Prawdziwa powieść

Wiecie, ile naczekałam się na tę książkę w bibliotece? Rok. W końcu straciłam nadzieję i sprawdzałam już ten tytuł siłą rozpędu, aż tu JEST. Upatrzyłam ją sobie, gdyż miała to być powieść inna, niż typowe powieści japońskie. Za tymi nie przepadam – kto popatrzy na mojego bloga, zobaczy, że raczej japońszczyzny na nim się nie uświadczy – ja po prostu ich nie rozumiem. Już pierwszy rzut oka na Prawdziwą powieść sugeruje, że tym razem odchodzimy od schematu typowej minimalistycznej powieści japońskiej, gdyż pozycja ma ponad 700 stron. Minae Mizumura pisze, że chciała napisać „prawdziwą powieść”, według zachodnich wzorców, inną właśnie od tego, jak pisze się w Japonii. Przyznaję, że nie za bardzo wiem, co autorka miała na myśli, pierwszy raz spotykam się z takim określeniem – chodzi tu o powieść z „wszechwiedzącym narratorem”? Nie wiem też, co to jest typowa japońska powieść, do której odnosi się Mizumura, określając ją jako „powieść o sobie”. Na pewno Prawdziwa powieść jest powieścią o tyle zbliżoną do literatury zachodniej, że zawiera drobiazgowo opisaną historię dwójki ludzi oraz ich rodzin na tle Japonii, i jest to opowieść bardzo realistyczna, bez żadnych typowo japońskich odlotów. Sama autorka porównuje swoje dzieło do Wichrowych wzgórz.

Sama historia Taro Azumy i Yoko faktycznie trochę przypomina romans z Wichrowych wzgórz, jeśli chodzi o typ tego romansu, ale retelling to zdecydowanie za dużo powiedziane. Klimat jest zdecydowanie inny, brak w nim takiej dynamiki i ognia, jak u Bronte, takiego dramatyzmu, ale także z powodu innej struktury powieści, w której romans tej pary wcale nie jest wątkiem pierwszoplanowym. Ginie on w gąszczu wielu innych spraw, w tym problemów służącej rodziny Saegusów. Mamy jeszcze rodzinkę Yoko, trzy siostry (matka i jej dwie siostry), niczym z Wiśniowego sadu Czechowa. A także wiele postaci pobocznych, w tym całkowicie zmarginalizowanego męża Yoko.

Sposób, w jaki autorka dochodzi do tej historii jest mało klasyczny, mamy tu bowiem de facto dwa, a nawet trzy długie wstępy. Szkatułkowa konstrukcja tej książki przypomina matrioszkę. W pierwszym wstępie autorka opowiada o samej sobie, (autobiografia prawdziwa czy fikcyjna?) i o tym, w jaki sposób doszło to napisania tej powieści. Z początku mi się to bardzo spodobało – spodobał mi się spokojny, wyważony ton, taki typowy dla japońskiego temperamentu, spodobało mi się to wolne tempo. Tyle, że wywody prowadzące do właściwej historii (na którą przecież czytelnik czeka) są za długie, na tyle, że naprawdę można się zniecierpliwić. Po drodze poznajemy mnóstwo innych ludzi i ich życiorysów, w tym życiorys służącej, która ostatecznie staje się właściwą narratorką. Rozumiem, że wszystkie te postaci posłużyły autorce jako nośniki do opowieści o Taro i Yoko, stanowiącej jądro Prawdziwej powieści, ale jest to wszystko zbyt rozbudowane. Ciągnie się to i ciągnie aż do połowy książki, a autorka opisuje wiele banalnych sytuacji i szczegółów, które są nieistotne i tylko przeszkadzają. Po co mi było dowiadywać się w szczegółach zajmujących kilkanaście stron jak to się stało, że Fumiko znalazła zatrudnienie w rodzinie Saegusów? Pogubiłam się w licznych postaciach i ich koligacjach rodzinnych – matkach, córkach, ich dzieciach i wnukach - oraz miejscach ich zamieszkania. Główna żeńska bohaterka Yoko ma siostrę Yuko…

No i pojawia się znowu ten sam problem z bohaterami, co zawsze w literaturze japońskiej: są oddaleni od czytelnika. Opisywani są z perspektywy trzeciej osoby, która opowiada nam o kolejnych wydarzeniach, ale ten narrator bynajmniej nie jest wszechwiedzący. Nie ma dostępu do głowy tych bohaterów, do ich emocji. Skutkiem czego nie wiemy tak naprawdę, co oni czują, czego pragną i nie wiemy, co tak naprawdę ich łączy i co tam się dzieje wewnątrz tego związku. Tak jakbyśmy obserwowali sąsiadów w ich domu, stojąc za szybą. Zarówno Taro, jak i Yoko wydawali mi się żyć we własnym świecie, słabo wchodzić w relacje z innymi ludźmi i nieumiejący tych relacji pogłębiać. To papierowe postacie. Taro poznajemy de facto w Ameryce, jak robi karierę i poznaje go autorka – ale jak na początku książki był on bardzo tajemniczą postacią, tak pozostaje nią do samego końca. Mizumura opisuje wprawdzie dokładnie jego trudne dzieciństwo, poznajemy też szczegóły jego kariery w Ameryce, ale potem Taro znika z radaru. Nie wiemy co się z nim dzieje kiedy jest już dojrzałym człowiekiem, czym się zajmuje w Japonii (i poza nią), gdzie mieszka – taka postać widmo. Yoko z kolei zrobiła na mnie wrażenie rozkapryszonej panienki z dobrego domu, która nie przestaje się tak zachowywać nawet będąc dorosłą kobietą. Obraża się o jakieś pierdoły, jest samolubna, zachowuje się niczym nieszczęśliwa heroina – tu podobieństwo do klasycznych europejskich powieści, tyle że nie do Wichrowych wzgórz, ale bardziej do Anny Kareniny albo Pani Bovary. Oboje razem są niedorzeczni w tym jeżdżeniu po różnych domach i ukrywaniu się tam w oczekiwaniu, że inni będą się z nimi bawić w ciuciubabkę.

