Dusza. Historia ludzkiego umysłu
Od najstarszych czasów ludzie zastanawiali się nad tym co to właściwie jest to, co nas ożywia, sprawia, że myślimy, że mamy świadome “ja”, czym odróżniamy się od zwierząt - że jesteśmy ludźmi po prostu. Dusza początkowo była postrzegana jako jakaś forma energii, ożywiająca ciało. Rzecz jasna nie wiemy co sobie myśleli na ten temat ludzie prehistoryczni, ale widać są źródła, na których podstawie można domniemywać tego, w co wierzyli Aborygeni 50 tys. lat temu, istnienia pierwszych kultów, przypisywaniu różnym zjawiskom czy istotom nadprzyrodzonych mocy. Starożytni Grecy mieli bogów i herosów, ale raczej nie znali pojęcia duszy, także kwestia życia pozagrobowego nie była taką oczywistością w różnych kulturach - w życie takie wierzyli starożytni Egipcjanie, ale u Greków czy Rzymian takie Pola Elizejskie były dość mętnym pojęciem, nawet judaizm de facto nic nie mówi o życiu po śmierci… Widać więc, że dusza niekoniecznie jest konceptem religijnym, raczej bardziej filozoficznym, bo nie wszystkie religie posługują się tym pojęciem, a z kolei istnieją koncepty nie-religijne, które go znają.
Co było pierwsze: dusza czy religia? Bo Boga śmy sobie wymyślili, tak z tego wynika, w wiecznym poszukiwaniu wyjaśnienia skąd jest świat, po co on jest, jakie siły nim rządzą i co my właściwie na nim robimy. Toteż książka o duszy jest w rzeczy samej historią religii oraz różnych konceptów filozoficznych, starających się wyjaśnić powyższe kwestie. Od najstarszych kultur, przez starożytnych Greków, Demokryta, Platona i Arystotelesa, także Konfucjusza… Że jest “nieśmiertelna” głosił Sokrates, za co które to “herezje” został zresztą skazany na śmierć (czym poprzedził wielu innych, których koncepcje nie zgadzały się z obowiązującym paradygmatem). Koncepcja trójdzielnej duszy jest także jego dziełem, spopularyzowanym przez Platona, a to, że dusza “jest” w głowie (czyli w umyśle) wymyślił Cyceron… Dalej Paul Ham objaśnia narodziny i sukces religii monoteistycznych, a także ich wewnętrzne podziały, często kłótnie o ilość aniołów na łebku szpilki oraz ewidentnie zejście na manowce, co kończyło się wypaczeniami stojącymi w sprzecznością z pierwotną nauką oraz rozlewem krwi, za którym stały tyleż stare dobre motywy jak chciwość lub zemsta, co ideologia. Już uczniowie Chrystusa interpretowali jego nauki jak im było wygodnie, np. święty Paweł narzucił swoją wizję małżeństwa i obowiązku prokreacji. To święty Augustyn jest ojcem pojęcia grzechu pierworodnego, chrztu dzieci, czym przyczynił się do tego, że wiele pokoleń żyło w strachu, wstydzie i poczuciu winy, a wszystko dlatego, że Augustyn sam nie umiał poskromić swojej seksualności i żyć jak “pan Bóg nakazał”. Czyściec i straszenie piekłem też wymyślił Kościół, nie Jezus. Kolejne straszne karty historii zapisały mroczne wieki inkwizycji oraz kontrreformacja i wojny religijne, które skutkowały jednymi z najgorszych w dziejach rozlewami krwi, nieszczęściem, głodem. Ale kiedy była faktycznie potrzeba działań militarnych - wtedy jakoś Kościół się nie kwapił - tak było z upadkiem Konstantynopola, które przecież było jednym z momentów zwrotnych w historii Europy i chrześcijaństwa.
Francuskie wojny religijne rozgrywały się między dysydenckimi hugenotami a katolickim establishmentem na tle interpretacji Eucharystii i innych obrzędów. W konflikcie toczonym zasadniczo o to, czy kawałek chleba jest ciałem Chrystusa czy nie, przemoc, głód i choroby pozbawiły życia od 2 do 4 milionów osób.
