Kto chce wrócić do magicznych lat 80-tych, lat słuchania muzyki na kasetach, chodzenia na domówki, beztroskiego szlajania się po podwórkach? Tzn. tak wyglądało to w Polsce, bo w Ameryce, w Los Angeles młodością Breta Ellisa było chodzenie na koncerty największych gwiazd, mieszkanie w domu z basenem, jeżdżenie jaguarem i niekończące się imprezy, okraszone oczywiście strumieniami alkoholu i koki. U nas stan wojenny, tam high life...

W Strzępach Ellis roztacza przed nami świat bogatych, uprzywilejowanych amerykańskich dzieciaków, stojących u progu dorosłości. Nastolatkowie są pewni siebie, nie mają typowych dla swojego wieku kompleksów, wszystkie dziewczyny są piękne, a chłopcy przystojni. Myślą, że czeka ich życie uprzywilejowanych książąt. Normalnie Beverly Hills 90 210. Ostatni rok szkoły to nie jest dla nich – jak u nas (przynajmniej w teorii) – rok wytężonej pracy, ale raczej rok laby i zabawy. Wiadomo, że i tak trafią na takie studia, jakie chcą, bogaci rodzice zapłacą. Rodzice są zresztą w tej opowieści generalnie nieobecni – ci młodzi ludzie są totalnie niezależni, mają już własne życie, robią co chcą, a rodzice się kompletnie tym nie interesują. Rodzice głównego bohatera są nieobecni w dosłownym tego słowa znaczeniu, gdyż wybrali się na kilka miesięcy do Europy, zostawiając nastolatka samego. Rodzice jego przyjaciela nie widują syna przez kilka dni, zostawiając go samemu sobie we własnym domku, na tyłach posiadłości. Interesujące z punktu widzenia dzisiejszego helikopterowego podejścia do wychowania dzieci… Mimo wszystko, Ellis stwierdza, iż

Nie było prowadzenia po pijanemu [really??], nie było przedawkowań, nie było prób samobójczych, nie było nigdzie strzelanin w szkołach – to miało przyjść później.
Być może. To faktycznie były inne czasy, dziś wydają się znacznie bardziej niewinne. Ale Ellis sam przyznaje, że za to były to czasy, kiedy w Ameryce hulali seryjni zabójcy, bo nie było jeszcze tak doskonałych metod śledczych, opartych na testach DNA. Na początku lat 80-tych LA było świadkiem wielu dziwnych zdarzeń, takich jak włamania do domów, zniknięcia zwierząt domowych oraz właśnie seryjne zabójstwa - właśnie one są kanwą Strzępów. Młody Bret nabiera podejrzeń odnośnie nowego, pozornie czarującego kolegi klasowego, który – jak się okazuje skrywa wiele tajemnic. A bohater wyczuwa to „nosem pisarza”. Ta fabularyzowana autobiografia oparta jest na wspomnieniach autora, a opisuje – jak łatwo się domyślić – okres formatywny w jego życiu, jesień, która zamieniła go z beztroskiego nastolatka w osobę dorosłą, świadomą że świat jest pełen paskudnych rzeczy i ludzi.

Na początku pomyślałam sobie, że Strzępy to będzie coś w klimacie Tajemnej historii, ale nie. Znacznie łatwiej mi znaleźć wspólne punkty z Mam do Pana kilka pytań. W obydwóch narrator/ka wraca wspomnieniami do swoich szkolnych czasów, opisując wydarzenia, które były dla nich traumatyczne. I w obydwóch mamy śmierć ucznia w bardzo podobnych okolicznościach – i próby jej wyjaśnienia przez narratora/narratorkę. Nawet okładki tych dwóch książek (amerykańska Strzępów) są podobne. U Makkai jednak widzimy świat oczyma kobiety – najpierw młodej, zahukanej, z ciężko pracującej klasy średniej i muszącej borykać się m.in. z tym, że w tym świecie są równi i równiejsi. Po latach bohaterka pewne sprawy odbiera zupełnie inaczej, niż odbierała je za młodu – widzi, że zmieniły się normy, że na pewne rzeczy dziś nie ma już powszechnego przyzwolenia, jak kiedyś bywało. Jak na przykład na to, że – jak pisze Ellis

Zniknęła kolejna dziewczyna, ale w końcu dziewczyny znikały bez przerwy, jedne uciekały, inne znajdowano nieżywe, jeszcze inne nigdy nie wracały – zniknięcie dziewczyny nie przyniosło takiego efektu, jakiego oczekiwałem (…) Wydawało się, że siedemnastolatki czują się niezwyciężone.
Cóż, nastolatki raczej nigdy nie interesują się światem zewnętrznym, ale w środowisku Ellisa nikogo też nie obchodzi, że grasuje jakiś seryjny, że ktoś tam zginął. Pytanie czy to 17-latki czują się niezwyciężone, czy raczej te 17-lastolatki z owej elitarnej, uprzywilejowanej bańki? Bo to właśnie ta klasa czuje, że jest na szczycie, że są bezpieczni, że to oni panują nad innymi i że zwykłe problemy ich nie dotyczą… Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Ellis, opowiadający o tym, raczej nie ma takich refleksji jak Makkai, że coś tu nie gra i że poza tą krainą Oz istnieje jeszcze inny, znacznie prawdziwszy, brutalniejszy świat. To znaczy on jest nim zainteresowany, ale raczej tak, jak naukowiec jest zainteresowany obiektem swoich badań, jako pisarz, a nie jako człowiek realnie uczestniczący w jakimś dramacie. I nadal po latach cechuje go raczej spojrzenie mężczyzny, który pozostał dzieckiem. Cóż, to też jest przywilej.


