Siostry Blue
Nie dalej jak w ubiegłym roku popularna była powieść Witaj, piękna, oparta na bardzo podobnym schemacie (nawet okładki są podobne), ale mimo jej licznych wad, miałam poczucie, że jej autorka lepiej wykorzystała temat, niż Coco Mellors. Bo u Mellors wszystko jest takie płytkie, powierzchowne… Autorka nie wychodzi poza pokazanie indywidualnych problemów bohaterek, z których na plan pierwszy wysuwają się uzależnienie od narkotyków i alkoholu. Klasyczne współczesne sposoby “znieczulania się”. Znowu problemy pierwszego świata - przecież te trzy (żyjące) kobiety są kobietami sukcesu, sukcesu, o jakim marzy niejedna młoda dziewczyna (nie mająca takich możliwości, jak wychowywanie się w zamożnej rodzinie, w Nowym Jorku). Jedna jest renomowaną prawniczką, druga świetną sportsmenką, trzecia światowej sławy modelką… Mieszkają w różnych zakątkach świata, tego bogatego oczywiście. Przyznacie, że to raczej nie jest zupełnie zwykła rodzina, ze zwykłymi problemami, z jakimi może identyfikować się każda czytelniczka… Ten moment, kiedy czytamy o tym, że do nowojorskiego mieszkania ma udać się Bonnie, mieszkająca w Los Angeles, bo ma “najbliżej”.... jakby to miało jakieś znaczenie w przypadku podróżowania samolotem. Albo że Paryż jest “tuż obok” Londynu. I wiecie, to są takie postaci, które pozują na nowoczesne i tolerancyjne, ale jak przychodzi co do czego, to odzywa się w nich tradycyjna, mieszczańska moralność (wyjść za monsz i urodzić dzieciaka), włącznie z takim etykietkowaniem innych, które na pewno by ich oburzyło, gdyby ktoś je same potraktował w ten sposób (ten dialog o byłym chłopaku weganinie i wymierających gatunkach - hahaha, ale śmieszne - więc co zróbmy - rozmnóżmy się). Jakoś kiedy się to czyta, trudno zdobyć się na empatię wobec tych postaci. O zmarłej Nicky niewiele się w gruncie rzeczy dowiadujemy, dlatego faux pas było dla mnie zdanie, że szkoda, że Nicky nie urodziła dziecka, nieważne z kim, bo to dziecko by nam ją zastąpiło. Że coo? Najciekawszą (i najnormalniejszą) postacią była dla mnie Bonnie, choć z kolei nie znoszę boksu, więc ten wątek był dla mnie też problematyczny. Nie tak bardzo jednak jak nużące relacje z imprez, stanowiących esencję życia Lucky (wydaje się, że Mellors chyba najlepiej czuje się w takich klimatach, patrząc na to, co stanowiło fabułę jej poprzedniej powieści). Brak tu głębszej analizy dlaczego te bohaterki tak się zachowują - w kontekście społecznym. Nie ma tu żadnych refleksji odnośnie do skomplikowanej rzeczywistości, w jakiej żyjemy, rozlicznych problemów kreowanych przez system, technologię, zanieczyszczenie środowiska, itd. Jakby to otoczenie na nas nie oddziaływało albo jakby bohaterki były skoncentrowanymi na sobie egoistkami z tych białych, uprzywilejowanych, którym dobrze się wiedzie, a mimo to ciągle mają jakieś pretensje do życia.
Można rzecz jasna tę powieść czytać bez tej nadbudowy, która przychodzi do głowy, kiedy myśli się o współczesnych problemach cywilizacyjnych - jako kolejną opowieść o dysfunkcyjnej rodzinie. Nie zadając sobie pytania czemu tych rodzin jest aż tyle… Bo rzecz jasna winą za kłopoty sióstr obarczeni są, klasycznie rodzice, co dziś jest bardzo modne. A chłodna uczuciowo matka i ojciec alkoholik to kolejna klisza. O tych rodzicach też wiemy bardzo niewiele i tylko ze wspomnień córek. Nie wiemy jaka jest ich historia (oni też mieli jakichś rodziców...), kim oni tak naprawdę są. Oni są NIEOBECNI w tej powieści, w dosłownym znaczeniu - i pod koniec książki olśniło mnie, że Siostry Blue to jest takie post scriptum do opowieści o rodzinie Kissingerów. Kluczowy jest jeden rozdział, kiedy wreszcie na scenie pojawia się matka i ten rozdział jest również kwintesencją historii Kissingerów.
Ona cierpiała. I nikt z nas nie wiedział, jak jej pomóc. Musimy o tym rozmawiać, bo inaczej to nas pozabija, jedno po drugim.
Gatunek: powieść







Komentarze
Prześlij komentarz