Jak długo dajecie książce szansę? Do setnej stronicy? Do sto pięćdziesiątej? Wiele ludzi „czytających” mawia, że jeśli książka nie zdoła ich zainteresować do setnej strony, to dają sobie spokój. Mnie zdarzają się takie sytuacje na szczęście dosyć rzadko, ale kilka książek zdarzyło mi się porzucić, a kilka powinnam była porzucić, ale skoro tego nie zrobiłam, napisałam potem zjadliwą recenzję. No dobrze, Taft też powinien był pójść w odstawkę, a skończyłam go tylko ze względu na autorkę.

Rzecz dzieje się w rodzinnym mieście Presleya, Memphis, a bohaterami książki jest kilkoro z mieszkańców tego miasta – pracownik baru oraz rodzeństwo Taftów.  Oczywiście wartka akcja to nie jest warunek dobrej powieści - opisanie codzienności również może być interesujące, jest mnóstwo książek, w których pozornie nic się nie dzieje, a tętnią one jakimś podskórnym napięciem. Ale taka sytuacja nie ma miejsca w przypadku Taft. Ta książka jest boleśnie wręcz nijaka. Siostra zatrudnia się w barze, brat codziennie do baru przychodzi. Wspominają swojego zmarłego ojca, a pracownik baru tęskni za swoim synem, którego wychowuje jego eks-partnerka. I to by było na tyle. Doprawdy nie wiem, gdzie autor opisu na okładce dojrzał, że ta proza „oddycha emocjami”. Ja miałam wrażenie, że jej bohaterowie są kompletnie pozbawieni ambicji, nie mają żadnych zainteresowań, marzeń, po prostu trwają z dnia na dzień, ewentualnie coraz bardziej się pogrążając w beznadzieję. Ich jedyne rozrywki to picie w barze i oglądanie telewizji. Nie mają żadnej osobowości, nie ma w nich niczego, co by pociągało czytelnika i wzbudzało dla nich sympatię. W ich głowach nie goszczą żadne głębsze myśli, co przekłada się na dialogi w powieści – zupełnie miałkie i bez treści. Postacie te są tak przeciętnymi i nieciekawymi ludźmi – w sensie życia, jakie prowadzą - że już bardziej przeciętnymi nie mogliby być. Nie zapamiętałam nawet ich imion. Zatem obserwując bohaterów odczuwa się przygnębienie, iż są ludzie, których egzystencja jest tak szara, bo nie są oni zdolni do zbudowania sobie jakiegoś świata wewnętrznego, co którego mogliby uciec kiedy dopieka im proza życia. Główny bohater, chyba John, był kiedyś perkusistą. Ale już nim nie jest – zrezygnował ze swojej pasji, bo nie podobało się to jego dziewczynie. Coś takiego zawsze mnie smuci. Dziewczyna i tak go rzuciła, ale bohater do grania nie wrócił, a jego życie jest oparte na prowizorce, która – jak wiadomo – jest najbardziej trwała. Memphis jest również przedstawione jako prowincjonalna amerykańska mieścina, w której nic ciekawego się nie wydarza. To jakieś miasto duchów, ciemnych sprawek i dilerów narkotykowych, miejsce zupełnie pozbawione klimatu.

Taft to nie jest „studium uczuć” tylko studium ludzkiej przeciętności. Przeciętności do n-tej potęgi. Przeciętności, która nie wzbudza emocji, nie wzbudza nawet współczucia, bo ma się wrażenie, że ci ludzie są tacy na własne życzenie, a czytelnik nie chce się identyfikować z kimś takim. Sama powieść jest równie bez wyrazu. Usprawiedliwiać autorkę może jedynie to, iż jest to powieść z początków jej twórczości (mimo że w Polsce wydana dopiero teraz). Zatem nie polecam.

Ann Patchett, Taft, Wyd. Znak, 2013  


Komentarze

  1. Zwykle po pięćdziesięciu stronach zaczynam się zastanawiać nad przerwaniem lektury, w konsekwencji czytam dalej, bo jeszcze nie nauczyłam się tej trudnej sztuki odkładania na bok książek nieciekawych.
    Ze względu na autorkę, zwróciłam uwagę i na "Taft", ale przy okazji ostatniej bytności w bibliotece, odłożyłam ją na półkę. Nie wiem, dlaczego, ale założyłam, że nie mam ochoty na tę opowieść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem sam opis już nie porywa. Myślę, że jest wiele, wiele innych książek o wiele bardziej interesujących niż Taft i nie warto na nią marnować czasu.

      Usuń
  2. O, a niedawno kupiłem, będąc przekonany, że to dobra powieść. Po świetnym "Stanie zdumienia" głupio założyłem, że autorka nie popełni żadnej wtopy i wziąłem bez chwili zastanowienia. Trudno. Skoro już mam, przeczytam ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie popełniła - Taft to książka o wiele wcześniejsza, niż Stan zdumienia

      Usuń
  3. O! A już prawie ją kupiłam, zakładając, że wszystko, co napisała Patchett da się czytać. Zapewne przeczytałabym do końca, bo nie lubię porzucać książek i podobnie jak Ty, miałabym wrażenie straconego czasu. Wolę nie psuć sobie opinii o autorce.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później