Kolejni papieże, uzbrojeni w tę potwierdzoną [na Soborze Trydenckim] wykładnię katolickiej doktryny podejmowali próby zasklepienia pęknięć w zachodnim chrześcijaństwie nie poprzez układy czy kompromisy - prawda boża nie podlegała negocjacji - lecz bezwarunkowe polecenia, a gdy one nie przynosiły skutku, poprzez brutalną siłę.
Chrześcijanie zabili więcej swoich braci w wierze niż wyznawców którejkolwiek innej religii. Ani muzułmanie, ani starożytni poganie nigdy nie zabijali swoich współwyznawców na taką skalę. Na początku XVII wieku nastąpiła erupcja współwyznaniowej nienawiści i na trzy dekady katolicy i protestanci pogrążyli się w konflikcie będącym pasmem nieustannej przemocy, która Europie przyniosła wojnę, pożogę, zarazy i głód [wojna 30-letnia]
Pierwszą ofiarą wojny była cnota miłosierdzia: podczas tych oblężeń zamorzono głodem i spalono tysiące cywilów. Kiedy siła i wiara stały się pojęciami równoznacznymi, umarło chrześcijańskie sumienie, a rodzaj ludzki pogrążył się w barbarzyństwie.
Nauka “kochaj bliźniego swego, jak siebie samego”, zmieniła się w nienawiść i pogardę do obcych, do wszystkich, którzy myślą inaczej, nawracanie na siłę. Ta tragedia dotknęła też wszystkie ludy kolonizowane, tam gdzie biały człowiek postawił stopę, tam pleniła się nie tylko babka lancetowata, ale i śmierć oraz choroby (inne religie nie były aż tak wojownicze ani ekspansywne). Za prawdziwe nieszczęście można postrzegać fakt, że pionierami w Ameryce Północnej byli religijni fanatycy (purytanie), których nie tolerowała nawet XVII-wieczna Europa. Indian traktowali oni jako podludzi i pomioty szatana, a to że ludność rdzenna marła jak muchy interpretowano oni oczywiście jako “Bóg tak chce, żeby te ziemie były nasze”.
Rdzenne plemiona przekonały się (...) że nie mają tytułu prawnego do terenów Kolonii Plymouth i Kolonii Zatoki Massachusetts, na których mieszkali od tysięcy lat, ponieważ “nie uczynili sobie tej ziemi poddaną” (...). Innymi słowy, nie wykazali swojego prawa własności w rozumieniu europejskiego prawodawstwa cywilnego.
Także z Biblii wywiedziono bardzo wygodne (i bardzo bzdurne) uzasadnienie dla niewolnictwa i rasizmu, co przetrwało do dziś, nadal niektórzy posługują się tymi racjami (o czym można poczytać w reportażu Katherine Steward Wyznawcy władzy; Paul Ham zresztą przytacza tę autorkę, jako jedną z nielicznych, które dobrze rozpoznały problem współczesnych chrześcijańskich nacjonalistów).
(...) nabrzmiała nietolerancja umysłowości otumanionej przez kompletne zabobony opatuliła Południe w argumenty na rzecz utrzymania niewolnictwa oparte na pijanym bełkocie nagiego hebrajskiego proroka, który nigdy nie istniał, a do biblijnej historii trafił dlatego, że ściągnięto ją z Eposu o Gilgameszu.
Wszelakiego rodzaju dyktatorzy, Biblią uzasadniają także posłuszeństwo władzy, konkretnie chodzi tu o słowa św. Pawła (znowu), które prawdopodobnie (wg Hama) były swoistą polisą ubezpieczeniową gdyby list wpadł w ręce rzymskich władz. Ale to wystarczyło:
Łatwo możemy wyobrazić sobie konspiracyjny uśmieszek na twarzy Pawła i jego owczarni i podzielić ich odczucia o tym pomysłowym fortelu. Uśmiech gaśnie nam jednak na ustach, kiedy pomyślimy o tyranach, krzyżowcach i teokratach, którzy przywłaszczyli sobie jego słowa dla usprawiedliwiania swoich odrażających nadużyć.
Jedynie Japończycy mieli szczęście lub więcej rozumu, bo szybko zorientowali się, co się święci i zakazali chrześcijaństwa u siebie. Podobnież oparli się Chińczycy, ale Chiny - jak widać - zawsze wybierają własną drogę, bo też w ich historii głęboko zakorzenione są własne ideologie, takie jak konfucjanizm i taoizm oraz buddyzm.
