Witaj, piękna to powieść psychologiczno-obyczajowa, rozgrywająca się głównie w latach 80-tych i 90-tych w Stanach Zjednoczonych. Jej tematem są perypetie życiowe piątki bohaterów: czterech sióstr i mężczyzny, który wchodzi do rodziny Padavano, zostając mężem najstarszej siostry. Powieść ma raczej kameralny charakter, rozgrywa się w kręgu rodzinnym i bliskich znajomych. Siostrzane więzi rozluźniają się nawet nie wskutek tego, iż każda z bohaterek wybiera osobną drogę życiową, ale wskutek napięcia i konfliktu wywołanego przez Williama. Niecelowo, dodajmy, gdyż William nie jest wcale jakimś czarnym charakterem, ale skrzywdzonym, wymagającym wsparcia człowiekiem. Śpiącą królewną, niż rycerzem na białym koniu.

Podobieństwa do Małych kobietek są tu zamierzone. Autorka stara się nadać każdej z sióstr Padavano odrębny charakter: najstarsza Julia twardo stąpa po ziemi, druga w kolejności Sylvie jest marzycielką zaczytującą się książkami (i pracującą w bibliotece), najmłodsze - bliźniaczki - są najbardziej kobiece z upodobaniem do sztuki oraz do dzieci i ogniska rodzinnego. Każda z tych kobiet jest ciekawa i inna, ale jest też i problem. Powyższe typy osobowości są nadane siostrom “z góry”: autorka wtłacza je w pewien schemat, a narrator jest trzecioosobowy i “wszystkowiedzący”, stąd czytelniczka - mimo licznych introspekcji starszych sióstr - nie ma szans na wyrobienie sobie własnego zdania o osobowości bohaterek. W szczególności tyczy się to młodszej dwójki, mającej w tym dramacie rodzinnym role drugoplanowe. Myślę, że szczególnie Cecelie - artystka - zasługuje tu na więcej.

Zgadzam się z krytycznymi głosami, że autorka starała się upchnąć zbyt wiele ziaren w jednym korcu - każda z sióstr w zasadzie reprezentuje jakiś problem społeczny, życie żadnej z nich nie toczy się normalnie, modelowo, czekałam tylko aż któraś z nich (lub może William) okaże się transpłciowa. Znajdziemy tu całą gamę trudnych tematów, dramatów życiowych i traum, którymi można by obdzielić kilka powieści. W dodatku opowiedzianych dość pobieżnie. Na obronę Witaj, piękna mogę powiedzieć, że takie jest życie - jest chaotyczne, często wszystko wali się na raz, nie czeka “na swoją kolej”, a nieszczęścia chodzą po ludziach, a nie po płotach. Witaj, piękna opowiada o tym, co się dzieje, kiedy ludzie mają twarde serca i nie umieją zdobyć się na wyrozumiałość w stosunku do swoich bliskich. Podejmują pochopne decyzje, nie umieją wybaczyć i latami pielęgnują w sobie urazę. Przy czym obwiniają innych, a idealizują siebie. Prowadzi to tylko do tego, że marnuje się życie - sobie i innym - i traci cenny czas, którego już nie da się odzyskać. Otrzeźwienie przychodzi najczęściej po wielu latach, gdy człowiek jest na tyle dojrzały, by zrozumieć, że rodzina, przyjaciele, miłość - są ważniejsze od mniej lub bardziej wyimaginowanych krzywd. I że nikt nie jest idealny. A rodzinne sekrety, kłamstwa czy wypierane traumy i tak w końcu kiedyś wyjdą na światło dzienne - i wtedy będzie jeszcze większy bałagan. I te historie, korzeniami sięgające oczywiście różnych osobistych traum, niestety lubią się powtarzać. W rodzinie Padavano kolejne pokolenia powielają błędy poprzednich - i nawet nie przychodzi im to do głowy. To samo zresztą tyczy się Wiliama, który powtarza postępowanie swoich rodziców, jakby zapominając, jak bardzo go ono skrzywdziło. Chciałabym, żeby autorka zwróciła na to uwagę - a nie zwraca. Tak samo, jak nie komentuje idealizowania pana Padavano.

