lub uroczo - zależy od interpretacji) staroświecka, są one zbudowane według dosyć czytelnego schematu. Nie ma w nich niedomówień, podtekstów, dodających postaciom pikanterii, ani dodatkowych wątków. Postacie są bardzo prostolinijne, czarno-białe, jedynie główny bohater jest postacią bardziej złożoną i niejednoznaczną. Czarne charaktery z kolei sprawiają trochę groteskowe wrażenie, jak wyjęte z powieści Dickensa. Rozsądek mówi mi więc, że możliwe, że gdybym to sobie czytała ot tak sobie, nie zachwyciłabym się: ot po prostu lekko przeterminowane kryminały, bez drugiego dna. Conan Doyle zresztą tak to traktował, nie tworzył Sherlocka jako arcydzieło, lecz sposób na niezły zarobek. W miarę czytania czułam jednak, jak coraz bardziej iskrzy: trudno było nie polubić oryginalnego Sherlocka i nawet tego mdłego Watsona. Sęk w tym, że niezwykle trudno jest mi w tej chwili oceniać literackiego Sherlocka obiektywnie, kiedy jestem mocno zindoktrynowana przede wszystkim przez serial. Oczywiście, że czytając o Holmesie miałam przed oczyma Benedicta, nie umiem już tych dwóch postaci rozdzielić. W jednym z ostatnich opowiadań: Domek po trzema daszkami, Sherlock zachowuje się dokładnie jak ten serialowy ;)
Moją ulubioną częścią Kanonu okazał się Pies Baskervillów,
w którym w jeszcze bardziej klarowny sposób, niż przedtem
przedstawione są metody śledcze Holmesa. Ciekawe jest, że na plan pierwszy wysuwa się w tej powieści Watson. A poza klasycznym wątkiem
detektywistycznym, Conan Doyle
wprowadza tu piękne, romantyczne opisy otoczenia, w jakim dzieje się
akcja powieści -
domostwa Baskervillów oraz przede wszystkim krajobrazów. Mroczne
wrzosowiska, ponury dom - kojarzyło mi się to z Wichrowymi wzgórzami oraz z opowiadaniami Edgara Allana Poe (który zresztą zainspirował Conan Doyle'a do stworzenia Sherlocka Holmesa.
Jak wspaniale, że pomimo mnóstwa przeczytanych przeze mnie książek, są jeszcze takie, które warto odkrywać, a do takich z pewnością należy Sherlock Holmes. Opowieści o genialnym detektywie to lektura wyjątkowo lekka i przyjemna – typowy page-turner, znakomity relaks i rozrywka. To czego na pewno nie można zarzucić Conan Doyle'owi to nuda: akcja wszystkich tekstów jest co najmniej wartka - czytałam Księgę dokonań dosyć długo, bo sprawiało mi to taką przyjemność, że starałam się ją sobie dawkować. A po skończeniu miałam ochotę zacząć czytać od nowa!

Kanon jest nacechowany mocno wiktoriańskim stylem, który przejawia się m.in. w specyficznym przedstawianiu płci pięknej jako płci słabej, nawiązaniach do obyczajowości, a przede wszystkim w mrocznym, londyńskim klimacie, spowitym mgłą i oświetlanym przez gazowe latarnie. Sporo jest również nawiązań do imperializmu Wielkiej Brytanii: często pojawiają się wzmianki o Indiach, Australii czy Ameryce, a w powieściach Conan Doyle wprowadza nawet rozbudowany drugi plan, w którym przenosimy się na inne kontynenty.
Konstrukcja kryminałów jest nieznośnie (lub uroczo - zależy od interpretacji) staroświecka, są one zbudowane według dosyć czytelnego schematu. Nie ma w nich niedomówień, podtekstów, dodających postaciom pikanterii, ani dodatkowych wątków. Postacie są bardzo prostolinijne, czarno-białe, jedynie główny bohater jest postacią bardziej złożoną i niejednoznaczną. Czarne charaktery z kolei sprawiają trochę groteskowe wrażenie, jak wyjęte z powieści Dickensa. Rozsądek mówi mi więc, że możliwe, że gdybym to sobie czytała ot tak sobie, nie zachwyciłabym się: ot po prostu lekko przeterminowane kryminały, bez drugiego dna. Conan Doyle zresztą tak to traktował, nie tworzył Sherlocka jako arcydzieło, lecz sposób na niezły zarobek. W miarę czytania czułam jednak, jak coraz bardziej iskrzy: trudno było nie polubić oryginalnego Sherlocka i nawet tego mdłego Watsona. Sęk w tym, że niezwykle trudno jest mi w tej chwili oceniać literackiego Sherlocka obiektywnie, kiedy jestem mocno zindoktrynowana przede wszystkim przez serial. Oczywiście, że czytając o Holmesie miałam przed oczyma Benedicta, nie umiem już tych dwóch postaci rozdzielić. W jednym z ostatnich opowiadań: Domek po trzema daszkami, Sherlock zachowuje się dokładnie jak ten serialowy ;)
Chciałam się też przekonać, ile z literackiego pierwowzoru
zostało w
XXI-wiecznej wersji wydarzeń. Niewiele. Serial BBC jest
dosyć swobodną interpretacją przygód Holmesa i to nie tylko
dotyczy zamiany dorożek na taksówki, a gazet na internet, ale i
żonglowania motywami zaczerpniętymi z poszczególnych historii. Z
Kanonu jako tako zachowano w zasadzie jedynie Studium w szkarłacie (Studium w
różu), nawet w Psie Baskervillów pojawiają się tylko niektóre wątki z lektury. Sherlock z harpunem, czy Sherlock w mecie dla ćpunów - to też scenki rodem z Kanonu. A na przykład spektakularny Skandal w
Belgrawii jest w zasadzie stworzony na nowo, z krótkiego
opowiadanka, a postać Irene Adler mocno rozbudowana, w stosunku do
książki. Czy tak naprawdę ma to takie znaczenie? Chyba tylko dla
zaciekłych sherlockistów. Najlepsze jest to, że mimo tych różnic obie
wersje są fenomenalne.
![]() |
Ah mieć takie wydanie... Źr. |
I to już naprawdę koniec...
Arthur Conan Doyle, Księga wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa, Wyd. Rea, 2010
Sherlock, prod. BBC, 2010-2014
Arthur Conan Doyle, Księga wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa, Wyd. Rea, 2010
Sherlock, prod. BBC, 2010-2014
Możesz się już doktoryzować z Holmesa :) Psa Baskervillów czytałam dwa razy i mogłabym jeszcze kilka, a i tak by mi się nie znudził. Poza tym pamiętam jakąś starą ekranizację z dzieciństwa, po której nie mogłam zasnąć :D
OdpowiedzUsuńPrzeczytam jeszcze z 3 razy i 2 razy obejrzę serial i będzie doktorat ;)
UsuńMuszę w końcu zabrać się za Sherlocka, bo to już wstyd jest :) Tego lata koniecznie nadrobię!
OdpowiedzUsuń