A potem, stopniowo religia zaczęła tracić na znaczeniu, kiedy też ludzie zaczęli się buntować (przeciwko niesprawiedliwości, nierównościom, które też uzasadniano hierarchią nadaną przez Boga) oraz odkrywać coraz więcej praw naukowych, tłumaczących rzeczy do tej pory przypisywane woli boskiej, z królewskimi prerogatywami na czele. narodziła się koncepcja praw człowieka.
Pozycja ta ma zatem charakter naukowy, nie religijny, mimo że w dużej części omawia historię religii (różnych, nie tylko chrześcijaństwa), w tym ich ścieranie się ze sobą. Nie ma autor poważania dla ojców Kościoła czy litości dla uczestników krucjat. Chłoszcze słowem wojowniczych papieży, manipulowanie i zakłamywanie słowa bożego dla własnych, często merkantylnych korzyści (sprzedaż odpustów, podatki), ale także radykalnych protestantów i ich surowe doktryny, które z trudem mogły uchodzić za chrześcijańskie. Z lubością cytuje antyreligijne teksty Woltera. Widać więc antyreligijny przekaz: z religii przyszło ludzkości więcej szkód, niż pożytku, nie znajdziemy w Duszy raczej pozytywnych aspektów religii/wiary w Boga - co zapewne mogą zarzucić temu wywodowi ludzie wierzący, i mieliby rację. Ja przyczepiłabym się do tego, że autor pokazuje tylko ciemne strony chrześcijaństwa (głównie) oraz powołuje się na Biblię, ale bez wspomnienia, że oficjalne ewangelie są tylko jednymi z wielu (wybranymi z jakichś powodów), a poza nimi istnieje o wiele więcej tekstów o naukach Jezusa. Które jednak tak czy siak zostały zmanipulowane. Brakowało mi też wspomnienia o kulcie śmierci i umartwiania ciała, jaki zapanował w średniowieczu, co ma wiele wspólnego z koncepcją duszy i życia pozagrobowego - w ogóle to sama ta kwestia właśnie duszy, co się z nią dzieje, Nieba, Piekła, spraw metafizycznych, tak naprawdę została pominięta, bo autor tak bardzo skoncentrował się na opisie wydarzeń historycznych.
Jasno widać, że religie tak naprawdę nie odpowiadają na wiele pytań, choćby nie rozstrzygają kwestii skąd wziął się Bóg, czemu to człowiek ma duszę, a inne stworzenia nie (to jest wybitnie antropocentryczne), dlaczego na świecie jest tyle zła (mimo że Bóg jest dobry), albo jakimi “dobrymi uczynkami” może sobie zasłużyć dusza w ciele psa (na przykład), żeby odrodzić się w ciele człowieka (wyższego bytu), skoro zwierzęta są nierozumne… Religie są tajemnicze, nielogiczne, niespójne, pełne dziur, wzajemnych zaprzeczeń (celuje w tym islam, a Ham trochę tłumaczy czemu tak jest). Żadna religia nie jest w stanie wytłumaczyć, czemu złe rzeczy przydarzają się dobrym ludziom, a często źli nie ponoszą żadnej doczesnej kary za swoje uczynki. Nie, karma nie wraca, wbrew temu, co się nam wydaje. Tymczasem koncepcja sprawiedliwości/sprawiedliwego świata jest chyba wrodzona ludziom, co przejawia się np. we wspomnianej wyżej koncepcji karmy. Bardzo chcemy wierzyć, że los jest sprawiedliwy, choć wszelkie znaki na niebie i ziemi temu przeczą. Wyjaśnienia tego oferowane przez religie są daleko niewystarczające, w dużej mierze życzeniowe, skoro koniec końców sprowadzają się do stwierdzenia, że “Bóg tak chciał, a wyroki boskie są niezbadane”. Religie wymagają po prostu od człowieka wiary, a nie zrozumienia.
