Póki co zima nie odpuszcza, więc stwierdziłam, że w kolejny mroźny wieczór mogę sobie pozwolić na literaturę, która z tą porą roku mi się kojarzy, zatem na coś z Rosją w tle.

Simon Sebag Montefiore jest znanym historykiem, specjalizującym się historii Rosji, autorem m.in. biografii Stalina pt. Dwór Czerwonego Cara. Saszeńka jest chyba taką próbą pokazania tych czasów w bardziej przystępny sposób, w formie powieści, poprzez pryzmat zwykłych ludzi. Jednostek, które w Rosji, a potem w Związku Radzieckim znaczyły tak niewiele wobec ideologii. Udało się to chyba całkiem nieźle, bo choć komunizm, kołchozy, partia i Kraj Rad nie są moimi ulubionymi tematami, to Saszeńka była dla mnie zajmującą lekturą.

Główna bohaterka, już jako nastolatka zostaje wciągnięta w wir historii, w kręgi bolszewików - wszystko zaczyna się w 1916 roku, w Piotrogrodzie. Nie jest ona bynajmniej bezwolną marionetką, bierze udział w tworzeniu nowego porządku, znajduje się w bliskim otoczeniu Lenina, a potem Stalina. I płaci za to straszną cenę, jak miliony osób, które padły ofiarą wypaczonego systemu i zbrodniczego umysłu dyktatora. Montefiore pokazuje kulisy tych wydarzeń, absurdalne ścieżki, jakimi poruszali się komuniści – to, co dokładnie zostało opisane w Dworze Czerwonego Cara. Wniknięcie w umysły tych ludzi jest chyba dla przeciętnego dzisiejszego człowieka niemożliwe: czy naprawdę bolszewicy wierzyli w to, że zbudowanie nowego państwa wymaga milionów ofiar? Jak możliwe jest funkcjonowanie w systemie, który jest ciągłym zagrożeniem? Czy kaci zdawali sobie sprawę, że w każdej chwili mogą stać się ofiarami? I przede wszystkim – jak można odczuwać przyjemność z zadawania innym ludziom cierpienia? Sama Saszeńka, mimo wszystko nie jest zbyt sympatyczną postacią, ze swoim – typowym dla bolszewików - fanatyzmem i nieczułością na dramat bliźnich, nawet tych najbliższych. Przechodzi ona obojętnie obok nieszczęść, jakie spadają na ludzi wokół niej, reprezentując klasyczną postawę „to mnie nie dotyczy”. Do momentu oczywiście, kiedy owo nieszczęście spotyka także ją. Cały ogrom dramatu, jaki przeżyła Saszeńka oraz fałsz, na jakim był zbudowany Związek Radziecki zostaje ujawniony w trzeciej części powieści, dziejącej się już współcześnie.

Montefiore doskonale oddaje klimat i ducha Rosji tamtych czasów – najpierw Rosji w przededniu rewolucji, potem Wielkiego Terroru. Klimat znany z wielkich dzieł literatury, jak Doktor Żywago, Jeździec Miedziany, a nawet Mistrz i Małgorzata. Pod tym względem Saszeńka jest lekturą kapitalną, widać, że pisarz ma nie tylko wiedzę, ale potrafi czerpać z zakorzenionych w naszych umysłach obrazów, ożywiając je na potrzeby snutej historii. Autor potrafi też dawkować emocje: książka jest momentami wstrząsająca, aczkolwiek komuś, kto wie co nieco o stalinowskim terrorze i tak wydaje się pisana w białych rękawiczkach. Trochę gorzej jest z warstwą fabularną, która wydała mi się nieco naiwna i naciągana, zwłaszcza w ostatniej części książki. Książka podzielona jest bowiem na trzy części, z których pierwsza dzieje się w roku 1917, druga w 1939. Nie wiemy co dzieje się z Saszeńką przez te 20 lat, pomiędzy 1917, a 1939 – możemy tyko zakładać, że w jej życiu nie zaszło nic tak dramatycznego, by zasługiwało na opisanie. To, że akcja pierwszej i drugiej części urywa się jak gdyby w najciekawszym dziejowym momencie, jakby autor nie chciał zajmować się ani rewolucją, ani drugą wojną światową, jest też dla mnie dosyć uderzające. Żal mi było, że potencjał niektórych postaci – przede wszystkim kapitana Sagana – został niewykorzystany.

Dla osób, które nie gustują w poważnej literaturze historycznej, Saszeńka powinna być bardzo dobrym sposobem na poznanie historii Rosji pierwszej połowy XX wieku. Tych wydarzeń, które przecież miały bardzo duży wpływ na to, co działo się w naszym kraju oraz w całej Europie i które odbijają się nam czkawką jeszcze do dziś.

Simon Montefiore, Saszeńka, Wyd. Magnum, 2011

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później