Tak sobie myślę...
Też często zaczynam swoje zapiski od tej frazy, ale tym razem rzecz dotyczyć będzie nie moich przemyśleń.
Dziennik z czasów choroby to
miały być początkowo notatki Jerzego Stuhra dla samego siebie,
ewentualnie najbliższej rodziny, dopiero potem przyszedł list z
Wydawnictwa Literackiego, no i trzeba było [znowu] publikować… Choć
książka powstawała w czasie choroby aktora, nie ma w niej prawie
odniesień do stanu zdrowia. Całe szczęście, bo temat to trudny. Skądinąd
w tym czasie ja również spędzałam czas w szpitalach, więc z panem
Jerzym się solidaryzuję w niedoli. Wiele za to miejsca w swych notatkach
poświęca Jerzy Stuhr refleksjom na temat sztuki, aktualnej kondycji
teatru i filmu oraz temu, co dzieje się akurat w Polsce. Jest i o
awanturach politycznych, które akurat wstrząsały wtedy naszym
podwórkiem, i o polskiej drużynie piłkarskiej, a nawet o Madzi z
Sosnowca. Chłostanie polskiej rzeczywistości, obśmiewanie polskich
kompleksów, kontestowanie współczesnego stylu życia. Stuhr staje w
swoich dziennikach na pozycji obserwatora, krytyka, moralizatora,
mentora nowych pokoleń. Jego spostrzeżenia są trafne, a krytyka
inteligentna, ale jak mało w tym pozytywów - chyba tylko wspomnienia po
odchodzących z tego świata… Muszę stwierdzić, że niestety Jerzy Stuhr
nie uchronił się od naszej narodowej przywary i najwięcej w tej książce
typowo polskiego malkontenctwa, takiego narzekania na wszystko wokół. Że
krytycy się nie znają, że aktorzy uprawiają chałtury, że politycy się
żrą, że młodzież niewychowana, że tabloidy czyhają na każde potknięcie,
że w telewizji nic nie ma… Rozumiem to, bo wiem z własnego
doświadczenia: jak się pisze taki dziennik, to często właśnie się
zrzędzi. Żeby odreagować. Bo problemy to jest temat, jak nie ma
problemów, to nie ma o czym pisać. Tylko, ilu z nas to zrzędzenie
publikuje (no chyba, że na blogu)? Żeby chociaż było na śmiesznie, z
nutką ironii, ale nie, Dzienniki są przygnębiająco poważne,
można w nich wyczuć takie znużenie życiem, chęć odsunięcia się na bok. A
jednak tego dystansu jakby momentami brak… Czytelnik też się tym po
jakimś czasie męczy, bo chociaż wszyscy uprawiamy nasz sport narodowy i u
siebie pewnie nawet tego nie widzimy, to jakoś u innych nas to
denerwuje. Odetchnąć można tylko przy tych fragmentach, kiedy Stuhr
opowiada o… Włoszech – tu następuje wyraźne ożywienie aktora, widać, że
Italia to jego druga (i bardziej kochana) ojczyzna.
Ciekawe jest, że książka ta stała się
bestsellerem - ciekawe, czego oczekiwali czytelnicy. Pewnie jakiejś
mądrości życiowej, podsumowań życiorysu, może chcieli się dowiedzieć
czegoś więcej o jednej z najbardziej lubianych postaci polskiej sceny?
Ten, kto tak myślał, rozczaruje się. Nie jest to też raczej książka za
bardzo podnosząca na duchu - ja kładę ten przyciężki klimat zapisków na
karb choroby autora, tego, że w takiej sytuacji - co jest zrozumiałe -
nie było mu za bardzo do śmiechu. Może zresztą to zainteresowanie tym,
co się dzieje w kraju i na świecie, chęć bycia na bieżąco, aktywność -
mimo deklaracji o dystansowaniu się - przyczyniła się do wyzdrowienia
artysty.
Chociaż nie lubię audiobooków, dla
książki Jerzego Stuhra zrobiłam wyjątek, bo jeśli zapiski aktora znanego
i szanowanego są czytane przez niego samego, to lepiej posłuchać, niż
czytać.
Komentarze
Prześlij komentarz