Geraldine Brooks na bazie Małych kobietek napisała powieść, którym głównym bohaterem jest ojciec dziewczynek. W klasycznej już powieści Luizy May Alcott jest on postacią zmarginalizowaną, ojcem nieobecnym - nie ma go, ponieważ wyjechał na wojnę (secesyjną) i dopiero pod koniec książki, chory, powraca na łono rodziny. U Brooks dowiadujemy się kim w zasadzie był, jak toczyło się jego życie i co robił na wojnie. Tematem przewodnim jest oczywiście walka z niewolnictwem, jako że March jest pełnym ideałów abolicjonistą. 

Gros powieści stanowi narracja Marcha, dzięki której poznajemy trudne wojenne realia. Nie ma tu raczej bitew, kapitan March jest kapelanem, są działania na tyłach, próby niesienia pomocy żołnierzom oraz niewolnikom i wyzwolonym niewolnikom. Jednak ta rzeczywistość jest brutalna, pełna krwi i niesprawiedliwości. Niepotrzebnych śmierci, ale też poświęcenia dla sprawy. To, czego doświadcza March w trakcie wojny nie nadaje się do opowiadania rodzinie - a przynajmniej March tak sądzi, więc jego listy nijak nie oddają myśli i przeżyć mężczyzny, jaskrawo kontrastując z realiami. Niestety w momencie konfrontacji z żoną okazuje się, że to, co wypływało z troski, otwiera między małżonkami przepaść pełną niedomówień, a nawet kłamstw, pretensji i żalu. 

Już przekonałam się, że styl pisarski Brooks jest angażujący, nawet wtedy, kiedy temat książki wydaje się niekoniecznie mnie interesujący - tak było w przypadku Konia i tak podziało się w przypadku Marcha. Podążałam za biednym Marchem mimo, że powieść obfituje w brutalne sceny i niełatwe tematy, bynajmniej nieodpowiednie dla czytelniczek Małych kobietek. Mamy tu do czynienia z moralnymi dylematami, takimi jak wybór między mniejszym a większym złem, między ideałami a rodziną, o którą trzeba zadbać, także godzenie się z tym, że nikt nie jest supermenem i nie z każdej sytuacji da się wyjść z tarczą. Brooks pokazuje też, co wojna robi z ludźmi, nawet tymi, którzy wierzą, że jest ona “po coś” - a może zwłaszcza z takimi ludźmi. Szczytne ideały Marcha przechodzą ciężką próbę. Wreszcie poznajemy punkt widzenia małżonki Marcha, Marmee, w Małych kobietkach przedstawianej jako troskliwa mama i opiekunka, dzielnie znosząca ciosy od losu, potrafiąca zaradzić każdemu problemowi. Czyli wykonującą pracę emocjonalną prawdziwą podporę tradycyjnej rodziny. Geraldine Brooks ukazuje tę bohaterkę nieco inaczej, wliczając w to cenę, jaką kobieta płaci za wpasowywanie się w schemat tradycyjnej, patriarchalnej rodziny. Można też z tej powieści wyczytać - między wierszami co prawda - dlaczego wyzwolenie niewolników niekoniecznie oznaczało dla nich polepszenie życia i co to miało wspólnego z kapitalistyczną logiką. Dodatkowym smaczkiem jest spotkanie z legendarnymi amerykańskimi postaciami: Waldo Emersonem oraz Thoreau. Stanowi to zgrabne połączenie prawdziwych wydarzeń z fikcją literacką zawartą tak naprawdę w dwóch książkach, bo w Małych kobietkach oraz zainspirowanym nimi Marchem. Autorka w niezwykle ciekawym posłowiu tłumaczy skąd wzięli się Thoreau i Emerson na kartach tej powieści. 

Metryczka: 
Gatunek: powieść historyczna
Główne bohaterki: March
Miejsce akcji: USA
Czas akcji: XIX wiek
Ilość stron: 320
Moja ocena: 5/6
 
Geraldine BrooksMarch, Wydawnictwo Relacja, 2025

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później