Wszystkie właściwie relacje opisane w Prawdziwej powieści są jakieś takie płytkie, powierzchowne – zresztą sami bohaterowie tak oceniają Japończyków (tj. samych siebie)! I być może rzeczywiście tu jest problem – w tym, iż Japończycy* nie potrafią wyrażać swoich emocji, są zbyt zamknięci w sobie, by nie rzecz, że lekko autystyczni, a ich związki z ludźmi są zbyt spętane konwenansami. Ma to również odzwierciedlenie w dialogach: bardzo oszczędnych i często o niczym (jeden z bohaterów na każdą kwestię swojego kolegi odpowiada tylko „no,no”). Odbiorca – drugi człowiek – odnosi wobec tego wrażenie, że dana osoba jest tajemnicza, zdystansowana i bardzo trudno do niej dotrzeć. Z tego wszystkiego najlepiej poznajemy dwie narratorki, szczególnie służącą Fumiko:

Nic nie czułam. Moje zmysły przestały działać. (…) Mimo, że od kilkudziesięciu lat myślałam tylko o tym, jak go uszczęśliwić. (…) Zamiast nad tym płakać, miałam nieomal ochotę się roześmiać. Nie czułam żadnych wyrzutów sumienia. Nienawiść, rozpacz, drwina same kołatały się bez celu w moim znieczulonym sercu.

Jeśli ktoś spodziewa się panoramy XX-wiecznej Japonii (powieść rozgrywa się w II połowie XX wieku, od czasów mniej więcej II wojny światowej do początku XXI wieku), to się rozczaruje. Bardzo mało znajdziemy tu takiego szerszego kontekstu społeczno-obyczajowego, opisu życia Japończyków, poza wzmiankami, iż Japonia szybko stanęła na nogi po wojnie i z biednego, zacofanego kraju rozwinęła się do potęgi gospodarczej. Bardzo podobnie była pod tym względem napisana powieść Pachinko. To, co jednak można wyczytać z Prawdziwej powieści to tradycyjny nacjonalizm i rasizm oraz klasizm Japończyków, przejawiający się w ich pogardzie do osób innych narodowości (a zarazem ich kompleksy w stosunku do cywilizacji zachodniej – te wyższe japońskie sfery wzorują swoje życie na Europejczykach czy Amerykanach) oraz osób stojących niżej w hierarchii. Autorka sporo pisze o tym, że ta rodzina jest lepsza, a ta gorsza… Taro, pochodzący z nizin społecznych zasługuje tylko na to, by być służącym lub robotnikiem, stąd jego awans jest dla rodziny Yoko taki szokujący. Nie przysparza mu to jednak szacunku w ich oczach –  żaden nuworysz nie będzie szanowany przez członków klasy old money. To samo Fumiko, która jest archetypem takiej pokornej, skromnej Japonki, przekonanej, że nic jej się od życia nie należy. Dorzucić do tego trzeba rzecz jasna patriarchalną strukturę społeczną: kobieta musi wyjść za mąż, nie może żyć sama, jest oceniana za prowadzenie się i obwiniana za wszelkie odstępstwa od obowiązujących sztywnych reguł.

Tak naprawdę, to im bardziej posuwałam się w lekturze, tym bardziej miałam poczucie, że to nie Taro i Yoko są tu najważniejsi, a japońskie nieruchomości… Mizumura bowiem poświęca tyle miejsca opisom różnych domów i parceli, w tym ich nabywaniu i zbywaniu, że zakrawa to na obsesję. Miałam wrażenie, że to owe domy są prawdziwymi bohaterami Prawdziwej powieści. Wreszcie zdziwiło mnie to, że w książce zamieszczono … zdjęcia prawdziwych miejsc w Japonii. Ale tu też: nie spodziewajcie się zobaczyć typowych obrazków z folderów turystycznych o Japonii, spodziewajcie się bud, szyldów, rozsypujących się domów i jakichś chaszczy… Myślę, że bardziej przydałaby się mapka pokazująca te wszystkie miejscowości, gdzie znajdowały się opisywane posiadłości.

Jeśli zatem lubicie grube, powolne powieści z mnóstwem niekoniecznie potrzebnych szczegółów, ale napisane z myślą, by się nimi „delektować” i stworzyć specyficzny klimat – to możecie sięgnąć po Prawdziwą powieść. Nie odradzam, ale też nie zachęcam szczególnie, gdyż mnie ta książka zostawiła trochę z poczuciem, że nie do końca załapałam konceptu. Miała być „prawdziwa powieść”, a wychodzi na to, że autorka i tak napisała „powieść o sobie”. I o domach. 

Metryczka:
Gatunek: powieść 
Główni bohaterowie: Taro, Yoko, Fumiko i inni
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone i Japonia
Czas akcji: druga połowa XX wieku
Ilość stron: 744
Moja ocena: 4,5/6
 
Minae Mizumura, Prawdziwa powieść, Wydawnictwo Tajfuny, 2023


 
*przynajmniej ci powieściowi, aczkolwiek powszechność tego typu postaci w japońskiej literaturze każe myśleć, że jest to kod kulturowy
 

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później