Nigdy nie lubiłam powieści Dickensa. Te wszystkie biedne dzieci, wykorzystywane sieroty, ta bieda i nędzne warunki życia… Nie wiem nawet, czy przeczytałam coś tego pisarza, poza Opowieścią wigilijną - a na pewno nie czytałam Davida Copperfielda. Tymczasem Barbara Kingsolver daje nam takiego współczesnego dickensowskiego bohatera - chłopca wychowywanego przez młodocianą matkę narkomankę, potem sierotę, tułającego się po kolejnych rodzinach zastępczych. Zmuszanego do niewolniczej pracy, bitego, głodzonego. Niewiarygodna jest ta gama nieszczęść, jaka spada na Demona, niewiarygodna jest też skala podłości i okrucieństwa, jakiego ludzie dopuszczają się wobec słabszych od siebie. A przecież chłopak niby urodził się “w czepku”. Ale w złym miejscu, w złej rodzinie, o złym czasie. Wszelkie skojarzenia z Dickensem zamierzone i uprawnione.

Powieść Demon Copperhead to więc bildungsroman. Świat widzimy oczyma dorastającego tytułowego bohatera. Jest to jedna z takich osób, które podziwiamy za silny charakter. Tak zwana umiejętność zrobienia lemoniady, kiedy życie daje ci cytryny. Mimo to miałam poczucie, że Demon cały czas balansuje na krawędzi przepaści, gdzie jeden nierozsądny krok wystarczy, by w nią wpaść. Wrażenie to nasila się wraz z tym, jak chłopak dorasta i siłą rzeczy zaczyna być coraz bardziej narażony na różne pułapki, typu niewłaściwe towarzystwo, alkohol, narkotyki, przygodny seks, itd. I w końcu w jedną z nich wpada, nawet jeśli nie do końca z własnej winy. Nota bene lektura ta uświadomiła mi też, jakim wrażliwym czasem jest dorastanie - ile zagrożeń, ile pokus czyha na młodego człowieka (zwłaszcza w dzisiejszych czasach) i jak łatwo można zejść z właściwej drogi i zmarnować sobie życie. Jest to przerażające. Tym, co przechyliło szalę, poza predyspozycjami osobowymi, była sieć wsparcia społecznego - Demon jednak w tym wszystkim nie był zupełnie sam, poza spotykaniem złych ludzi, zdarzyło mu się także spotkać tych dobrych. To zaleta małych, wiejskich społeczności, mimo wszystko.

Demon Copperhead to również oskarżenie współczesnej Ameryki. Akcję swojej powieści pisarka umieściła w Appalachach - i nad tym aspektem też trzeba się pochylić, bo ma on bardzo duże znaczenie. Region ten to najbiedniejsza okolica w USA, stany, które stały się synonimem zacofania i społecznej degrengolady. Ludzie żyją tu właśnie tak, jak opisała Kingsolver: w przyczepach, często bez pracy, albo wykonując pracę za grosze, wspomagając się tym, co jeszcze daje im ziemia. Na skraju nędzy. Edukacja, służba zdrowia, opieka społeczna, podstawowe usługi - wszystko tu jest na bardzo kiepskim poziomie. O tych ludziach kraj zapomniał, a inni Amerykanie śmieją się z nich, nazywając ich wsiokami. Hrabstwo Lee to dziura zabita dechami po prostu. Spróbuj się stąd wyrwać. Trudno uwierzyć, że dzieje się to w najbogatszym kraju na świecie. Czytałam wywiad z Kingsolver, w którym pada zdanie, że “w Polsce wciąż mało kto ma o tym pojęcie”. Ale dlaczego powinniśmy mieć? Świat nie jest zobowiązany do posiadania wiedzy na temat poziomu życia w poszczególnych rejonach USA - tak samo, jak żaden Amerykanin nie będzie wiedzieć przecież, jak żyje się w Polsce, na Lubelszczyźnie dajmy na to. Tym niemniej jeśli ktoś coś wie o współczesnej Ameryce - nie będzie się opisanym realiom aż tak dziwić. 