Moim zdaniem ciekawa jest ta perspektywa, że najsłabszą postacią, wymagającą ochrony, jest tu mężczyzna. Silne postaci kobiece są już we współczesnych powieściach normą, ale przeważnie są one konfrontowane z męskimi oprawcami. Tu to William wzbudza największe współczucie, uwikłany niemal wbrew swojej woli w rodzinny konflikt - i z nim najbardziej sympatyzowałam. Julię natomiast szybko znielubiłam za egoizm i ewidentny brak empatii. Cyt.: To nie ona go uszkodziła, i nie ona musiała go naprawiać. W pewnym momencie natknęłam się w tekście na następujące zdanie które mnie zdumiało: Julia, gdy okazało się, że związała się z człowiekiem, który wymaga pomocy, przeciwstawiła się stuleciom mizoginii i priorytetyzowania mężczyzn i postanowiła pomóc sobie. CO. Raz, że nie pasuje to zupełnie do stylu powieści, a dwa nie ma żadnego odniesienia do zdarzeń opisanych w książce - William nie jest żadnym mizoginem, a zachowanie Julii nic z “walki z mizoginią”. Rozumiem o co chodziło autorce, ale na miłość i troskę zasługuje każdy, niezależnie od płci, i nie wszystko można wytłumaczyć walką o swoje prawa. Zdaję sobie sprawę, że wielu ludzi może to drażnić, gdyż będą postrzegać Williama jako ofiarę i słabeusza - a takich postaci nie lubimy (zwłaszcza w męskim wydaniu). Moim zdaniem dobrze, że autorka pokazuje, że mężczyźni też mają prawo do słabości, do czucia się niekochanym, do zapadania na depresję. To jest lekcja, której cały czas jeszcze nie odrobiliśmy. Ale mimo to, w powieści i tak mamy do czynienia z miastem kobiet, zwłaszcza w drugiej połowie, kiedy czas wyraźnie przyspiesza i autorka sprintem pokonuje kolejne lata…

Dlatego trochę inaczej rozłożyłabym akcenty w tej powieści. Autorka koncentruje się na młodych latach swoich bohaterów (tu dziwiło mnie, że tak młodzi ludzie, a podchodzą do życia z tak małym optymizmem), a potem akcja przyspiesza i kolejne lata poznajemy raczej w takich fleshach. Tak, jak w bajkach: działo się, a potem żyli długo i szczęśliwie. I jakby życie dorosłych już ludzi nie było specjalnie warte opowiedzenia. A przecież nie jest to prawdą - dojrzewanie nie jest nie wartym wzmianki procesem, tak samo jak ciekawe życie zawodowe - William zostaje wziętym fizjoterapeutą drużyny koszykarskiej, a Cecylia odnoszącą sukcesy artystką. Te dwa wątki były dla mnie znacznie bardziej interesujące i godne rozwinięcia, niż kariera Julii.

Jednak największy mój problem z tą powieścią był taki, że czytałam o niej w bookmediach dwie bardzo złe opinie (osób, których opinie cenię) i to wpłynęło na mój odbiór. W trakcie lektury ciągle zastanawiałam się, czemu Witaj, piękna zasłużyła na aż taką krytykę - i nie za bardzo tego widziałam (zwłaszcza w kontraście do innych, bardzo pozytywnych opinii, w tym znanych osób). Czy to ja czegoś nie widzę? Dlatego jej mankamentów szukałam trochę na siłę. Zła jestem z tego powodu. Oto nauczka, jak bardzo na człowieka wpływają negatywne wiadomości, jak bardzo potrafią skrzywić perspektywę. Bo to nie jest zła powieść - owszem, były te ww. niedociągnięcia, relacje między postaciami mogłyby być przedstawione lepiej. Powieści dobrze by jej zrobiło, gdyby podkręcić jej dynamikę. Gdyby więcej się tu działo, a ograniczyć te introspekcje, które w zasadzie w miarę postępu stron dominują treść. Może to wywoływać znużenie i poczucie, że to jest takie bicie piany. Wydaje mi się, że główny problem z tą powieścią (i jej odbiorem) jest taki, że napisana jest ona w modnym teraz duchu “kieruj się sercem, nie rozumem”. Tylko że taka filozofia często wcale nie wychodzi ludziom na dobre, zwłaszcza kiedy owo “serce” mylimy z impulsami albo popędami. W powieści robi wrażenie melodramatyzmu niczym z paradokumentów. To dlatego postępowanie bohaterów wydaje się nieraz niezrozumiałe i mogą się oni wydawać płytcy… kochająca i rozsądna z początku matka sióstr wykonuje jakąś dziwną woltę, z kolei ojciec przedstawiany najpierw jako nieudacznik, zamienia się (pośmiertnie), w jakiegoś guru, mityczną postać, wzór kochającego rodzica. Wspomniane introspekcje zawierają głównie emocje, a brak w nich refleksji nad własnym postępowaniem.
 

Reasumując: czytałam już współczesne powieści - też zachwalane - a które mnie rozczarowały. A Napolitano raczej zaskoczyła mnie pozytywnie, biorąc pod uwagę, że sięgnęłam po nią z opinią, że to nie jest literatura najwyższych lotów.

Metryczka:
Gatunek: powieść obyczajowa
Główni bohaterowie: siostry Padavano
Miejsce akcji: USA
Czas akcji: XX i XXI wiek
Ilość stron: 472
Moja ocena: 4/6
 

Ann Napolitano, Witaj, piękna, Wydawnictwo Otwarte, 2024

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później