Acz fanatyzm może być nie tylko religijny, potrafimy popełniać zło także w imię “nauki”, lub świeckich ideologii, głoszących że religia to opium dla mas i uzasadniających terror polityką. Tak samo zmanipulowane jak nauki Jezusa zostały myśli oświeceniowych filozofów, np. Nietzschego, z którego wywiedziono faszyzm. A weźmy darwinizm społeczny, eugenikę, czy pseudonaukowe teorie wyjaśniające rasizm lub seksizm. Tym świeckim ideologiom poświęcone są ostatnie rozdziały tej księgi i autor również nie pozostawia na nich suchej nitki. Po 2 tys. lat chrześcijańskiego nauczania zbudowaliśmy państwa totalitarne i rozpętaliśmy dwa najkrwawsze konflikty w dziejach, których zasadniczym efektem była masowa eksterminacja. Pomysły Mao Ham bez ogródek nazywa głupimi - szkoda tylko, że zapłaciły za tę głupotę miliony. Warto zwrócić uwagę na te słowa autora na temat I wojny światowej (nomen omen na stronie 666):
Państwa prowadzące wojnę posługiwały się propagandą, kłamstwami i białymi piórami, by zastraszając, terroryzując i upokarzając mężczyzn zmusić ich do zgłaszania się do wojska. Po tym wszystkim społeczeństwa nie do końca były w stanie pojąć potworność tego, co zrobiły. Nadal nie możemy tego zrozumieć. Przywódcy europejscy twierdzili później, że “nieuchronna” wojna była “zrządzeniem Pana Boga lub Darwina”, ze cała ta tragedia wydarzyła się jako “nieunikniony” fakt - jakby to był jakiś straszliwy wypadek. Dygnitarze mówili o wojnie w taki sposób, jakby była czymś, na co nie mieli wpływu (...). Prawda jest taka, że to rządy - nie prorocy, ani przeznaczenie czy plany - wyrządziły światu potworność Wielkiej Wojny. W tym stwierdzeniu zawiera się jednocześnie odpowiedź na pytanie, dlaczego rządy przeciągały ją tak długo: bo przegrana oznaczała dla nich utratę wszystkiego: ich imperiów, królestw i władzy.
Żywiołowa krytyka Hama dotyczy więc w zasadzie większość ludzkich pomysłów na to czym jest dusza i umysł (i jak w związku z tym funkcjonować), począwszy od religii, przez kolonializm, rewolucję francuską, która pożarła własne dzieci, utopijne teorie Marksa (którym jednakowoż zawdzięczamy jakiekolwiek prawa pracownicze), ponurych niemieckich filozofów, aż po rzecz jasna faszyzm i komunizm. Również wybrzmiewa w tej książce krytyka kapitalizmu, traktowanego jak swoista ideologia i pozbawionego ograniczeń, co postulują dzisiejsze elity. I jest to najlepsze, najprostsze wytłumaczenie, z jakim się spotkałam:
Kapitalizm działa, to znaczy przynosi korzyści większości ludzi, wyłącznie wówczas, gdy kapitaliści podlegają choćby częściowej regulacji, a ich zyski - częściowej redystrybucji. (...) W najczystszej, nieuregulowanej formie (...) kapitalizm miażdży wszystko, co stanie mu na drodze - słabych, chorych, niepełnosprawnych, biednych. Nie robi tak dlatego, że jest z natury okrutny, czy złośliwy - kapitalizm, podobnie jak bakteria, pozostaje obojętny na następstwa swojego rozprzestrzeniania się.
(...)
Kapitalizm regulowany to niedawne zjawisko [powojenne]. Przez znaczą część epoki rewolucji przemysłowej kapitalizm był wolny od ograniczeń i czczony jako ideologiczne panaceum, “system wiary”. Jak w kontekście wybuchu I wojny światowej pisał George Orwell (Takie to były radości):
Wydaje mi się, że nigdy w historii świata zwykły wulgarny przepych (...) nie był tak natrętny jak w latach poprzedzających rok 1914 (...) Co ciekawsze, wszyscy byli przekonani, że to przelewające się bogactwo angielskich wyższych i średnich klas będzie trwało wiecznie, gdyż należy do porządku rzeczy. (...) Przed wojną wielbiono pieniądze beztrosko i bez wyrzutów sumienia. Dobrodziejstwo fortuny było równie niepodważalne jak dobrodziejstwo zdrowia lub urody; błyszczący samochód, tytuł i liczna służba były w świadomości ludzi związane z poczuciem wysokiej moralnej wartości.
