Zelda
Małżeństwo Zeldy i Scotta
Fitzgeraldów owiane jest swoistą legendą. Stanowili idealną parę: piękni, młodzi,
utalentowani. On – pisarz, którego dzieła
weszły do kanonu literatury amerykańskiej. Ona – jego wielka miłość, muza i
przekleństwo zarazem. Przez pewien czas nierozłączni, zasłynęli z mocno
swobodnego, imprezowego stylu życia, zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i za
oceanem, dokąd zjechali śladem innych amerykańskich pisarzy.
Zelda była dziewczyną z
południa. Najmłodszą córeczką, rozpieszczaną przez matkę: od małego mogła robić
to, co chciała. I robiła – nie zważała na konwenanse (to był przecież początek
XX wieku), szalała i się bawiła. W rodzinnym miasteczku zyskała opinię
dziewczyny trochę postrzelonej, ale i tak nie mogła opędzić się od adoratorów.
Tam też poznał ją młody Scott Fizgerald, powołany dopiero co do wojska. Młodzi
zakochali się w sobie, chociaż nie od razu doszło do happy endu. Po ślubie para
wyjechała do Nowego Jorku, gdzie Scott miał nadzieje zrobić pisarską karierę.
Zaczął się najlepszy okres ich życia, który wszyscy kojarzą – wieczna zabawa. Przepuszczali
wszystko to, co zarabiał Scott, a były to niemałe sumy. Scott zaczął pić, a
Zelda jeszcze ugruntowała swoją opinię osoby, która potrafi robić rzeczy ekstrawaganckie,
szalone, może nawet zbyt dziwne i za bardzo szalone. To samo było w Paryżu i na
Riwierze; Ernest Hemingway mimo że zaprzyjaźnił się ze Scottem, nie polubił
Zeldy – od samego początku ich znajomości uważał, że ma w sobie coś z wariatki.
Ten okres był najbardziej udany w karierze Scotta: powstało wiele opowiadań i
trzy powieści, w tym Wielki Gatsby. Małżeństwo Fitzgeraldów zaczęło się
jednak sypać. On za dużo pił, ona się nudziła i szukała dla siebie jakiego celu
w życiu, coraz więcej się kłócili. Zelda zaczęła uczyć się tańca, mimo już
bardzo zaawansowanego wieku jak na rozpoczynanie kariery w tym zawodzie.
Wszystko rozsypało się jak domek z kart kiedy Zelda przeszła załamanie i
trafiła po raz pierwszy do szpitala psychiatrycznego – wkrótce zdiagnozowano u
niej schizofrenię… Miała wtedy 30 lat i resztę swojego życia miała spędzić
głównie w różnych ośrodkach zamkniętych, z dala od Scotta i od swojej córki.
Pisywali wprawdzie do siebie listy, mąż czasem ją odwiedzał, czasem też
wyjeżdżali gdzieś razem, ale to nigdy dobrze się nie kończyło. Nigdy nie było
wiadomo, co może „zdenerwować” Zeldę i
spowodować nawrót choroby. Poza tym Fitzgeraldowie oddalili się od siebie i po
prostu ze sobą nie wytrzymywali – wyglądało na to, że nie mogą żyć ani ze sobą,
ani bez siebie. Dodatkowe napięcie rodził fakt, że Zelda szukając dla siebie
jakiegoś środka wyrazu zaczęła pisać, naśladując Scotta. Spłodziła nawet
powieść – mimo wyraźnego sprzeciwu męża – Scott był zazdrosny, ponadto
powieść ta była właściwie kalką tego, co sam wtedy pisał; drugą powieść zaczęła
pisać już po jego śmierci.
