Miłość z kamienia

Szliśmy pod prąd, kierując się tam, skąd inni uciekali

Wydaje się, że wojna jest czymś, od czego każdy z nas chciałby się trzymać z daleka. Obyś żył w ciekawych czasach – brzmi chińskie przekleństwo – i ja nie chcę żyć w ciekawych czasach, być świadkiem wojen, rewolucji – historii piszącej się na moich oczach. Historia to coś, co już się zdarzyło, a nie coś, co może na nas spaść po to, by nasi potomni czytali o tym w podręcznikach. A jednak są tacy, co właśnie na wojny czekają i z wojen żyją – i to wcale niekoniecznie żołnierze. Dziś to media, dziennikarze, korespondenci wojenni. Oni zmierzają tam, skąd wszyscy inni uciekają. Z własnej nieprzymuszonej woli, gnani chęcią poznania, przygody, adrenaliną? Byle być świadkiem Doniosłego Wydarzenia i jak najszybciej przekazać z niego relację. Bez tej relacji wydarzenie to może bowiem w ogóle nie zaistnieć. Chcą być w centrum wydarzeń, uczestniczyć w dziejach świata. To jak sport ekstremalny i pewnego rodzaju uzależnienie: od poczucia że się jest właśnie tam, gdzie dzieje się coś ważnego, a zatem samemu też jest się ważnym. Jak u wszystkich podróżników, spokojne życie w kraju, z żoną i dziećmi staje się tylko nieciekawym przerywnikiem pomiędzy kolejnymi wyjazdami. Nawet w kraju jest się uzależnionym od informacji: od tego, żeby dowiedzieć się pierwszemu.

Wojtek mnie oddawał brudy, jakich nałapał w świecie

Niezliczone relacje, artykuły, książki nagradzane i wyróżniane. To praca znanego dziennikarza Wojciecha Jagielskiego. Ciągłe wyjazdy w tereny zagrożone konfliktami. Pięćdziesiąt trzy wojny. Czeczenia, Gruzja, Inguszetia, Kaszmir, Tadżykistan, Afganistan, Kongo... W trakcie każdego z tych wyjazdów mógł zginąć, a jednak nic mu się nie stało. Zapewne, jak wszyscy, był przekonany o własnej nieśmiertelności. Może jak Jonathan Dimbley, po przeżyciu niezliczonych incydentów nabrał wiary w uspokajające statystyki mówiące o tym, że śmierć w strefie konfliktu jest mniej prawdopodobna niż na skutek porażenia prądem. Na Jagielskim kolejne wyjazdy nie robiły wrażenia - w przeciwieństwie do jego żony, Grażyny, umierającej w Warszawie ze strachu o męża.  Fakt, że ona jest bezpieczna w domu i że na niego czeka, pozwalał mu spokojnie pracować, nie przejmować się niebezpieczeństwami, a po powrocie pozbywać się stresu. On wracał cały i zdrowy – ona popadała w obłęd. Nie zauważał tego, że jako małżeństwo oddalają się od siebie. To nie on leczy się teraz z powodu stresu bojowego, tylko ona. Przypomina mi się ta rosyjska bajka, w której bohater nie może umrzeć, dopóki nie zostanie uśmiercona jego dusza, ukryta gdzieś bezpiecznie w studni. Albo – jeszcze lepiej – portret Doriana Grey'a. Dorian Grey jest ciągle piękny i młody, ponieważ wszystkie lata oraz niegodziwości, których się dopuszcza przejmuje na siebie obraz. 

Naprawdę nie mogłaś zrobić nic, żeby położyć temu kres

Nie spodobała mi się ta książka. Ciężko mi się ją czytało, ponieważ jest w niej jakaś zła energia, rozedrganie, jakaś potrzeba opowiadania ciągle tego samego od nowa. Jak natrętne mycie rąk. Przeszkadzała mi jakaś niesamowita bezradność Grażyny Jagielskiej. To, że nie miała własnego życia, pracy, własnych spraw, które pozwoliłyby jej oderwać się od coraz bardziej obsesyjnego strachu o męża. Rozumiem taki strach – wbrew pozorom wcale nie tak trudno jest go sobie wyobrazić, doświadczają tego wszyscy, których bliscy mają niebezpieczne zawody. I dlatego nie rozumiem Grażyny Jagielskiej, uważającej, że jest w tym taka wyjątkowa, odcinającej się od przyjaciół w przekonaniu, że nie są oni w stanie wyobrazić sobie, co ona przeżywa. Nie rozumiem autorki. Nie rozumiem czemu kupiła meble, które jej się nie podobały. Czemu nie rozmawiała ze swoim mężem i nie mówiła mu, jak się czuje, czemu nie powiedziała mu „nie chcę słuchać twoich wojennych opowieści”, czemu się z nim nie rozwiodła, czemu nie szukała pomocy? Przez tyle lat. Zamiast tego zamieniła swoje życie w bierne oczekiwanie, tracąc kontakt z rzeczywistością. Sama eskalowała negatywne uczucia, nakręcając spiralę swojego strachu: celowo zaczynała się bać jeszcze zanim mąż wyjechał, wyobrażała sobie to, co najgorsze, wmawiała sobie, że mąż zginął. To na pewno nie jest dobry sposób na radzenie sobie ze stresem. Umysł ludzki jest plastyczny i jeśli przez długi czas coś sobie wmawiamy, w końcu staje się to rzeczywistością. Dlatego Grażyna Jagielska nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że mąż zrezygnował wreszcie z wojennych wypraw. I nie jest przekonana, czy zasłużyła na takie poświęcenie z jego strony... 