Ojcowi leseferystycznego kapitalizmu (jakiemu dziś hołdujemy), Fridrichowi Hayekowi marzył się powrót do kapitalizmu w wersji XIX- wiecznej (przypomnijmy: wyzysk robotników, nędza, brak jakichkolwiek prawa, praca dzieci, prostytucja kobiet nie mających innej możliwości zarobienia na życie, zanieczyszczenie środowiska). Hayek wymyślił, że to socjalizm doprowadził do faszyzmu i wojny. Tylko że było to myślenie postawione na głowie:
Jasność umysłu Hayeka zaćmił martwy punkt, który mogłyby rozproszyć dokładniejsze studia historyczne: to nie socjalizm doprowadził do Hitlera i Stalina, ale ruina gospodarcza wywołana przez I wojnę światową, będąca z kolei częściowym następstwem odrażających nierówności i masowej nędzy, a za to odpowiadały dziesięciolecia tak wychwalanego przez Hayeka leseferystycznego liberalizmu epoki przedwojennej. (...) Badacz wydaje się zapominać, że dla większości ludzi XIX wiek nie był wolny ani w sensie gospodarczym, ani politycznym.Cóż, jako że przez większość naszej historii powody religijne były uzasadnieniem dla wielu rzezi, torturowania i niewolenia ludzi i innych nieszczęść, można śmiało stwierdzić, że Bóg pretenduje do miana najgorszego wynalazku ludzkości (i dobre uczynki nie są w stanie tego wymazać). Tylko że ja bym powiedziała, że to nie Bóg jest tu winien, ale człowiek - jego cechy, które mamy zapisane w genach, takie jak plemienność, strach przed obcymi, agresja, chciwość, żądza władzy, ale też ciekawość. Jesteśmy właśnie takim gatunkiem, co “Boga swego kochać nie umieli inaczej, jak przybijając go do krzyża”, a religie są po prostu tego emanacją. Podobnie jak współczesne totalitaryzmy.
Historia duszy raczej nie jest historią nieuprzywilejowanych, choć autor o nich wspomina. Pewnie mogą się znowu pojawić odnośnie tej książki klasyczne już zarzuty o europocentryzm (mimo fragmentów poświęconych Indiom, Chinom czy islamowi) oraz uprzywilejowanie białego człowieka. Poza tym historię tę wykreowali mężczyźni, którzy urządzili świat tak, by to im było wygodnie. A czy duszę mają kobiety? Pytanie nie bez kozery, bo Kościół wcale nie był co do tego pewny, a przez wieki utrwalonego mizoginizmu, datującego się od św. Pawła kobiety były traktowane jako gorsza część ludzkości, a nawet istoty niewiele lepsze od zwierząt. Biblijny mit posłużył do zrzucenia na kobiety winy za wszystkie nieszczęścia rodzaju ludzkiego (victim blaming datuje się więc od pierwszych ludzi…) i usprawiedliwienia jej podległości mężczyźnie. I to mimo, że Jezus kobiet nie dyskryminował (Mahomet gwoli prawdy też nie), a kobiety walnie przyczyniły się do sukcesu chrześcijaństwa, bo to one najpierw tłumnie się do niego garnęły. Nota bene kolejne, świeckie już rewolucje, takie jak powstanie Stanów Zjednoczonych, czy rewolucja francuska, także nie miały miejsca dla kobiet, uznając z góry, że pojęcie człowiek tyczy się tylko mężczyzn i to białych mężczyzn, a najlepiej jeszcze całkiem zamożnych białych mężczyzn. Kobiety musiały więc nie tylko udowadniać - jak dziś - że są równe mężczyznom intelektem/możliwościami, ale w ogóle zacząć od udowadniania, że jest taką samą istotą ludzką, jak mężczyzna. O ile jednak kobiece dusze i umysły niespecjalnie mężczyzn interesowały, to już ich ciała - jak najbardziej. W trakcie lektury zirytowało mnie to, że brakuje tu wzmianek właśnie o mizoginizmie Kościoła, o sytuacji kobiet, ale Paul Ham poświęca kobietom i feminizmowi odrębny rozdział, przyznając, że przez całe wieki kobiety były wykorzystywane i poniżane, narażone na przemoc, a nawet prześladowane i zabijane tylko z powodu swojej płci (jak w czasach polowania na czarownice), a ich obecność na kartach historii jest marginalna. Przez sam fakt swojego istnienia kobiety obwinianie były o prowokowanie mężczyzn do seksualnej deprawacji i przemocy, a nawet o to, że “same się prosiły” (to chyba najstarsza wymówka świata). Obraźliwe epitety, jakie mężczyźni wymyślili o kobietach są niezliczone i naprawdę trudno zrozumieć, że kobiety tak długo godziły się na tę “nikczemną umowę społeczną” (jak określa to Ham). Oraz że “myślący” ludzie wierzyli w te absurdy. Prawdziwą zagadką jest (dla mnie) to, że człowiek stworzył tyle religii i kultur, różniących się czasem diametralnie od siebie, ale zdecydowana większość z nich jest zgodna w jednym: gorszego traktowania kobiet właśnie. Tu zgodzą się ze sobą gorliwy katolik, muzułmanin, Chińczyk, Japończyk, a nawet Afrykańczyk. Wyjątki są nieliczne. Dobrze, że autor przyznaje, że “rzeczywisty proces oswobadzania kobiet dopiero się rozpoczął” - pokażcie to tym, którzy twierdzą, że przecież kobiety mają już “wszystko” i że feminizm nie jest potrzebny.
