Nie mam w tym roku ochoty na wojaże, nie chce mi się opuszczać domowych pieleszy, obawiam się, że staję się nudną domatorką (chociaż teraz, w te rekordowe upały chyba zmieniam zdanie). Po Światoholików sięgnęłam więc w zasadzie z obowiązku, bo książka ta, popularna w księgarniach w zeszłym roku, ciągle kurzyła się u mnie na półce.

Autorzy zjeździli wszystkie kontynenty – zastanawiam się, czy jest taki kraj, którego nie odwiedzili. Podróżowanie to styl ich życia, są istnymi niespokojnymi duchami. Książka Światoholicy opisuje przygody Pawlickich w dosyć skondensowanej formie. Opowieści te mają charakter raczej anegdotek, może trochę chaotycznych, bo autorka skacze w nich z Indii do Peru, z Peru do Australii, z Australii do Afryki... Kluczem nie są tu kraje, czy trasy podróży, ale to, co w podróży ważne: droga, jedzenie, miejsca do spania, a także to, co autorów szczególnie fascynuje w zwiedzaniu świata, stąd rozdziały o śmierci, ciele czy drzewach. To praktyczna strona podróży, jakże inna od skupiania się na szalonych przygodach i robienia z samego siebie głównym bohaterem opowieści. Pawlicka nie eksponuje siebie, reflektor kieruje na spotykanych ludzi i ich obyczaje. Takie niestandardowe podejście do własnych wypraw jest – moim zdaniem - udanym zabiegiem i ratuje tę książkę przed nudą, jaka czasem się wkrada do reportaży podróżniczych. Tak, tak - czym innym bowiem jest przeżycie czegoś samemu, a czym innym interesujące opisanie tego postronnemu słuchaczowi, który widzianych przez nas cudów świata nie widział. Zresztą, gdyby autorzy chcieli opisywać szczegółowo każdy odwiedzony kraj, musieliby produkować książki seryjnie, jak Beata Pawlikowska...

Zatem absolutnie nie można spodziewać się po Światoholikach przewodnika po świecie, za to na pewno książka ta może zainspirować do własnych wojaży. Z początku myślałam, że autorzy podróżują utartymi szlakami i nie znajdę w tej relacji niczego, czego bym już nie wiedziała – bo było i Machu Piccu i Angkor Wat, i przepełnione indyjskie drogi, ale to wrażenie szybko się rozwiało, w dużej mierze właśnie dzięki oryginalnemu podejściu do tematu. Tylko rozdział o toalecie zdecydowanie zachęcający nie jest. Niekoniecznie chciałam czytać o problemach toaletowych autorki i chyba umieszczenie tego rozdziału w książce nie było dobrym pomysłem. Z racji moich przyrodniczych zainteresowań natomiast najbardziej zaciekawiły mnie rozdział o drzewach oraz o górach. Szkoda tylko, że dla na te ostatnie zabrakło zdjęć, a chyba i trochę weny (widać, że autorzy raczej nie są miłośnikami wspinaczek górskich).

Książkę rzeczywiście przeczytałam błyskawicznie, bo nie mogłam się od niej oderwać – dokładnie tak, jak zapowiadają to celebrities na okładce. Pawlicka jako dziennikarka z wieloletnim stażem potrafi pisać i ciekawie, i pięknie. Oczywiście lekturę uprzyjemnia (i przyspiesza) całe mnóstwo doskonałych zdjęć. Nie jest to jednak lektura idealna, o czym przekonałam się, kiedy w jej trakcie zaczęły mi się nasuwać wątpliwości co do celów tych wszystkich wędrówek. Zdumiało mnie stwierdzenie dziennikarki, że Grand Canion jest jedynym miejscem na świecie, do którego chciałaby jeszcze raz w swoim życiu wrócić. Jak to? To brzmi tak, jakby pozostałe miejsca na świecie wcale jej się nie podobały. W jakim celu w takim razie podróżuje? I czy ubolewanie nad tym, że prawdziwe tubylcze wioski ludów afrykańskich, czy papuaskich wkrótce znikną z powierzchni ziemi – nie trąci hipokryzją? W końcu czy jako biali ludzie, żyjący w dobrobycie, mamy prawo żądać od innych ludzi rezygnacji z dobrodziejstw cywilizacji, dlatego byśmy mogli ich oglądać i fotografować? Podróżowanie dla przyjemności to wynalazek naszych czasów i luksus dostępny tylko dla obywateli krajów rozwiniętych. Rzec by można, iż w tych krajach stało się ono nawet pewną koniecznością, świadczącą o tym, że ma się wystarczająco ciekawe życie i że jest się na topie. Miałam wrażenie, że dla dwójki dziennikarzy celem samym w sobie stało się „zaliczanie” kolejnych krajów, nałogiem pozwalającym na kolekcjonowanie zdjęć i wrażeń, choć przyznaję, nie znalazłam w tej książce ani typowego dla globtroterów zarozumialstwa, ani typowej dla białego człowieka wyższości nad mieszkańcami krajów mniej ucywilizowanych.

Jak pisze autorka, podróżowanie to niekoniecznie przyjemność, ale na pewno trud, wyrzeczenia, planowanie, dyscyplina. To nauka pokonywania trudności. Czasem jesteśmy doprowadzeni do takiego stanu, kiedy duch jeszcze chce, ale ciało już nie może... Hmmm. W zamian piękne krajobrazy, poznawanie nowych ludzi, satysfakcja z docierania do najdalszych zakątków świata, a także do granicy własnych możliwości. Nie wszyscy są na to gotowi. Światoholicy umożliwiają odbycie wymarzonych podróży chociażby palcem po mapie. Do poczytania i do zainspirowania się.

Aleksandra Pawlicka, Światoholicy, Wyd. Agora, 2012

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później