Na czym polegał ten stan, który się musi skończyć – tego żadne z nas nie wiedziało.

To brzmi jakżeż tołstojowsko i jakżeż absurdalnie. Jagielska uczyniła z siebie ofiarę pasji swojego męża, ale w książce nie znalazłam odpowiedzi dlaczego tak się stało. Widać też, że autorka też tego nie rozumie, nie przepracowała jeszcze tego. Nie wiem, czy w tym wszystkim jeszcze chodzi o miłość – bo nie potrafiłam jej w tej książce dostrzec - czy raczej o uzależnienie od drugiego człowieka, brak niezależności, bezwolność? Miłość nie polega na całkowitej rezygnacji z siebie dla drugiej osoby. Jestem zła, że kobieta może wpuścić się w taki kanał i nie umiem współczuć autorce, podobnie jak Annie Kareninie.

Lucjan się niecierpliwi, nie zna tych wojen

Najgorsze jest to, że te wojny, tak ważne dla Jagielskiego, w istocie nikogo nie obchodzą. Bliski Wschód, Kaukaz – tam ciągle się o coś biją i nikt już nawet nie wie o co. Coś, co dzieje się gdzieś daleko od nas i nie stanowi dla nas bezpośredniego zagrożenia pozostaje na marginesie naszych zainteresowań. Interesują się tym tylko politycy, znawcy danego regionu i dziennikarze. Jak hieny żerujący na ludzkich nieszczęściach, wysysający ludzkie historie, by wstrząsnąć publicznością, a potem porzucający swoich bohaterów, podobnie jak oprawcy swoje ofiary. Im bardziej krwawe obrazki, tym lepiej, im bardziej drastyczne historie, tym większa szansa na rozgłos. To medialna rzeczywistość, nie warta, by w jej imię poświęcać życie. I skąd to chore przekonanie, że ważne są tylko złe rzeczy: wojny, katastrofy, morderstwa, łamanie praw człowieka? Dlaczego ważne nie mogą być pozytywne wydarzenia, dlaczego dziennikarze nie prześcigają się by być tam, gdzie dzieje się coś dobrego, pięknego, gdzie ludzie są szczęśliwi? Dlatego, jakkolwiek chwalone byłyby reportaże wojenne pana Jagielskiego, bardzo trafne jest podsumowanie tej książki: Chcę, żeby ktoś osądził nas za to, co robiliśmy. Żyliśmy z wojny i strasznych opowieści (...) I ryzykowaliśmy życiem, szczęściem bliskich dla zwykłej dziennikarskiej zdobyczy.'  I to samo tyczy się książki Jagielskiej: jest dla mnie wyrazem niepotrzebnego ekshibicjonizmu -  została napisana w ramach terapii, więc po co było ją publikować?

Grażyna Jagielska, Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym, Wyd. Znak, 2013 

Książka zgłoszona do wyzwania Grunt to okładka 

Komentarze

  1. Wow! Nareszcie ktos to powiedzial. Swietnie ujete. Calkowicie sie z Tobą zgadzam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakoś nie miałam ochoty na to, by sięgnąć po Jagielską. Teraz mnie w tym utwierdziłaś.

    OdpowiedzUsuń
  4. Gdyby to było takie proste i nieskomplikowane, zbędne byłyby kliniki dla żołnierzy weteranów wracających z różnych wojennych misji. Widać nie wystarczy powiedzieć Jagielskiej, czy żołnierzowi, weź się w garść. Nie wszyscy są w stanie dać sobie radę z emocjami, depresją i samotnością. Że się uzależniła od męża, miłości do niego i permanentnego strachu? Równie dobrze mogła pójść w narkotyki, alkohol, czy hazard, choroba to choroba. Że się odsłoniła w książce? Nie epatowała ciekawostkami i ploteczkami ze swojego życia, opisała swoją chorobę i jej etapy, co rzeczywiście może się nie podobać.
    Na mnie książka zrobiła duże wrażenie, podobnie jak jej druga część:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście że to nie jest proste i nie to miałam na myśli - nie spodobał mi się jednak sposób opisania tego, przede wszystkim zaś potężne nakręcanie się negatywnymi emocjami. Nie ukrywam też, że sposób myślenia autorki jest dla mnie niezrozumiały. Myślę, że jeśli ktoś wydaje książkę, musi być przygotowany na jej ocenę i możliwą krytykę. Dlatego też uważam, że byłoby lepiej, gdyby takiej książki nie wydawać, a na pewno nie w trakcie terapii i zostawić tego typu przeżycia do własnego przepracowania.

      Usuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później