Jeśli historia o Edenie czegoś nas uczy, to tego, że piękna baśń ma siłę, która przyciąga uwagę i pokonuje opór skądinąd racjonalnie myślących męskich umysłów, usypiając ich kluczowe zdolności i infantylizując ich przekonania. (...) Przekonamy się, że takie poglądy na temat kobiet wciąż pokutują w naszym świecie. Rozum i nauka nie zdjęły z umysłu uroku Edenu i nie uszczupliły tumaniącej mózg potęgi mitu.
Dusza dobrze odpowiada pojęciu książki popularnonaukowej - nie jest to pozycja akademicka, tekst ma literacką sygnaturę, sposób narracji jest przystępny, autor jest bardzo elokwentny. Nie nazwałabym tego stylu swobodnym czy gawędziarskim, acz nie jest też sztywny i zbyt poważny, a nawet momentami dowcipny - autor posługuje się typowo angielskim ciętym humorem (na wyżyny sarkazmu Ham wspina się w rozdziale o kobietach):
Kiedy mężczyzna nie był akurat zajęty podbojem, handlem lub wymądrzaniem się, od czasu do czasu zauważał obecność dziwnej, cichej, upiększonej i potulnej istoty, którą poślubił, jak otoczona potomstwem, siedzi przy domowym ognisku z robótką na podołku i umysłem oraz talentem na wodzy. To ci zagadka - myślał sobie. Kim ona jest? Czego chce? Wkrótce wracał do podboju, handlu i wymądrzania się, do niczego nie doszedłszy.
Wydaje mi się jednak, że Dusza ma dość wysoki próg wejścia, wymaga pewnego obycia z tego rodzaju tekstami oraz dużej umiejętności skupienia się. Ja postanowiłam sobie czytać to bez pośpiechu, dawkując sobie informacje, co skończyło się tak, że w jeden weekend przeczytałam ponad 500 stron. Kiedy po kilkunastu stronach się wciągnęłam, strony umykały szybko, i tylko było mi niewygodnie z powodu ciężaru tego tomu. Ale potem było mi ciężko wrócić i doczytać jeszcze tę ostatnią część, poświęconą bardziej współczesnym czasom. Okazało się, że rozdziały o totalitaryzmie, nadczłowieku, ostatnich wojnach zaabsorbowały mnie najbardziej, mają duży ładunek emocjonalny i też wniosły coś nowego do mojej wiedzy o tych zdarzeniach. Kończą tom rozważania już bardzo współczesne o cyfrowych narzędziach (w tym cyfrowej inwigilacji) i AI. Tom zawiera bibliografię, przypisy oraz index (co jest cenną, a zapominaną powoli praktyką), jest solidnie wydany, ale zauważyłam, że w spisie treści gdzieś zawieruszyła się informacja, że rozdziały 17-19 tworzą część siódmą.
