Pamiętacie Plażę, film Danny'ego Boyle'a z Leonardo di Caprio w roli głównej? To jeden z moich ulubionych filmów i doprawdy nie wiem za co tak „zjechała” go krytyka. Może za to, że opowiada on o miejscu, gdzie wszyscy chcielibyśmy się znaleźć, o realizacji naszych marzeń i o tym, co z tego może wyniknąć... Już dawno chciałam przeczytać powieść Alexa Garlanda, na podstawie której powstał ten film.

Tajlandia, słońce, bielutki piasek, turkusowa laguna, kokosy i papaje prosto z drzewa... Richard ląduje w mekce backpackersów, czyli Bangkoku. Jest tanio, gwarno, łatwo o wszystko z narkotykami na czele. Niektórym to wystarcza, ale bardziej wymagający szukają miejsca nieskażonego jeszcze turystyką, bez tłumu białych, bez tubylców wciskających nachalnie pamiątki, bez barów i dyskotek. Richard przez przypadek staje się posiadaczem mapy, obiecującej dostęp do takiego właśnie miejsca. Wtajemnicza poznaną po drodze dwójkę Francuzów i bez zbędnych ceregieli ruszają aby odnaleźć ową plażę, leżącą na jednej z licznych wysp, objętych rezerwatem. Wyprawa się udaje, lecz na miejscu okazuje się, iż ktoś już był przed nimi – na wyspie zamieszkuje bowiem w dosyć dobrze zorganizowanym obozie kilkanaście osób. Takich samych podróżników, szukających raju na ziemi i to nie na dwa tygodnie, ale na całe miesiące, a nawet lata. Richard i jego przyjaciele szybko adaptują się w tym środowisku. Życie w obozie toczy się swoim rytmem, każdy ma swoje zadania (okazuje się, że nawet w raju trzeba pracować!), dopóki nie wydarza się tragedia, po której wszystko zaczyna się walić, a eden przestaje być edenem.

Obóz podróżników na tajskiej wyspie przedstawia typową ludzką społeczność – okazuje się, że niezależnie, czy jesteśmy na wakacjach w Tajlandii, czy w biurze w Katowicach, wszędzie zachodzą podobne interakcje. Jest ktoś, kto pełni rolę przywódcy, są osoby, które się dostosowują, są też i takie, które odstają. Są kłótnie, konflikty, tworzą się podgrupy, podziały. Trudne wydarzenia wcale jednak nie cementują grupy – większość odwraca się od tych, którym przydarzyło się nieszczęście. Nie chcą mieć z nimi nic wspólnego, bo oni już nie są podobni do nich i zaburzają ich wygodne życie. Większość chce bronić status quo, którym jest utrzymanie istnienia plaży w tajemnicy. Autor odnosi się tu oczywiście do owego procesu, który zachodzi w każdym zakątku ziemi, gdzie stanie ludzka stopa. Piękne dziewicze zakątki pozostają tylko tak długo dziewicze, aż nie dotrze do nich człowiek. Człowiek automatycznie zmienia swoje otoczenie. Nasze poszukiwania miejsc odpoczynku nieuchronnie kończą się budową betonowych hoteli, degradacją przyrody i zalewem turystów. I przerażające jest, że owych nietkniętych miejsc jest coraz mniej, bo ludzie ciągle szukają... wdzierają się nawet tam, gdzie teoretycznie jest to zabronione, tak jak to dzieje się w Plaży. Richard w pewnym momencie zdaje sobie sprawę, iż ich obóz dawno przestał być bezpieczny, do czego sam walnie się przyczynił.

Sam główny bohater jest przedstawiony w bardzo ciekawy sposób. Wydaje się on dosyć lekkomyślnym, ale sympatycznym i towarzyskim młodym człowiekiem, łatwo nawiązującym kontakty z innymi. Wyspa wydobywa jednak z niego również mroczną część osobowości. Ponieważ jednak tok wydarzeń jest przedstawiany z jego perspektywy, jesteśmy skłonni go usprawiedliwiać. Wszystko przez okoliczności; może to przez wyspę, a może nadmiar trawki, być może nawet jest w tym nawet odrobina niepoczytalności, szaleństwa? 

Przyznaję, że z początku Niebiańska plaża niespecjalnie mnie wciągnęła, trochę przeszkadzała mi specyficzna narracja autora, a może nie miałam odpowiedniego nastroju do jej czytania. Jednak po tym jak akcja przenosi się na wyspę, wsiąknęłam całkowicie, czytałam jak zahipnotyzowana. Widziałam tę plażę, turkusowe morze, byłam wraz z Richardem w obozie, nurkowałam z nim i biegałam po wyspie. Rzeczywistość przestała istnieć. Nawet nie chodzi o to, że sama chciałabym się tam znaleźć, ale zafascynowała mnie opowieść o grupie ludzi i ich próbach stworzenia własnego świata, podczas kiedy okazuje się, że nie są oni w stanie przeskoczyć ograniczeń wynikających z tego, że są tylko ludźmi i drzemią w nich te wszystkie paskudne instynkty. Odizolowanie od świata, zdanie tylko na siebie, pogarszają tylko sytuację. Powieść przypominała mi w wielu punktach Władcę much – jest może nie aż tak wstrząsająca, ale może właśnie przez to przemawia wyraźniej, bo łatwiej mi było postawić się w sytuacji plażowiczów. To lektura, która skłania do przemyśleń nad naturą człowieka i do zadania sobie pytań: jak sam postąpiłbym w tej sytuacji. Czy odwróciłbym się od tych, którzy potrzebują pomocy, udając, że nic się nie stało? Czy dostosowałbym się do większości, przymykając oczy na otaczające mnie zło, czy też próbowałbym podejmować własne decyzje, nawet niepopularne? Do czego byłbym zdolny broniąc samego siebie – swojego stanu posiadania, pozycji, poczucia własnej wartości, a nawet zdrowia i życia. I gdzie jest granica do której nasze czyny można usprawiedliwić? Opowieść o rajskiej plaży ma w gruncie rzeczy smutną wymowę, bo kończy się utratą złudzeń...

I film i powieść bardzo mi się podobały. Film jest dosyć wierną adaptacją książki, nie zauważyłam jakichś przekłamań, czy znaczących zmian, choć oczywiście pewne wątki, jak to w filmie zostały spłycone. Zwracają w nim uwagę piękne zdjęcia i fantastyczna ścieżka dźwiękowa, tworzące specyficzny klimat egzotycznych wakacji. A powieść moim zdaniem jest znakomita: zasługuje na uwagę i zachęcam bardzo do jej przeczytania.

Alex Garland, Niebiańska plaża, Wyd. Świat Książki, 2000

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później