Jako Ślązaczka zwróciłam uwagę na fakt, iż te wschodnie stany to są regiony górnicze. Podobne regiony w Europie są regionami bogatymi; uprzemysłowionymi i zanieczyszczonymi to fakt, ale zarazem ważnymi dla gospodarki danego kraju, szanowanymi za etos pracy. W Ameryce okazuje się, że jest zupełnie inaczej. Kiedyś ludzie w Appalachach żyli z kopalni węgla. Dziś już nie - a czemu, to opisano w książce. 

Prawie wszyscy w naszej klasie mieli pradziadków, którzy przybyli z jakiegoś kraju do pracy w kopalni. Albo już tu byli i pracowali w kopalniach. Opowiadali historie o tym, jak wszystkie dzieci w rodzinie kończyły w kopalni pod tą samą ziemią, którą od nich kupiono. Ludzie z branży węglowej przyjechali tutaj i wykupili grunty nawet nie wspominając o tym, że pod nimi znajduje się ukryty skarb. A potem pozostała już tylko praca. (...) dziadkowie opowiadali historie głównie w stylu "Ale to było zajebiste, że harowaliśmy jak woły". Z kolei opowieści babć dotyczyły raczej tego, że jednak niezajebiste. Wypłata w podróbkach pieniędzy, które trzeba było wydawać w sklepach spółki węglowej, gdzie wszystko kosztowało dwa razy drożej. Wdychanie czarnego pyłu cały dzień (...). Mąż i synowie ginący jednego dnia po tym, jak w szybie doszło do wybuchu. 

(...)

Tak czy inaczej to wszystko przeszłość (...) Całe życie słyszeliśmy o redukcjach zatrudnienia. Firmy zamieniały ludzi na maszyny w każdej pracy: kopalnie głębinowe przeszły na kopalnie odkrywkowe, a potem na odstrzeliwanie łba całej góry, podczas gdy maszyny zbierały kawałki. Betina mówiła: "dajcie spokój, przecież przedsiębiorstwa są po to, żeby zarabiać pieniądze, takie są fakty". Fakty były takie, że w okolicy nie zostało już prawie żadnych miejsc pracy związanych z węglem. Betina powiedziała również, że nie ma czegoś takiego jak bezrobocie, tylko ludzie się po prostu nie starają.

Często słyszymy i my taką argumentację, prawda?

Wreszcie pokaźną część powieści Kingsolver poświęca opiatowej epidemii, szalejącej od jakiegoś czasu w USA i to też jest coś, co jeży włos na głowie. Gdyż - jak mówi autorka wprost - to również jest coś, za co odpowiadają kapitaliści. Coś, co zrobiono ludziom w pogoni za pieniądzem. To nie jest tak, że można osoby od opiatów uzależnione obwiniać - jak to lubimy robić - że była to kwestia li tylko ich złych wyborów. Wręcz przeciwnie, gdyż niejednokrotnie to nie do nich należała decyzja o zażyciu tych środków, tylko zaufali oni personelowi medycznemu, bez świadomości jakie konsekwencje to będzie dla nich miało. Módlmy się, by to dziadostwo nie dotarło do Polski - a słyszałam, że już się zaczyna… 

Trochę obawiałam się tej powieści, mimo wielu entuzjastycznych opinii, ale okazało się, że - mimo dość trudnej tematyki - przez narrację Kingsolver się płynie. Czyta się jednym tchem i wbrew pozorom nie jest to powieść dołująca. Przypominała mi ta powieść Małe życie - jeśli chodzi o ilość nieszczęść, jakie dotknęły bohatera, choć już niekoniecznie jego postawę wobec nich. Wytrzymałość Demona na to wszystko, co na niego spada, hart ducha, wola przetrwania - jest zadziwiająca. Blaski i cienie życia Demona, perypetie chwytajace za gardło, tło społeczno-obyczajowe, pełnokrwiści bohaterowie, którym autorka daje prawo do popełniania błędów, gama emocji, jaką wzbudza lektura, warsztat literacki autorki - Pulitzer zasłużony. Być może jest to powieść życia Barbary Kingsolver (choć oczywiście życzę jej napisania jeszcze wielu, równie dobrych książek).

Metryczka:
Gatunek: powieść
Główny bohater: Demon Copperhead
Miejsce akcji: USA
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 608
Moja ocena: 6/6
 

Barbara Kingsolver, Demon Copperhead, Wydawnictwo Filia, 2023


Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później