Powiem tak. Na pewno gabaryty tej książki mogą przestraszać - to jest cegła, zawierająca prawie 800 stron tekstu drobnym maczkiem (plus przypisy) i w dość dużym formacie. Książka nie zawiera jakichś rewolucyjnych tez i szkoda, że nie ma więcej takich fragmentów, jak rozmowa z Judaszem; w zasadzie to, o czym pisze jest mi dość dobrze znane z historii - autor po prostu zbiera różne fakty dotyczące rozwoju myśli ludzkiej, czyli filozofii, religii i ideologii, będących podstawą tak naprawdę tego, w jaki sposób organizujemy nasze społeczeństwa i nasze życie. To, w co wierzymy przekłada się na to, jak żyjemy. Warto jednak się z tym dziełem zmierzyć: ilość zawartych w tej książce informacji jest imponująca i autor wykonał na pewno gigantyczną pracę przy jej tworzeniu. Ja na pewno będę do tych informacji wracać. Wiodącą tezą tej książki jest myśl, że to wiara jest motorem historycznych zmian. Widać w niej wyraźnie postępowy, liberalny światopogląd i potępienie przemocy, nieważne z jakiego tytułu stosowanej. Dostaje się właśnie tym, którzy podżegają do przemocy, nieważne czy to Wikingowie (tych to autor oj bardzo nie lubi), czy przywódcy religijni czy świeccy, czy filozofowie albo naukowcy. Tu przykład surowej oceny Oppenheimera:
Gdy 25.10.1945 roku zwierzył się Trumanowi “Czuję, że mam krew na rękach” chodziło mu o krew przyszłych ofiar wojny jądrowej (...). nie obchodził [go] los Japończyków, lecz los zachodnich ofiar przyszłego atomowego armagedonu, za który czuł się odpowiedzialny. Oppenheimer apelował o szczytne działania, takie jak wzajemna wymiana wiedzy na temat atomu (...) i zniesienie broni atomowej. Mówił o “głębokim zaufaniu moralnym” ludzkości w czasie “grozy i nadziei”, jakim jest era nuklearna. Były to nieosiągalne ideały inteligentnego specjalisty od rozwiązywania problemów, nie zaś wizjonera moralnego. Szlachetne gesty nie mogły zmienić tego, że Robert Oppenheimer osobiście rekomendował zniszczenie bronią jądrową (...).
Większość prezentowanych w Duszy faktów niestety jest ponurych. Co gorsza, mamy epokę rozumu, a spory religijne (lub na tle religijnym) nie cichną i nadal są powodem gorszego traktowania innych ludzi lub narzucania im, jak mają żyć. Ciągle funkcjonują stare uprzedzenia wobec kobiet, a poglądy wielu mężczyzn na to “po co jest kobieta” niewiele odbiegają od poglądów szesnastowiecznych, kiedy powstał Młot na czarownice. Można też pomyśleć, że religia jest jak wańka-wstańka: nawet położona, wyrugowana wydawałoby się, po jakimś czasie i tak wraca, jak np. we współczesnej Rosji czy Turcji. Dzisiejsi politycy podważają prawa człowieka i rozprawiają o kolejnej wojnie, w gruncie rzeczy nadal postępując według wskazówek Macchiavellego.
Jak po dniu przychodzi noc, tak w naszych czasach nieuchronnie powracają niczym zombie tyrani i demagodzy, którzy obiecują nowe utopie i obwiniają bezsilne mniejszości za wszelkie bolączki tego świata, ignorując zasadniczą przyczynę, czyli nierówności gospodarcze.Nieuchronnie? Czy powracają, bo jest po temu korzystny klimat polityczny, a w wojnie znowu upatruje się interes?
Wydaje się więc - mało optymistycznie, że wiele żeśmy się nie nauczyli. A może za dużo wymagamy? Młyny ewolucji są nawet wolniejsze niż kościelne, dlatego ciągle żywe są w nas te stare, na pół zwierzęce instynkty (czego dowodzą prymatolodzy i biologiczni determiniści). Popatrzmy na to od drugiej strony: człowiek wyrabia broń być może od miliona lat, ale konstrukt sumienia/moralności pojawił się jakieś 5 tysięcy lat temu. Więc może można mieć nadzieję, że nasze sumienie ewoluuje, tak jak ewoluują nasze mózgi (i religie też)?
To zadanie powinno okazać się łatwiejsze niż to, które naszym dzikim przodkom przecież się powiodło: stworzenie sumienia w świecie, w którym go w ogóle nie było.
Metryczka:
Gatunek: historyczna
Gatunek: historyczna
Główny temat: historia religii i ideologii
Miejsce akcji: cały świat
Czas akcji: od prehistorii do nadal
Ilość stron: 959 (786 + źródła i przypisy)
Moja ocena: 6/6
Paul Ham, Dusza. Historia ludzkiego umysłu, Wydawnictwo Znak, 2025







Komentarze
Prześlij komentarz