Takie odniosłam wrażenie czytając Strzępy: że jest w tym jakiś fałsz, że autor próbuje nas przekonać, że przeżył coś strasznego, podczas kiedy w rzeczywistości całkiem dobrze się bawił. Generalnie przedstawiony świat bogatych dzieciaków też jest przesiąknięty fałszem – wszyscy tu udają, z przyklejonym uśmiechem grają w jakąś grę pozorów, że wszystko jest ok. Ktoś umarł? – nie mówmy o tym. Morderstwo? – jakie morderstwo, to był „wypadek”. Dzieciaki szprycują się koką, alkoholem i lekami – who cares. Użycie eufemizmów zostało podniesione do levelu master: szpital psychiatryczny to ośrodek rozwoju osobistego, morderstwo – kiepska sytuacja, podejrzenie morderstwa -  niezgodności. Co najwyżej można wspomnieć o kolejnym trudnym rozwodzie rodziców, ale to przecież norma w Ameryce. Bezmyślnie recytowane Are you OK – yes, I’m fine. Idealny świat, jak w Żonach ze Stepford. A pod spodem zgnilizna. To samo myślałam sobie o głównym bohaterze/narratorze: że jest fałszywy i tchórzliwy. Ciągle kłamie i ukrywa prawdę. Pół biedy, że ukrywa swoją homoseksualną orientację, bo w tamtych czasach wyjście z szafy wymagało nie lada odwagi. Ale nie potrafi nawet porozmawiać szczerze ze swoimi przyjaciółmi (ludźmi, których jak twierdzi zna od lat), powiedzieć im co myśli, podzielić się swoimi podejrzeniami. Co to za przyjaciele, z którymi rozmowy ograniczają się do pustych frazesów i ogólników? I którzy maja przed sobą furę tajemnic? Co to za przyjaźń, jeśli boisz się być sobą, bo się boisz, że cię źle ocenią, że będą krzywo patrzeć, że cię nie zrozumieją? Próżno oczekiwać tu bezpośredniej konfrontacji i przyznania czegoś wprost. Dziewczyna chce zerwać ze swoim chłopakiem, bo woli innego, ale kłamie, że nie… Albo to, że Bret nie potrafi się przyznać nawet do tego, ze się przyjaźnił z chłopakiem (z którym faktycznie miał romans), choć wszyscy o tym wiedzą, a on uparcie opowiada, że tylko kupował od niego trawę. Nawet go nie znałem. To wydało mi się wstrętne – bo to jest po prostu brak szacunku dla tej drugiej osoby. Bohaterowie tej powieścią są zupełnie pozbawieni osobowości, mimo tego, że autor zapewnia, jacy są piękni i czarujący...

W recenzjach American Psycho – najbardziej znanej powieści Ellisa – wiele osób skarży się na zbytnią ilość detalicznych opisów i wydaje mi się, że Strzępy dowodzą, że Ellis ma do tego inklinacje. Znacznie na plus wyszłoby tej powieści, gdyby nie była tak przegadana i rozwleczona. Mamy tu dużo opisów typowo nastolatkowego życia, imprez (alkohol, puste gadki), jeżdżenia po mieście (z dokładnym wskazaniem jakimi ulicami, co może ciekawić tylko mieszkańców LA…), przy akompaniamencie jakiej muzy (do książki powinien być dołączony soundtrack), a z drugiej strony dużo introspekcji narratora, co oczywiście buduje jego postać, ale często wygląda na bicie piany, bo niewiele z tego wynika. Gdzieś w połowie zmęczyła mnie nadmiarowość tej powieści. Ile razy można pisać o tym, że nastoletni bohaterowie ubierali ciuchy od Gucciego i Armaniego i rozbijali się po mieście porchsakami albo jaguarami? Zakumałam, że są bogaci i zepsuci, nie trzeba tyle razy tego powtarzać. Za dużo scen seksu – głównie gejowskiego. I tylko o seksie i o przemocy autor pisze nie owijając w bawełnę.

Strzępy to dość brutalna opowieść o dorastaniu, z której dowiadujemy się, że nikt tak naprawdę nie jest chroniony przed tym, co niesie życie. Autor prowadzi z czytelnikiem taką samą grę, jaką narrator prowadził ze swoimi szkolnymi przyjaciółmi: zręcznie wymieszał fikcję z rzeczywistością, pseudowspomnieniami; nie wiadomo też co jest prawdziwe, a co jest wytworem bogatej wyobraźni narratora, będącego przecież wiecznie odurzonego valium. Trudno też nie zauważyć, że autor pełnymi garściami czerpał ze swoich poprzednich powieści: znowu mamy to samo środowisko, co w Less than zero, hollywoodzki blichtr z Glamoramy, w tle zaś okrutnego mordercę, rodem z American Psycho. Jest w Strzępach jakiś psychodeliczny vibe: to jeżdżenie po słynnej Mullholland Drive, hity muzyczne i filmowe z lat 80-tych, stan półprzytomności, do którego doprowadzają się bohaterowie, seks, tajemnica i mrok prześladujące narratora. Ale też tęsknota za przyjaciółmi, którzy odeszli. Oda do młodości i ich urody.

A być może to wszystko dowodzi po prostu, że nastolatków jednak nie powinno się zostawiać samych. 

Metryczka:
Gatunek: thriller
Główni bohaterowie: Bret Ellis i jego przyjaciele
Miejsce akcji: Los Angeles
Czas akcji: 1981 rok
Ilość stron: 736
Moja ocena: 4,5/6
 
Bret Easton Ellis, Strzępy, Wydawnictwo Znak Horyzont, 2024

 

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później