Kiedy czytałam Tygrysie wzgórza, nagle przyszła mi ochota na inną klimatyczną powieść – Angielskiego pacjenta. Książka zalegała u mnie już od kilku lat i musiałam przekopać cały regał, żeby ją znaleźć po przemeblowaniu.

Film nakręcony na podstawie Angielskiego pacjenta Michaela Ondaatje to jeden z moich filmów wszechczasów. Niezwykle widowiskowy, romantyczny i melancholijny. Składa się z dwóch przeplatających się wątków: pielęgniarki opiekującej się swoim pacjentem w opuszczonej toskańskiej willi oraz historii miłości tegoż – tytułowego – pacjenta, toczącej się w Egipcie i gdzieś na pustyni.

Zgadzam się ze stwierdzeniem, iż powieść ta jest utkana z niedomówień. Angielski pacjent napisany jest poetyckim językiem, którym początkowo byłam zachwycona, ale który w krótkim czasie zaczął mnie nużyć, a w końcu nudzić. Zdania nie kleją się ze sobą, są jakby odrębnymi bytami. Dziwne, albo pretensjonalne metafory. Książka wypełniona jest psychologicznymi rozważaniami na temat głównych bohaterów, mającymi im nadać chyba głębię, którą trudno odszukać w ich życiorysie. Hana jest zwykłą młodą dziewczyną, trochę sponiewieraną przez wojnę – jak wszyscy w tych czasach. Jej starszy przyjaciel Carravagio to tajemniczy gość o złodziejskiej przeszłości, którego rola w tej powieści jest dla mnie niejasna, może poza próbami odkrycia tożsamości pacjenta. Związek angielskiego pacjenta z Katherine opowiedziany został w sposób mało ciekawy i dosyć zawoalowany. Zupełnie nie przemawia do wyobraźni, nie ma tu wielkiej miłości, jest tylko przelotny romans. A moja ulubiona postać Singha (zwana Łososiem) koncentruje się prawie wyłącznie na rozbrajaniu bomb; w powieści są całe długie strony poświęcone temu zagadnieniu. Przez zawiły język, jakim posługuje się autor, relacje łączące tych bohaterów stają się również mało zrozumiałe – gdybym nie oglądała filmu, przypuszczam, że nie wiedziałabym zupełnie o co chodzi.

Dominującym dla mnie odczuciem z czytania Angielskiego pacjenta był nastrój smutku i osamotnienia. Każda z głównych postaci żyje w swoim świecie, jest pogrążona we własnych problemach, smutkach, rozpaczy i marzeniach. Wydają się oni czworgiem ludzi, których los przypadkiem ze sobą zetknął i którzy po pewnym czasie, idąc każde w swoją stronę, rozstaną się jak zupełnie obcy sobie ludzie, jakby nic nigdy ich nie łączyło. Zakończenie potwierdza tę diagnozę.

Autor na pewno wykonał mrówczą pracę, konstruując swoją książkę w taki, a nie inny sposób. Zawarł w niej piękne sceny (niewątpliwie) oraz sporo wiedzy i odniesień do literatury i sztuki, a także geografii Afryki. Dużą rolę odgrywa w Angielskim pacjencie Herodot, którego Dzieje są swoistym przewodnikiem po świecie, z którego przybył, miłujący pustynię, angielski pacjent. Mimo wszystko powieść nie spodobała mi się - jest mało strawna i wypada mi podziwiać, że z tej prozy udało się wydobyć tak wiele i zrealizować tak piękny film.

Michael Ondaatje, Angielski pacjent, Wyd. Książnica, 2006

Komentarze

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później