Nieśmiertelne życie Henrietty Lacks
Reportaż Rebecci Skloot zalicza się do licznych historii z kategorii “thrillery medyczne”, tyle tylko, że z życia wzięte. Należą do nich opowieści o Big Pharmie produkujących specyfiki nie tyle ku dobru ludzkości, ile dla własnych zysków, opiatowa epidemia w USA czy handel narządami. Kolejny temat rzeka, którego jeszcze nie zgłębiłam, ale bardzo chcę. To liczne nadużycia, eksperymenty na ludziach, dyskryminacja osób kolorowych, ubogich czy kobiet. Henrietta należała do wszystkich tych kategorii, będąc biedną, niewykształconą Murzynką, potomkinią niewolników. A jako, że działo się to w połowie XX wieku, okazuje się, że hulaj dusza, piekła nie ma, gdyż nie obowiązywały wtedy żadne przepisy regulujące wykorzystywanie ludzkich tkanek/komórek do badań medycznych, tudzież robienie eksperymentów na samych ludziach (o zwierzętach nawet nie wspomnę). Zatem Nieśmiertelne życie jest - jak pisze Skloot - opowieścią o
białych handlujących czarnymi, historia czarnej kultury “zanieczyszczającej” białą za pomocą pojedynczej komórki, w czasach gdy osoba z choćby kroplą czarnej krwi dopiero od niedawna mogła legalnie poślubić osobę białą.
Nie do wiary, że lekarzom nie przyszło do głowy, aby ludzi zapytać o zgodę na aplikowanie im niebezpiecznych rzeczy i traktowanie jak króliki doświadczalne. Do najmroczniejszych tego typu rozdziałów należy testowanie leków na kiłę na czarnoskórych, czy wstrzykiwanie ludziom plutonu (sic!) w ramach projektu Manhattan. Dość wspomnieć, że tego typu działania zbytnio kojarzyły się - a zwłaszcza w latach tak nieodległych od zakończenia drugiej wojny światowej - z działaniami nazistów eksperymentującymi na więźniach obozów koncentracyjnych. W dalszej kolejności dochodzi to tego beztroskie szafowanie wrażliwymi danymi osobowymi, tj. historią choroby czy nawet genotypem (dziś takie rzeczy są nie do pomyślenia). Ale czy komórki od dawna nieżyjącej osoby - i to nawet nie zdrowe komórki, tylko rakowe (co dla naukowców okazało się w końcu sporym problemem) - można utożsamiać z samą tą osobą? Jak pokazuje przykład rodziny Lacksów, można. Hela - nordycka bogini śmierci - pasuje tu nota bene jak ulał, biorąc pod uwagę, że komórki te zabiły swoją dawczynię, a ta ostatnia stała się “sławna” właśnie dzięki swojej śmierci. O ile to brzmiało dla mnie trochę dziwnie, o tyle już pretensje do zysków z ogromnego biznesu, jaki rozwinął się na bazie linii HeLa - dziwne nie są ani trochę. Tym bardziej, że Lacksowie należą do ogromnej populacji Amerykanów, których nie stać na podstawowe usługi medyczne - przynajmniej to chyba powinno być zapewnione rodzinie, której przodkini tak bardzo zasłużyła się medycynie. Nawet jeśli nieświadomie. Takie rzeczy to tylko w Ameryce…
Przypadek Henrietty Lacks ilustruje dylematy, przed jakimi stanęły współczesna medycyna i nauka. Czy ciało jest własnością pacjenta? Kto i w jakich granicach może nim rozporządzać? Jakie warunki należy do tego spełnić? Ile warte jest ludzkie ciało?
Pomijając już pieniądze, to ludzie po prostu chcą wiedzieć, co się dzieje z ich ciałem, zwłaszcza że nie mamy pewności, do czego te tkanki tak naprawdę mogą posłużyć… Sytuacja zatem jest analogiczna do danych osobowych - wprawdzie w teorii
na ich przetwarzanie wyrażamy zgodę, ale jak już je gdzieś podamy,
tracimy kompletnie nad nimi kontrolę, nie mając żadnej gwarancji, że
te dane gdzieś nie wypłyną (np. wskutek wycieku lub kradzieży danych), albo że nie
zostaną sprzedane jakiejś innej instytucji.
Z jednej strony naukowcy nie kradną nam przecież żadnych ważnych organów, ani nie odbierają ręki czy nogi. z drugiej strony biorą coś, co jest nasze - a człowiek ma silne poczucie własności wobec własnego ciała. (...) I szczególnie wtedy, kiedy słyszy, że ktoś inny potężnie zarabia na nich bądź używa ich do odkrycia niemiłej informacji o genach właściciela lub jego historii medycznej. (...) I w tej chwili żadne prawo nie reguluje jasno, czy każdy z nas faktycznie jest właścicielem swoich tkanek i może nimi swobodnie rozporządzać.
Puentując ten tekst trzeba wspomnieć o tym, że najbardziej bezpośrednim odkryciem, związanym z Henriettą, była geneza raka szyjki macicy. W komórkach HeLa odkryto wirusa brodawczaka HPV - i opracowano nań szczepionkę. Dziś szczepieniami objęte są dziewczynki na całym świecie, dzięki czemu zachorowalność na tego raka znacznie się zmniejszyła. Niestety nie w Polsce, gdzie zainteresowanie tymi szczepieniami jest małe (nie brakuje oczywiście głosów o “promowaniu” jest współżycia seksualnego wśród młodzieży). Podobno lekarze ze Skandynawii przyjeżdżają do Polski, żeby zobaczyć to choróbsko “na żywo”, gdyż u nich zostało w zasadzie wyeliminowane.
Gatunek: reportaż
*autorka pisała to w 2009 roku, nie wiem jaki jest stan prawny w USA na dziś, ale z podsumowania tego problemu wynika, że jest to sprawa kontrowersyjna i - mimo coraz częściej podnoszących się głosów o jej uregulowanie - jeszcze długo nie będzie to zrobione. W Polsce istnieje szereg aktów prawnych, wynikających też z regulacji UE - nie tylko RODO, ale np. Ustawa z dnia 6 listopada 2008 r., o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta czy Ustawa z dnia 1 lipca 2005 r. o pobieraniu, przechowywaniu i przeszczepianiu komórek, tkanek i narządów. Z informacji, jakie znalazłam wynika, że w biobankowaniu jedną z przyjętych zasad jest zakaz komercjalizacji ciała ludzkiego, są również zapisy o wyrażaniu zgody na pobranie, przetwarzanie, przechowywanie, dystrybucję i wykorzystywanie materiału biologicznego. Ale sytuacja prawna biobanków w Polsce też nie jest do końca uregulowana. Sytuacja staje się bardziej śliska po śmierci dawcy… Ciekawe jest natomiast to, że w percepcji społecznej dane medyczne i genetyczne są postrzegane jako mniej wrażliwe niż …PESEL i adres (zgodnie z definicjami RODO PESEL i adres w ogóle nie są danymi wrażliwymi - to są zwykłe dane osobowe).
Komentarze
Prześlij komentarz