Last minute. 24h chrześcijaństwa na świecie
Czytanie Szymona
Hołowni w Wielkanoc stanie się chyba moją tradycją. Lecz lekturę
nadgonić trzeba, bo nie zdążyłam jeszcze przeczytać jego ostatniej
książki, a tu już za progiem czai się kolejna...
Last minute – Szymon
zapewne ma tu na myśli tezę, z którą jedzie zwiedzać świat, że
chrześcijaństwo w Europie się kończy. Co innego w krajach „Trzeciego
Świata” - na Filipinach, w Ameryce Południowej – tam przecież ludzie,
walczący o swój byt potrzebują nadziei, a cóż może im ją lepiej
zapewnić, niż wiara. Dlatego Szymon odwiedza te kraje w poszukiwaniu
chrześcijańskich współbraci. Ale okazuje się, że Kościół wcale nie jest
homogeniczny. Nie ma jednego słusznego modelu wiary, wszędzie religia
jest przesiąknięta lokalną kulturą, obyczajami, wszędzie ludzie
dopasowują ją do siebie, do swoich poglądów i problemów. Miałam
wrażenie, że idealne wyobrażenia Szymona o współczesnym chrześcijaństwie
trochę się rozjechały z rzeczywistością. Ci, z którymi rozmawia
Hołownia, jakby nie do końca podzielali jego poglądy... Uważając, że niekoniecznie
innych ludzi trzeba na siłę nawracać, że można przyjmować to, co niesie
życie (czy to, co zsyła Bóg), nawet godząc się z tym, że praca
ewangelizacyjna nie przynosi spodziewanych efektów. Że kryzys
europejskiego chrześcijaństwa to niekoniecznie jest problem, że może to
tylko taka faza, w końcu wszystko ma swój początek i koniec. Poznajemy tych, dla których
najważniejszy jest człowiek: dlatego troszczą się o biednych, chorych,
przekładają Biblię na ginące języki, wykonują z pokorą swoją pracę na
rzecz społeczności. Bo do Boga dociera się przez człowieczeństwo, przez
realizację nowotestamentowego „kochaj bliźniego swego, jak siebie
samego”. Więc nie powinni dziwić południowoamerykańscy biskupi, którzy
są blisko wiernych, nie powinno się robić afery z tego, że nowy papież
nie nosi czerwonych butów i osobiście wita się z wiernymi! Przecież tak
czynił Chrystus, o czym Kościół w swojej potędze i bogactwie dziś
zapomina. A ilu z nas o tym pamięta, ilu może odpowiedzieć twierdząco
na: byłem głodny – nakarmiłeś mnie, byłem spragniony – napoiłeś mnie,
byłem w więzieniu – odwiedziłeś mnie? Z tej książki wyłania się
zatem zupełnie inny obraz współczesnego chrześcijaństwa niż konserwatywny i –
niestety – ten rozpowszechniony w Polsce. Jedyna z
postaci, która próbuje lansować nurt konserwatywny, piętnując odczuwalny
w całej książce duch otwartości i tolerancji, tj. wojujący katolik na
Guam, zrobiła na mnie wrażenie, jakby była opętana myślą o seksie. W
wywiadzie z nim najwięcej jest o antykoncepcji, aborcji,
homoseksualistach (oczywiście jako o zjawiskach, z którymi trzeba
walczyć) – jak w Polsce – i o tym, że siła chrześcijaństwa leży w...
ilości ludzi. I pojawia się tu pytanie, czy naprawdę o to w religii
chodzi, czy wszystko musi kręcić się wokół prokreacji, czy ilość znaczy
jakość, gdzie w tym wszystkim jest Bóg??
Last minute powinno w zasadzie mieć tytuł Szymon na krańcu świata
(ups, czy takiego tytułu nie ma najnowsza reklama pewnego banku?) -
bardziej przypomina mi to projekty Martyny Wojciechowskiej, Hołownia
podobnie jak i ona udaje się w najdalsze tego świata zakątki, szukając
oryginalnych bohaterów. Ta książka ma charakter klasycznego reportażu,
natomiast zabrakło mi w niej typowego dla Hołowni zaangażowania, pasji w
opowiadaniu o religii i Bogu. Jest tego w Last minute w
minimalnych dawkach, podobnie jak humoru. Autor relacjonuje to, co
spotyka na swojej drodze i oddaje głos swoim rozmówcom – i nawet w tych
dialogach nie polemizuje, ale po prostu zadaje pytania i przyjmuje
odpowiedzi. Jak rasowy reporter. Kłopot w tym, że mnie takie
kronikarskie relacje, typu: pojechałem tam, zobaczyłem to, zrobiłem tamto,
średnio zajmują, jeśli nie ma w tym własnych emocji, refleksji autora.
Przezroczystych reporterów mamy pod dostatkiem, Hołownia jest tylko
jeden. To osobowość Szymona jest dla mnie magnesem, dla którego czytam
jego książki, dlatego jej brak uważam za duży minus tej publikacji. I
przyznaję, że mam mieszane uczucia, nie do końca łapię co autor chciał w
niej powiedzieć, po co ona powstała, a nawet po co Szymon pojechał w
niektóre miejsca. Na przykład do Bhutanu, gdzie chrześcijan jest jak na
lekarstwo, a rozdział o tym niezwykłym kraju nie dotyka ani kwestii
chrześcijan, ani buddyzmu. Tylko niektóre rozdziały Last minute
– te właśnie bardziej osobiste mnie poruszyły, większość jednak była
taka sobie. Momentami jest więcej o lokalnym kolorycie, niż o religii.
Nie zgodzę się z Marcinem Prokopem, że to najlepsza rzecz Hołowni.
Zastanawiam się, czy przypadkiem Szymon nie chciał sobie po prostu
popodróżować??
Z życzeniami ciepłych, wiosennych, niosących nadzieję świąt...
Szymon Hołownia, Last minute. 24h chrześcijaństwa na świecie, Wyd. Znak, 2012
Dla mnie jednostronny.Taki zlepek mainstreamu.
OdpowiedzUsuń