Od początku do końca
Jak wszystkie książki o tematyce górskiej, także i ta wywołała we mnie wiele emocji.
Olga Morawska, Od początku do końca, Wyd. G + J RBA, 2010
Kiedy wspominam Piotra Morawskiego
doświadczam pewnego konfliktu wewnętrznego. Z jednej strony rozumiem
jego miłość do gór i jestem zdania, że nie można od osoby, z którą się
jest związanym wymagać rezygnacji z własnych pasji, nawet jeśli są one
niebezpieczne. Nie można wymagać od kogoś, by się dostosował do naszych
oczekiwań, wymagać, aby siedział w domu i czytał książki, jeśli ciągnie
go ze wszystkich sił w świat. Albo się to akceptuje, albo – jeśli mi to
nie odpowiada – się rozstajemy. Nie mam prawa wymagać od kogoś
rezygnacji z marzeń i go unieszczęśliwiać. Z drugiej strony ten człowiek
też powinien być chyba na tyle rozsądny i odpowiedzialny, aby swoim
postępowaniem nie unieszczęśliwiać swojej partnerki… I zastanawiam się,
ile egoizmu było w Piotrze Morawskim, że na długie tygodnie i miesiące
zostawiał swoją żonę z dwójką malutkich dzieci, narażając się na
śmiertelne niebezpieczeństwo w Himalajach. Na ile lekkomyślne było jego
przekonanie o własnej nieśmiertelności, o tym, że nie może mu się nic
stać, skoro ludzie w Himalajach giną codziennie, ba giną też w Alpach i
naszych Tatrach. I jestem zła na tego człowieka, jakkolwiek
utalentowanym alpinistą by był. Przecież w górach przede wszystkim
trzeba mieć pokorę. Mimo całej mojej tolerancji nie umiem tego
zrozumieć, odbieram to osobiście, bo nie potrafię sobie wyobrazić, że
osoba którą kocham, pewnego pięknego dnia po prostu nie wraca z gór.
Miał tylko 32 lata. Całe życie przed sobą. Wiele szczytów do zdobycia.
Poznanie punktu widzenia Olgi Morawskiej
na tę sytuację było moją główną motywacją do przeczytania tej książki.
Od początku do końca składa się z naprzemiennie ułożonych wypowiedzi
Olgi oraz wyrywków z dziennika Piotra Morawskiego. Ona pisze głównie o
miłości, o tęsknocie, czekaniu, zwyczajnym, codziennym życiu, także o
zmęczeniu i samotności, po urodzeniu dzieci. On – przede wszystkim o
zdobywaniu szczytów. Na początku w jego dziennikach przeważają wyrazy
miłości do świeżo poślubionej żony, potem mamy do czynienia już prawie
wyłącznie z opisem wypraw. Ta ewolucja od niedojrzałego wspinacza,
jadącego w wysokie góry ze starym plecakiem, do himalaisty stawiającego
sobie najbardziej ambitne cele i żyjącego tylko górami jest dosyć
uderzająca, choć może być tylko wynikiem wyboru cytatów do druku… W
którymś momencie pojawia się u Morawskiego refleksja, że będąc w górach,
już nie tęskni za domem… A we mnie wzbierała złość. Ja rozumiem, że to
jest dylemat, co wybrać – rodzinę, czy góry? Ale gdyby ten dylemat
dotyczył kobiety, a ona wybrałaby własną pasję, to spotkałaby się z
powszechnym potępieniem (jak Martyna Wojciechowska). Mężczyzny za to
nikt nie potępia, pisze się tylko o tym, jakim był obiecującym
alpinistą. Wielu ludziom tylko to imponuje, podziwiają za pasję, nie
zastanawiając się ile ona kosztuje – jego i jego bliskich, zwłaszcza
jeśli ci bliscy tej pasji nie podzielają. Czy jest fair oczekiwać
wsparcia i odpowiedzialności za rodzinę tylko od kobiety? Olga sama
zdała sobie sprawę, że oni już prowadzą dwa oddzielne życia, że jej mąż
się realizuje, a ona wyłącznie poświęca. Rzecz jasna mówi o tym w raczej
oględny sposób, po śmierci męża nie wypada inaczej, ale nie wierzę w
to, żeby nie była na niego zła, ba – wściekła – że zrobił jej to, co
„zrobił”. Zostawił samą z całym majdanem na głowie. Czy to małżeństwo by
przetrwało, gdyby Piotr wrócił i kontynuował swoje wyprawy, na
zasadzie, jak to napisano, że praktycznie nie wyjeżdżał z gór, bo
nawet kiedy wracał, to i tak myślami był już na następnej wyprawie? A
na wyprawach napawał się myślą, że ma do czego wracać, że ma
fantastyczną rodzinę – i ta rodzina „na odległość” mu chyba wystarczała.
Olga pisze o wolności – owszem, ale bycie w związku z założeniem jest
jakimś ograniczeniem wolności – przecież jeśli zakłada się rodzinę, to
nie można myśleć już tylko o sobie i realizacji tylko swoich marzeń. Co z
równowagą w związku, z partnerstwem? To okrutne, ale teraz pewnie Oldze
w pewnym sensie jest łatwiej: jest „żoną himalaisty bez wszystkich
minusów bycia żoną himalaisty”. Może kultywować jego pamięć, bez
zamartwiania się o niego i czekania…
Mając dwójkę dzieci nie spałam wtedy drugi rok, byłam totalnie zmęczona i brakowało mi siły, żeby się bać. Tak, do tego też trzeba mieć siłę. (…) Jak Scarlett O’Hara o wielu rzeczach postanawiałam pomyśleć później.
Nie będę oceniać tej książki pod kątem
tego, jak jest napisana, choć moim zdaniem jest w niej wiele braków.
Olga bardzo mało pisze o sobie, o swoich pasjach, pracy, dążeniach,
koncentruje się na uczuciach do Piotra. Penelopa. Jednak to jej część
jest znacznie ciekawsza, niż powtarzające się (i zajmujące niestety
większą część książki) opisy wypraw i wspinaczki. I choć Olga nie pisze
niczego specjalnie oryginalnego, to jej wspomnienia zostają w pamięci, a
nie torowanie drogi w śniegu, poręczowanie i obozowanie w 30stopniowym
mrozie. We wspomnieniach tych, Piotr był ciepłym, kochającym i skromnym
człowiekiem. Zdaję sobie sprawę, że Olga chciała oddać hołd swojemu
mężowi i że książka ta została napisana w beznadziejnej próbie
zrozumienia i poukładania tego, co się stało. Jest świadectwem jej
miłości do niego oraz siły, potrzebnej by znieść tragedię, która się
wydarzyła. Myślę też, że tego rozdwojenia, jakie targało Piotrem nie
zrozumie tego ktoś, dla kogo góry są tylko abstrakcją, kto nie
doświadczył ich magii, siły przyciągania, tego uczucia, że kiedy się tam
jest, nie liczy się nic innego. Nie mam prawa oceniać Piotra, a Oldze
współczuję.
Komentarze
Prześlij komentarz