Ikony epoki jazzu. On – pijak, ona – wariatka i
tylko nie wiadomo czy to Zelda doprowadziła Scotta do alkoholizmu, czy raczej
on ją do szaleństwa. Autorka tej biografii nie opowiada się ani po jednej, ani
po drugiej stronie, stara się być obiektywna, nie analizuje też specjalnie tego
tematu. Zelda nie jest tu wcale ofiarą Scotta, a raczej jego pełnoprawną
partnerką, mocno momentami wkurzającą… Przeszkadzała mężowi w pracy, nie
potrafiła zająć się dzieckiem, była lekkomyślna i kapryśna. Z rozdziałów
poświęconych życiu bohaterki już po zachorowaniu, dowiadujemy się niewiele o
przebiegu jej choroby i leczenia. O alkoholizmie pisarza Milford wspomina, ale
Scott wydaje się osobą zupełnie zrównoważoną, a nawet odpowiedzialną – przyjął
bowiem na siebie ciężar leczenia żony. Nie sposób na podstawie tego powiedzieć
jaki wpływ na Scotta miała choroba Zeldy i czy jego picie miało jakikolwiek
związek z nią. Pewne jest tylko to, że ich wspólne życie było dla pisarza
źródłem inspiracji – właściwe wszystkie jego najważniejsze powieści oparte są o
motywy autobiograficzne. Wszystkie jego kobiece bohaterki były wzorowane na
żonie – Fitzgerald mawiał, że ożenił się z
bohaterką swoich opowiadań. W przeciwieństwie do Scotta Zelda nie
miała daru wypowiadania się, o czym możemy przekonać się zapoznając się z
fragmentami jej listów oraz twórczości, obszernie zamieszczonymi w
biografii. Są one trudne do przebrnięcia. Pisarstwo Zeldy charakteryzuje chaos,
jej utwory są pełne zawiłych zdań i dziwacznych metafor. Słusznie wypowiedział
się któryś krytyk: Rozpaczliwymi wysiłkami, żeby być inna i zagadkowa, przypomina szalone dziecko. (...) Autorka czasami nie bardzo rozumie znaczenia mnóstwa słów, jakich używa, ale efekt nagromadzenia fantastycznych metafor jest mimo wszystko fascynujący. Wydawnictwo Pascal dopiero co wydało Zatańcz ze mną walca, który jest ową
powieścią, która tak poróżniła Fitzgeraldów (sprzedała się jedynie w 1 392
kopiach) – czytając jej próbki odradzałabym lekturę… Zatem książka Nancy Milford raczej każe
odrzucić tezę, iż to Scott doprowadził swoją ukochaną do choroby i wykorzystał
ją do stworzenia swoich powieści. Zelda od wczesnej młodości miała inklinacje
do niezrównoważonego zachowania. Myślę, że na początku była ona po prostu
niedojrzała – wyszła przecież za Scotta mając zaledwie 19 lat – czy dzisiejsze
20-latki mają w głowach coś więcej poza dobrą zabawą? Zelda też chciała korzystać
z życia, a od kobiet w tamtych czasach nie wymagało się przecież, by zarabiały,
więc mogła oczekiwać, by utrzymywał ją mąż. Okazało się jednak, że dziewczyna chce
czegoś więcej, tylko za bardzo nie wie, w czym mogłaby się wykazać, zwłaszcza
nie mając żadnego wykształcenia. Scotta wcale nie obchodziły jej artystyczne
aspiracje, nie potrafił ją wspierać. Styl życia, jaki prowadzili raczej nie
sprzyjał osiągnięciu stabilizacji życiowej, a brak zrozumienia i wsparcia
emocjonalnego ze strony najbliższych z pewnością nie przyczyniał się do
polepszenia stanu psychicznego Zeldy. Splot tych wszystkich okoliczności mógł
doprowadzić niedojrzałą osobowość do zaburzeń umysłowych (choć czy była to schizofrenia, dziś trudno powiedzieć).
Biografia Zeldy Fitzgerald
pióra Nancy Milford należy do tych biografii, które pisane są przystępnym,
potocznym językiem. Autorka na szczęście nie analizuje twórczości Fitzgeralda
(choć zupełnie niepotrzebnie - moim zdaniem - dokładnie streszcza dwie powieści
Zeldy), skupia się na życiu osobistym małżonków. Ton jest wyważony, może nawet
aż za bardzo. Brakuje w tej książce tła historycznego – próżno spodziewać się,
że poczujemy atmosferę szalonych lat 20-tych w Nowym Jorku, czy powietrze
przesycone sztuką w Paryżu. Autorka ledwie też sygnalizuje najważniejsze
wydarzenia historyczne: dwie wojny światowe, wielki kryzys – wydaje się, że nie
miały one żadnego wpływu na życie Fitzgeraldów.
Patrząc na zdjęcia
przedwcześnie postarzałej Zeldy czytelnik zastanawia się jak do tego doszło i
co się stało z jej słynną urodą. Smutne było
czytać o tym, jak piękni i utalentowani ludzie tak się staczają, w zasadzie nie
mając ku temu większych powodów: Scott publikował i dobrze zarabiał, mieli
udane dziecko i żadnych większych problemów. Oboje małżonkowie zmarli stosunkowo młodo, bo
przecież przez 50-tką, ale za to zmęczeni i zniszczeni życiem. 10 marca minęła kolejna rocznica śmierci Zeldy.
Nancy Milford, Zelda. Wielka miłość F. Scotta Fitzgeralda - książkę wydało w 1978 roku wydawnictwo Czytelnik, a w 2013 wznowiły ją Marginesy
Książka zgłoszona do wyzwania Grunt to okładka oraz Czytam opasłe tomiska (500 str.)
Komentarze
Prześlij komentarz